Się naoglądałam wczoraj w Beacinym ogródku najprawdziwszej wiosny...
A u mnie za oknem: mróz, śnieg i zachmurzone niebo.
TO takie niesprawiedliwe!
Potupałam trochę nóżką. Strzeliłam nawet konkretnego focha.
I proszę....
Podświadomość sprawiła mi niespodziankę...
Tyle kwiatów...
I wszystkie dla mnie...
Ech te moje sny... Uśmiechniętej soboty!
p.s. czary-mary niech się ziści! :)
Zdjęcie znalazłam Tu.
Życie jest jak pudełko czekoladek - uwielbiam mleczne, a raz po raz trafiam na gorzkie...
sobota, 26 lutego 2011
piątek, 25 lutego 2011
Zarezerwowane
Nie wiem jak u Was, ale na moim osiedlu, znaleźć wieczorem miejsce dla swojego auta, w miarę blisko mieszkania graniczy z cudem. Osobiście znam faceta, który odwozi córkę na kurs językowy autobusem, bo wie, że o 18-stej nie ma szans na zaparkowanie pod blokiem. Aut przybywa w zastraszającym tempie. Mniej więcej jedno na pełnoletniego mieszkańca. Miejsc parkingowych natomiast - nie. Młodym przedsiębiorcom mającym pomysł na rozwiązanie tego problemu rzuca się kłody pod nogi. Parkingów nie uwzględniono przecież w długoletnim planie zagospodarowania przestrzennego.
No to se ludzie radzą jak potrafią:)))
ps. zdjęcie marniutkie, ale zrobione nocną porą , starą, wysłużoną, poczciwą nokią.
czwartek, 24 lutego 2011
GOLOMB - Nauka Jazdy - Gliwice
Pozwolę sobie dziś na ociupinkę prywaty i reklamy.
ps1. dziękuję za uwagę:)
ps2. ten magnesik to niestety nie o mnie...................... jeszcze...:D.
Z przyjemnością pragnę poinformować, że rozpoczęła działalność swą nowa Szkoła Nauki Jazdy w Gliwicach GOLOMB mająca siedzibę w Gliwickim Centrum Handlowym położonym z jednej strony przy ul. Zwycięstwa, a z drugiej przy ul. Dworcowej.
Nauka Jazdy odbywa się toyotą Yaris, samochodem, na których zdawane są egzaminy państwowe we wszystkich śląskich ośrodkach WORD'u.
Instruktorem jest pan Jacek Gołombek (nie, to om nie jest błędem ortograficznym).
Co tu dużo gadać, gdyby nie On, nie śmigałabym teraz moją Stoktrotką każdego dnia...
Pan Jacek jest uosobieniem cierpliwości. A dobrze wiem co mówię... Przećwiczyłam bowiem tę cierpliwość wte i wewte... i to na wyrywki :D.
Powiedzmy sobie szczerze - opanowanie techniki prowadzenia samochodu szło mi przez dłuższy czas cholernie opornie. Za stara na to już byłam? Może i za tępa? I przestraszona, że nie dam rady. I za ambitna chyba trochę też. Niepojętym wydawało mi się zsynchronizowanie, rąk, nóg, oczu, uszu, głowy, lewarka skrzyni biegów, dźwięku silnika i toru jazdy...Niejednokrotnie chciałam się poddać, ale Instruktor mi nie pozwolił. Wciąż powtarzał, że będę jeździć, że mam dać sobie szansę... No i udało się:)
Dodam również, że bardzo duży procent kursantów pana Jacka zdaje egzamin za pierwszym razem. I trudno się dziwić, bo uczenie to nie tylko Jego praca. To Pasja, dzięki której atmosfera na zajęciach jest miła i niestresująca.
Jednym zdaniem:
Jestem niezbitym dowodem tego, że GOLOMB nauczy jeździć każdego:)
ps1. dziękuję za uwagę:)
ps2. ten magnesik to niestety nie o mnie...................... jeszcze...:D.
środa, 23 lutego 2011
Więcej słońca
a nawet całkiem sporo ofiarowała mi w te mroźne dni Ela Garbarczyk-Ponimasz właścielka bloga scenki.
