wtorek, 13 października 2009

Takie trzynastki to ja luuuuuuuubie.

Poranne przygody potraktowałam z przymrużeniem oka;-).
Zero stresu. Zero nerwów. Zero przekleństw.
Wiatr lodowaty i grad, który zaatakował parapet mojego okna w pracy wywoływał niespodziewane pozytywne emocje(a bo w biurze ciepluchno i miluchno)
I uśmiech od ucha do ucha.
Być może zasługa to naszej Kasi, która zanim pojawiłam się w pracy, postawiła mi rankiem na biurku herbatkę z melisy (w horoskopie, który czytałyśmy wczoraj, bowiem pisało, że tak mam zacząć dzień). Nie mogłam się nie uśmiechnąć ten widok:-)))).
I nawet to, jak potraktowali mnie w szkole językowej (o tym wkrótce) nie pogorszyło mi nastoju.
Popołudnie upłynęło po prostu rewelacyjnie.
Dokonałam rzeczy, które tydzień temu jeszcze wydawały się poza zasięgiem stratosfery, a nie tylko moim...
Do niedawna byłam bowiem przekonana, że Don Kichot miał większe szanse w walce z wiatrakami.
A dziś....
Dziś uwierzyłam, że w końcu dam rade, choć chwil zwątpienia i dołów głębszych niż Rów Mariański miałam więcej ostatnim czasie, niż gwiazd na niebie w najpiękniejszą z letnich nocy...

Nie ważne ile razy upadam - ważne ile razy wstaję.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz