sobota, 31 grudnia 2011

Niech się zdarzy!

 
Dla mnie przyszłość to przede wszystkim marzenia...
Żeby coś się zdarzyło,
najpierw trzeba to sobie wymarzyć
...                                                                                              
Janusz Wiśniewski
"188 dni i nocy"





Niech 2012 będzie więc
Rokiem Marzeń Wymarzonych i Marzeń Spełnionych
:)))



piątek, 4 listopada 2011

Jak kamień w wodę?

Nie. Jak Ida w robotę. 
Jednych kochają pieniądze - innych kocha robota. Ja z tych drugich. Niestety.  Ot i cała prawda.
Na dodatek dinozaurowate podejście do roboty. Jak się nauczyć wstawać punkt 15-sta  od biurka i nie zważając na niedokończoną robotę skutkującą pierońskimi konsekwencjami dla całej firmy, udać się najspokojniej w świecie do domu?
Cholera jasna - wkurza mnie gdy pion inżynierski po 8 ha w pracy macha mi  z uśmiechem na do widzenia. A ja siedzę przed monitorem, gdy oni przychodzą i tkwię przy nim, gdy wychodzą... 
Rozmowy z Najlepszym - póki co spełzają na niczym. Trzyma mnie w szachu? Samotna matka, straszą kolejnym kryzysem.... o nową fajnie płatną pracę ciężko...
Ja tę moją nawet lubię... tylko za stara już  jestem na tego typu maratony... a ciągnę tak prawie od maja -  bez urlopu... (nie wliczam jednego dnia spędzonego na jeziorze Żywieckim, który  to dzień oczywiście uprzednio nadrobić musiałam)... Kręgosłup mi wysiada, oczy powoli też, piasek, popękane naczyńka.... nie mówiąc o psychice.... niedługo zatruję się własnym jadem...
Przepadłam...
Wracając do domu a po 10godzinach intensywnej pracy  przed komputerem nie odpalam już  mojego laptopa, albo tylko zaliczam  codzienne powtórki z niemieckiego.. czy raczej -  usiłuję je  zaliczyć, bo nad nimi najczęściej zasypiam...
Nie bywam Tu... nie bywam u Was...
Bywam za to totalnie Nigdzie.
W weekendy budzę się zmęczona, a  po kilku godzinach nadrabiania prac domowych, zasypiam znowu na kilka godzin... potem niedziela ... i znów... kierat...

2 listopada miałam wolne.
Pierworodny przyszedł ze szkoły zadowolony. Mama otwarła drzwi, w domu. pachniało obiadem...Zjedliśmy go  razem. Wysłuchałam spontanicznych relacji co nowego w klasie i dlaczego? 
Fajnie było.

ps. Dzięki Margo za troskę.  Buziak. Do następnego razu.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Lecytyno, moja lecytyno...

Tabletki się skończyły... i.....

... umyłam samochód w myjni bezdotykowej... z uchyloną na 15 cm szybą  od strony kierowcy......





Jak widać - innym też się zdarza....:))))

Miłego tygodnia:)

niedziela, 31 lipca 2011

Jeśli żyć chcesz - płać sam, czyli profilaktyka po polsku

Z racji wskoczenia w kolejny przedział wiekowy postanowiłam zrobić sobie gruntowny przegląd. Nadwozia i podwozia.
Wnętrze dawało od pewnego czasu jakieś przedziwne sygnały, które powoli przerodziły  się w nieuzasadnioną, jak się okazało  - panikę.
Internetowe opisy krzyczały "idź do lekarza!". Posłuchałam. Zorganizowałam się jakoś. I poszłam.
Mój internista po krótkiej rozmowie dał skierowanie m.in. do poradni genetyki, by sprawdzili, czy jestem w grupie zwiększonego ryzyka,  czy nie.Udało mi się złapać termin nawet w miarę szybko, bo pierwotnie mowa była o październiku...
Trzy godziny spędzone w poczekali onkologicznej przytłoczyły mnie masakrycznie, a... odpowiedź pani doktor:
"to badanie jest zbyt drogie, proszę przyjść jak JUŻ PANI BĘDZIE MIAŁA RAKA
 pozbawiła mnie złudzeń....
Mojego lekarza też . Bo on z tych, co ze świecą szukać. Dotychczas przyzwyczajona do  oschłego "słucham"  rzucanego w powietrze znad kartoteki poprzedniego pacjenta, oniemiałam podczas pierwszej wizyty napotkawszy od progu życzliwe spojrzenie i usłyszawszy uśmiechnięte "I co słychać?"

Mam nadzieję, że owej pani doktor nigdy więcej nie spotkam.
Nie potrafię jednak zapomnieć twarzy młodziutkiej dziewczyny, która dowiedziała się, że ma guza przysadki mózgowej... Termin rezonansu magnetycznego komputer wyznaczył  na MARZEC 2012....

.. rzec się chce "k.. jego mać!".


ps..: zrobiłam sobie inne płatne badanie. Wyszło ok. Uff. 

niedziela, 17 lipca 2011

Szczyt Idyidyjotyzmu?



Stać przed drzwiami własnego eM i  naciskać przycisk pilota alarmu samochodowego, wkurzając się przy tym na maksa, że drzwi nie chcą się otworzyć.
ha!
ha! ha!
ha! ha! ha!
(no ryczeć przecież nie będę!)

sobota, 16 lipca 2011

Ryczeć przecież nie bede!

Pojawiam się tu i znikam jak Murzyn na przejściu dla pieszych.
Mam z tego powodu wyrzuty sumienia  - nie mniej jednak, doba nie guma i się nie rozciąga (niestety) więc zmuszona do ciągłych wyborów, na co poświęcić czas - odpuszczam blogowanie.
Może się poprawię, a może nie. Nie wiem sama.

Cóż przez ten czas się w moim życiu zmieniło?
Ano ze dwa tygodnie temu  - pierwsza cyfra osobistego kodu  - jak mówi moja siostra. Bardziej brutalni twierdzą, że wskoczyłam w przedział 40-60. Ale po lekkiej depresji  związanej z zaobserwowaniem zmian na ciele i duszy - jadę ( raczej zasuwam z prędkością niewyobrażalną dla polskich kolei państwowych)  sobie w tym nowym przedziale, czasem z klimatyzacją, najczęściej bez., póki co nawet zakręty jakby jakieś łagodne... tfu tfu tfu... żeby nie zapeszyć.  Cel, który obrałam - dokładnie nieznany -  Improwizacja. Wielka? A to się jeszcze okaże. :).


Do następnego razu!
   
Wasza Ida (Świeżo Upieczona 40-stka)

niedziela, 1 maja 2011

Kiedy to zleciało?



 Dla Anastazji


Nie jestem może dobrą wróżką,
Nie macham czarodziejską różdżką,
Lecz dzisiaj w Dniu Twoich  Pierwszych Urodzin
Nie liczę minionych minut  i godzin ..
Stoję  przed Tobą z uśmiechniętą minką
I życzę  Ci , Moja Mała Dziewczynko:
By  piękną baśnią Twe życie było,
By tylko dobre się w nim spełniło .
By zawsze byli: mama i tata,
Byś wciąż się śmiała  z wygłupów brata.
Niech Ci marzenia z  chmurek spadają,
Codziennie niech Cię uszczęśliwiają.
Biedronki niechaj  lecą do nieba,
Niechaj przynoszą wszystko co trzeba.
Niechaj Ci zawsze słoneczko świeci,
Niech Cię kochają:  dorośli,  dzieci…

Ściskając ciepło, wręczając kwiatka …
Całuję mocno…
                      Twa Chrzestna Matka.

Pniów, 1. Maja 2011 roku.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Lanego i wesołego:)

Prognoza pogody na onecie, którą przed świątecznym wyjazdem uparcie i regularnie śledziłam wzięła w łeb.
Wczoraj wiało, lało  i nawet grzmiało. Psa z kulawą nogą by w taką pogodę z domu nie wygonił.
A taką ochotę miałam na poobiedni spacer po okolicznych  górkach...
Dziś ciut lepiej. Choć mokro.
Rześkie powietrze wdziera się przez otwarte okno... Błękit nieba usiłuje przecisnąć się przez chmury. Ptaszki rozpoczęły  już swoje trele...
 Kończy się powoli świąteczny czas.
Dziś lany poniedziałek... z racji tego, że w tym roku wybrałam Beskidy zamiast Gór Stołowych, może obejdzie mi się nawet na sucho?
Tradycyjne poranki w Drugi dzień Świąt w domu mojej Kuzynki zazwyczaj wyglądały tak:

No to Wesołego!:)

piątek, 15 kwietnia 2011

Tu.