Niniejszym ślicznie dziękuję i dalej przekazuję (zgodnie z regulaminem*)
Fio, Selera, Titanii, Maurze, Nieznajomej, Damurek, madame, Pieprzniczce, ladybird, Marart
Lista rzeczy, które czynią mnie szczęśliwą?
Hmmm...
Lista,nie lista, bo to
wszystkie, które nieszczęśliwą mnie nie czynią:))))
* Regulamin:
1. Podziękować za wyróżnienie v
2. Umieścić u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła. v
3. Umieścić u siebie logo wyróżnień. v
4. Przekazać nagrodę do 10 blogów. v
5. Umieścić linki do tych blogów. v
6. Powiadomić o tym nominowane osoby. v
7. Stworzyć listę rzeczy, które czynią Cię szczęśliwym.
Niniejszym ślicznie dziękuję i dalej przekazuję (zgodnie z regulaminem*)
Fio, Selera, Titanii, Maurze, Nieznajomej, Damurek, madame, Pieprzniczce, ladybird, Marart
Lista rzeczy, które czynią mnie szczęśliwą?
Hmmm...
Lista,nie lista, bo to
wszystkie, które nieszczęśliwą mnie nie czynią:))))
* Regulamin:
1. Podziękować za wyróżnienie v
2. Umieścić u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła. v
3. Umieścić u siebie logo wyróżnień. v
4. Przekazać nagrodę do 10 blogów. v
5. Umieścić linki do tych blogów. v
6. Powiadomić o tym nominowane osoby. v
7. Stworzyć listę rzeczy, które czynią Cię szczęśliwym.
wtorek, 22 lutego 2011
Obłędny wtorek
Z jednej strony git, bowiem kota nie było. Kocicy też. Myszy więc mogłyby harcować. I git byłoby. Właśnie. By było , gdyby nie to "by" - tryb przypuszczający i czas jakiś taki niedokonany...
A jak właściwie było?
Z zaplanowanej na dzisiaj robot zrobiłam NIC. Wciąż napływały kolejne faksy, ludzie tłumnie przewijali się przez biuro, rzucając na biurko obstawione kubkami z kawą, Lieferscheiny do napisania, delegacje do rozliczenia, teksty do tłumaczenia, rysunki do skanowania, opisania i przesłania dalej...kontrahenci wrzucali do skrzynki reklamacje -najczęściej bezpodstawne, a pochłaniające czas na ich wyjaśnienia. Obłęd. Jednym słowem. Obłędne też w tym wszystkim było dzisiaj to, że trzymałam fason jak nigdy w takich sytuacjach (moją robotę pewnie będę musiała podgonić w nadgodzinach - niepłatnych dodam - a to zawsze wywołuje u mnie postawę samoobronną - warczę) i załatwiałam wszystkie sprawy od ręki. I to nawet z uśmiechem. Może to efekt uboczny tabletek przeciwbólowych, których nałykałam się przez weekend, z powodu tradycyjnej trzydniowej migreny, stanu podgorączkowego, z którym walczę od dwóch dni...zaszklonych z przemęczenia oczu, czy może 14 stopniowy mróz zmroził dziś o świcie to moje bardziej pyskate "ego"...
W każdym bądź razie efekt taki... robota jak leżała tak leży - nie zając nie ucieknie zrobić ją i tak najszybciej trzeba -a ja padam z termometrem pod pachą na twarz...(przebłyski instynktu samozachowawczego nie pozwoliły umieścić mi go w zębach).
p.s.
Herbaty z cytryną bym się napiła .... ale wyczytałyśmy na wp., że połączenie liści herbaty z sokiem z cytryny powoduje wydzielanie się czegoś tam, a to uaktywnia Alzheimera...
Cholera.
A jak właściwie było?
Z zaplanowanej na dzisiaj robot zrobiłam NIC. Wciąż napływały kolejne faksy, ludzie tłumnie przewijali się przez biuro, rzucając na biurko obstawione kubkami z kawą, Lieferscheiny do napisania, delegacje do rozliczenia, teksty do tłumaczenia, rysunki do skanowania, opisania i przesłania dalej...kontrahenci wrzucali do skrzynki reklamacje -najczęściej bezpodstawne, a pochłaniające czas na ich wyjaśnienia. Obłęd. Jednym słowem. Obłędne też w tym wszystkim było dzisiaj to, że trzymałam fason jak nigdy w takich sytuacjach (moją robotę pewnie będę musiała podgonić w nadgodzinach - niepłatnych dodam - a to zawsze wywołuje u mnie postawę samoobronną - warczę) i załatwiałam wszystkie sprawy od ręki. I to nawet z uśmiechem. Może to efekt uboczny tabletek przeciwbólowych, których nałykałam się przez weekend, z powodu tradycyjnej trzydniowej migreny, stanu podgorączkowego, z którym walczę od dwóch dni...zaszklonych z przemęczenia oczu, czy może 14 stopniowy mróz zmroził dziś o świcie to moje bardziej pyskate "ego"...
W każdym bądź razie efekt taki... robota jak leżała tak leży - nie zając nie ucieknie zrobić ją i tak najszybciej trzeba -a ja padam z termometrem pod pachą na twarz...(przebłyski instynktu samozachowawczego nie pozwoliły umieścić mi go w zębach).
p.s.
Herbaty z cytryną bym się napiła .... ale wyczytałyśmy na wp., że połączenie liści herbaty z sokiem z cytryny powoduje wydzielanie się czegoś tam, a to uaktywnia Alzheimera...
Cholera.
piątek, 18 lutego 2011
Ogłoszenie
W związku z jutrzejszą PLN-ową trzydziestomilionową kumulacją w dużym lotku, pilnie poszukuję na obszarze całego terytorium Rzeczpospolitej Polskiej sprawnego automatu lotto.
Nadmieniam, że maszyny drukujące li tylko na "chybił" nie wchodzą w grę. Takich ci u nas, w Gliwicach pełno - sprawdziłam niejednokrotnie.
Życzliwe osoby będące w posiadaniu informacji o lokalizacji automatu marzeń, proszę o niezwłoczny kontakt pod adresem (na adres? - odwieczny mój problem): idyblog@wp.pl
p.s. Przewiduję nagrodę!. Oczywiście!.
Nadmieniam, że maszyny drukujące li tylko na "chybił" nie wchodzą w grę. Takich ci u nas, w Gliwicach pełno - sprawdziłam niejednokrotnie.
Życzliwe osoby będące w posiadaniu informacji o lokalizacji automatu marzeń, proszę o niezwłoczny kontakt pod adresem (na adres? - odwieczny mój problem): idyblog@wp.pl
p.s. Przewiduję nagrodę!. Oczywiście!.
poniedziałek, 14 lutego 2011
niedziela, 13 lutego 2011
Opowieść
.... o tym, że internet jest w s z ę d z i e.
Pewna para w średnim wieku z północnej części USA zatęskniła w środku zimy do ciepła i zdecydowała się pojechać na dół, na Florydę i zamieszkać w hotelu, w którym spędziła noc poślubna 20 lat temu. Mąż miał dłuższy urlop, pojechał więc o jeden dzień wcześniej. Po zameldowaniu się zauważył, że w recepcji jest komputer. Postanowił więc wysłać maila do żony. Niestety wpisując adres pomylił się o jedną literę. Mail znalazł się w ten sposób w Houston u pewnej wdowy, która wróciła właśnie z pogrzebu męża i chciała sprawdzić czy na poczcie elektronicznej są jakieś kondolencje od rodziny i przyjaciół.
Jej syn znalazł ją zemdloną przed komputerem. Na ekranie zobaczył wiadomość:
Jej syn znalazł ją zemdloną przed komputerem. Na ekranie zobaczył wiadomość:
Do: Moja ukochana żona
Temat: Jestem już na miejscu. Wiem, że jesteś zdziwiona otrzymaniem wiadomości ode mnie. Teraz mają tu komputery i wolno wysyłać maile do najbliższych.
Wszystko jest przygotowane na twoje jutrzejsze przybycie. Cieszę się na spotkanie. Mam nadzieję, że twoja podróż będzie równie bezproblemowa, jak moja.
p.s. Tu na dole jest naprawdę gorąco.
Też bym chyba padła. Że niby już jutro?
sobota, 12 lutego 2011
środa, 9 lutego 2011
Reduta
- Proszę się przygotować na ciężką artylerię - po uprzejmym "dzień dobry" szef zaczął mniej uprzejmie wytaczać armatnie działo... Rzucił jeszcze mimochodem numerem wyrobu i ceną w ojro. Stanem magazynowym zaś dopiero na końcu, gdy zapytałam - A tak konkretniej o co chodzi?
Szef uwielbia strzelać. Szczególnie wtedy, gdy sam uprzednio rozezna sprawę, i potem patrzy jak sprawca, choć ja rzekłabym raczej ofiara, wije się w gąszczu tłumaczeń. Nauczyłam się w takich sytuacjach prosić o czas na merytoryczne przygotowanie.
Nie odpowiadam w ciemno - kula rykoszetem i tak na końcu trafia we mnie.
Po przeprowadzeniu wnikliwej analizy dziś doszłam do wniosku, że faktycznie - szef mógł mieć do mnie pretensje. Wprowadziłam do systemu dwa razy to samo zamówienie.
Czułam się jednak winna jedynie na tyle, na ile pozwolił mi nasz, daleki od doskonałego, system ewidencjonowania zamówień.
Nie mniej jednak...
Pozbierałam szybko myśli - i wyklikałam maila do sympatycznej Frau Pippi z działu logistyki naszego kontrahenta.
Kilka chwil później wchodziłam do jaskini lwa (a ryczał dziś donośnym głosem) pewnym krokiem.
Z asem w rękawie (no może bardziej pod pachą).
- Mam zielone światło na sprzedaż 60 szt. Wartość jutrzejszego eksportu będzie wyższa od prognozowanej o 1000 € :).
Mina szefa - bezcenna:)
ps. wszystko dobre, co się dobrze kończy:).
Szef uwielbia strzelać. Szczególnie wtedy, gdy sam uprzednio rozezna sprawę, i potem patrzy jak sprawca, choć ja rzekłabym raczej ofiara, wije się w gąszczu tłumaczeń. Nauczyłam się w takich sytuacjach prosić o czas na merytoryczne przygotowanie.
Nie odpowiadam w ciemno - kula rykoszetem i tak na końcu trafia we mnie.
Po przeprowadzeniu wnikliwej analizy dziś doszłam do wniosku, że faktycznie - szef mógł mieć do mnie pretensje. Wprowadziłam do systemu dwa razy to samo zamówienie.
Czułam się jednak winna jedynie na tyle, na ile pozwolił mi nasz, daleki od doskonałego, system ewidencjonowania zamówień.
Nie mniej jednak...
Pozbierałam szybko myśli - i wyklikałam maila do sympatycznej Frau Pippi z działu logistyki naszego kontrahenta.
Kilka chwil później wchodziłam do jaskini lwa (a ryczał dziś donośnym głosem) pewnym krokiem.
Z asem w rękawie (no może bardziej pod pachą).
- Mam zielone światło na sprzedaż 60 szt. Wartość jutrzejszego eksportu będzie wyższa od prognozowanej o 1000 € :).
Mina szefa - bezcenna:)
ps. wszystko dobre, co się dobrze kończy:).
wtorek, 8 lutego 2011
Fajnie
Fajne czasem jest wstać wcześnie.
Nawet o 3 rano.
Fajnie o 4 zameldować się przy swoim biurku w pracy.
Fajnie, bo wtedy o 12 w południe już fajrant. Można legalnie do domu.
Fajnie tak obserwować dzieciaki leniwie wracające ze szkoły.
Fajnie poczuć wiosnę w powietrzu. Zobaczyć ją przez umyte okno. Zrobić pranie. Fajnie zapachnieć dom obiadem. Pogadać z Pierworodnym.
I mieć jeszcze kawał jasnego popołudnia dla siebie.
To nic, że teraz, siłą woli podtrzymuję powieki.
Fajnie tak zobaczyć wtorkowe życie bardzo wczesnym popołudniem z perspektywy innej niż okno biura.
Nawet o 3 rano.
Fajnie o 4 zameldować się przy swoim biurku w pracy.
Fajnie, bo wtedy o 12 w południe już fajrant. Można legalnie do domu.
Fajnie tak obserwować dzieciaki leniwie wracające ze szkoły.
Fajnie poczuć wiosnę w powietrzu. Zobaczyć ją przez umyte okno. Zrobić pranie. Fajnie zapachnieć dom obiadem. Pogadać z Pierworodnym.
I mieć jeszcze kawał jasnego popołudnia dla siebie.
To nic, że teraz, siłą woli podtrzymuję powieki.
Fajnie tak zobaczyć wtorkowe życie bardzo wczesnym popołudniem z perspektywy innej niż okno biura.
poniedziałek, 7 lutego 2011
Punkt widzenia
Król pik – śmierć. - rzekła lekarka i wyszła.
Zostałam sama w gabinecie. Walczyłam bezradnie z myślami. Kilka dni wcześniej dowiedziałam się, ze mam raka trzustki, czy jakiegoś innego narządu wewnętrznego i że wkrótce umrę.. Jak to? Buntowałam się całą sobą. Wiosna, a ja muszę odejść? Przecież NIC mnie nie boli. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości.
Potem, gdy spałam, wydawało mi się, że Ktoś ściska moją dłoń, by dodać mi otuchy i odpędzić strach.
Postanowiłam potwierdzić diagnozę. Lekarka w białym kitlu rozłożyła talię kart. Kazała mi podać jakąś cyfrę.
- Czerwona czwórka oznacza Życie - zaznaczyła jednak na początku.
- Osiem- powiedziałam cichutko.
Odliczyła
-Król Pik.
Pierwszy raz w poniedziałek o świcie byłam wdzięczna budzikowi, że zadzwonił.
Szkoda, że dopiero o piątej rano.
Zostałam sama w gabinecie. Walczyłam bezradnie z myślami. Kilka dni wcześniej dowiedziałam się, ze mam raka trzustki, czy jakiegoś innego narządu wewnętrznego i że wkrótce umrę.. Jak to? Buntowałam się całą sobą. Wiosna, a ja muszę odejść? Przecież NIC mnie nie boli. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości.
Potem, gdy spałam, wydawało mi się, że Ktoś ściska moją dłoń, by dodać mi otuchy i odpędzić strach.
Postanowiłam potwierdzić diagnozę. Lekarka w białym kitlu rozłożyła talię kart. Kazała mi podać jakąś cyfrę.
- Czerwona czwórka oznacza Życie - zaznaczyła jednak na początku.
- Osiem- powiedziałam cichutko.
Odliczyła
-Król Pik.
Pierwszy raz w poniedziałek o świcie byłam wdzięczna budzikowi, że zadzwonił.
Szkoda, że dopiero o piątej rano.
niedziela, 6 lutego 2011
wtorek, 1 lutego 2011
O naiwności moja!
Inaczej tego nazwać nie umiem. Bo jaką idyjotką trzeba być, by wierzyć, że dokładnie dwadzieścia dni przed premierą uda się zdobyć bilety nie tyle na same premierowe przedstawienie, co na spektakl kilka dni późniejszy i połowę tańszy?
Odpowiem krótko: SKOŃCZONĄ.
I powiem bez ogródek - JESTEM NIĄ.
Dzisiejsze przedpołudnie w pracy spędziłam na wybieraniu co pięć minut numeru telefonu Opery Śląskiej w Bytomiu.
Zamarzyło się mi bowiem obejrzeć Phantoma.
Jakoś chciałam sobie zrekompensować to, że przed zdjęciem ze sceny nie zdążyłam do Warszawy na "Upiora w operze".
I co?
Od godziny 10.00 do 13.30 numer telefonu do kasy biletowej był zajęty.
Non stop.
Po trupach do celu się mówi, tom zdecydowała o 13.30 wykręcić numer i zadzwonić na portiernię. Od pomysłu do czynu. Kilka chwil później grzecznie poprosiłam o połączenie z kasą biletową.
- Zajęte! - odrzekł zdecydowanie pan dyżurujący... Wyjaśniłam mu z uśmiechem, że wiem, bo się usiłuję dodzwonić od rana ...
- Co się pani dziwi? Ruch w interesie!...... Ale dobra, łączę panią - wcisnął przycisk i usłyszałam kojącą muzykę, która po jakimś czasie stała się irytującą więc się rozłączyłam.
-Halo! Kwadrans później, po pięćdziesiątym trzecim chyba naciśnięciu guzika "wybierz ponownie" udało mi się usłyszeć głos kasjera, który poinformował mnie DRUKOWANYMI GŁOSKAMI, że najbliższy termin , na który można nabyć bilety to koniec marca. I o ile dobrze pamiętam to wypada to w środku roboczego tygodnia - we wtorek i czwartek. Ale dowiedziałam się jeszcze, że jeśli mam czas i ochotę to mogę być pół godziny przed spektaklem w inne dni i czekać grzecznie przy okienku kasowym, bo może ktoś przez przypadek zapomni o swojej rezerwacji.
No.
No i co? Skończoną? Idyjotką?
Jestem. I do tego w kropce. W kwietniu grają tylko w Lany Poniedziałek, ale wyjeżdżam w Kotlinę Kłodzką na święta. (To już tradycja. I Pierworodny nie chce słyszeć, że będzie inaczej. Negocjowałam. Przynajmniej usiłowałam)
Poczekam zatem do maja...
bo...
Jakem Ida - nie odpuszczę!
ps. Naiwna, idyjotka, ale skąd niby mogłam wiedzieć, że naród tak tłumnie odwiedza operę? Albo filharmonię? Do niej bilety też trza organizować z dużym wyprzedzeniem. Iwi się np. w ostatni piątek gwizdło. Rzutem na taśmę. I to jeszcze najlepsze z możliwych miejsc...
Odpowiem krótko: SKOŃCZONĄ.
I powiem bez ogródek - JESTEM NIĄ.
Dzisiejsze przedpołudnie w pracy spędziłam na wybieraniu co pięć minut numeru telefonu Opery Śląskiej w Bytomiu.
Zamarzyło się mi bowiem obejrzeć Phantoma.
Jakoś chciałam sobie zrekompensować to, że przed zdjęciem ze sceny nie zdążyłam do Warszawy na "Upiora w operze".
I co?
Od godziny 10.00 do 13.30 numer telefonu do kasy biletowej był zajęty.
Non stop.
Po trupach do celu się mówi, tom zdecydowała o 13.30 wykręcić numer i zadzwonić na portiernię. Od pomysłu do czynu. Kilka chwil później grzecznie poprosiłam o połączenie z kasą biletową.
- Zajęte! - odrzekł zdecydowanie pan dyżurujący... Wyjaśniłam mu z uśmiechem, że wiem, bo się usiłuję dodzwonić od rana ...
- Co się pani dziwi? Ruch w interesie!...... Ale dobra, łączę panią - wcisnął przycisk i usłyszałam kojącą muzykę, która po jakimś czasie stała się irytującą więc się rozłączyłam.
-Halo! Kwadrans później, po pięćdziesiątym trzecim chyba naciśnięciu guzika "wybierz ponownie" udało mi się usłyszeć głos kasjera, który poinformował mnie DRUKOWANYMI GŁOSKAMI, że najbliższy termin , na który można nabyć bilety to koniec marca. I o ile dobrze pamiętam to wypada to w środku roboczego tygodnia - we wtorek i czwartek. Ale dowiedziałam się jeszcze, że jeśli mam czas i ochotę to mogę być pół godziny przed spektaklem w inne dni i czekać grzecznie przy okienku kasowym, bo może ktoś przez przypadek zapomni o swojej rezerwacji.
No.
No i co? Skończoną? Idyjotką?
Jestem. I do tego w kropce. W kwietniu grają tylko w Lany Poniedziałek, ale wyjeżdżam w Kotlinę Kłodzką na święta. (To już tradycja. I Pierworodny nie chce słyszeć, że będzie inaczej. Negocjowałam. Przynajmniej usiłowałam)
Poczekam zatem do maja...
bo...
Jakem Ida - nie odpuszczę!
ps. Naiwna, idyjotka, ale skąd niby mogłam wiedzieć, że naród tak tłumnie odwiedza operę? Albo filharmonię? Do niej bilety też trza organizować z dużym wyprzedzeniem. Iwi się np. w ostatni piątek gwizdło. Rzutem na taśmę. I to jeszcze najlepsze z możliwych miejsc...
Subskrybuj:
Posty (Atom)