Tu przepadłam. Margo. Tu.
W mojej szarej codzienności.
Coraz częściej miewam pierońskie weekendowe bóle głowy (mam nadzieję, że li tylko migrenowe).  Czasu na lekarza oczywiście - brak.
W pracy mieli się i mieli  - zobaczymy wkrótce co będzie się dało upiec z tej mąki. Na dodatek klęska urodzaju. Brzmi idiotycznie -  wiem. Mówią, ze co nas nie zabije to nas wzmocni. Uciekliśmy kryzysowi na milimetr paznokcia... ale teraz dobić nas mogą  nieprzyzwoicie wysokie odszkodowania za nieterminowe dostawy.
Zimno za oknem. W domu głodno (to akurat na własne życzenie, by nie zaprzepaścić efektów 7 dniowego katowania się zupką kapuścianą).
I natchnienia i czasu brak na pisanie... Do Was to jeszcze czasem zaglądnę,  choć komentarza nie zostawię.
Mam nadzieję, że jak już zaczną się wakacje, to... 
No...

Pozdrawiam Was Wszystkich bardzo ciepło:)))

p.s.
Zerknęłam właśnie na opis gg Natki. "pracowita, ale lubi poleżeć ... do wakacji 69 dni"
To już całkiem z górki:)))

wtorek, 8 marca 2011

Prima (donna)

Ależ  pomarańczowo pięknie dziś wstawało słonko...
Jechałam sobie do pracy, szczęśliwa, że już potrafię prowadzić i jednocześnie obserwować otaczające zjawiska przyrody... Gdy  z głośników popłynęła:



uśmiechnęłam się pełną gębą... Pewnie, że  jestem prima! Jak każda z Nas!
Zerknęłam we wsteczne... dwóch młodych panów w super-furze. Jako jedni z nielicznych  na widok zielonego listka nie wcisnęli gazu do podłogi... Dzisiaj postanowili być tak uprzejmi? :)


No to wszystkim PrimaPaniom -Najmilszego!
(nie tylko dziś) 









niedziela, 6 marca 2011

Sereno e

... włóczy się za mną od jakichś trzech godzin...

Z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu wystąpił dzisiaj boski DRUPI.
Boski to może on był niegdyś -  słusznie zauważyła  Fio, która to imprezę odpowiednio wcześniej wyniuchała, wici rozesłała, miejsca zarezerwowała i po bilety pojechała)...


Sam koncert... no cóż ....
Parę niedociągnięć rzuciło się i w oczy,  i w uszy. 

 
Puściłyśmy to jednak i mimo oczu i mimo uszu...


Powszechnie wiadomo przecież, że włoskie piosenki coś taakiego w sobie mająąą...



Padło nawet odważne stwierdzenie, że ich dźwięki uderzają w nasz kobiecy punkt G. 
   Nooo.... i chyba nie tylko nasz. Kątem oka zauważyłam, że  i męska część publiczności,
           bawiła się doskonale.



Kawa z pianką, wypita po koncercie w doborowym  towarzystwie dopełniła wieczoru.

Świętowanie Dnia Kobiet anno Domini 2011 uważam  za otwarte!


Fotki by Fio.  Króciutki fragment tego, co się działo na scenie - też . 
GRAZIE :D. 

wtorek, 1 marca 2011

Plan B

Ptaszki ćwierkają nie tylko o wiośnie.
Zdarzyć się może, że nie tylko cyfra z przodu mi się zmieni tego roku.
A cyfry bywają czasami bezlitosne. Paradoksalnie ostatnio nie potrafią stworzyć spójnego związku.
Matematycy podobno potrafią udowodnić, ze 2 dodać  2 niekoniecznie równa się 4.
Widocznie więc plus dodać plus może równać się minus.

Nie panikuję. 
Czasem tylko liczę sobie czy te ostanie lata, to już
TE tłuste
były...???

A jakby co.... Schudnę. Wreszcie. :).

sobota, 26 lutego 2011

Jest tuż... tuż...

Się naoglądałam wczoraj w Beacinym  ogródku najprawdziwszej wiosny...
A u mnie za oknem: mróz, śnieg i zachmurzone niebo.
TO takie niesprawiedliwe!
Potupałam trochę nóżką. Strzeliłam nawet konkretnego focha.
I proszę....
Podświadomość sprawiła mi niespodziankę... 

Tyle kwiatów...
I wszystkie dla mnie...

Ech te moje sny...                               Uśmiechniętej soboty!


p.s. czary-mary niech się ziści! :)

Zdjęcie znalazłam Tu.

piątek, 25 lutego 2011

Zarezerwowane

Nie wiem jak u Was, ale na moim osiedlu, znaleźć wieczorem  miejsce dla swojego auta, w miarę blisko mieszkania graniczy z cudem. Osobiście znam faceta, który odwozi córkę na kurs językowy autobusem, bo wie, że o 18-stej nie ma szans na zaparkowanie pod blokiem. Aut przybywa w zastraszającym tempie. Mniej więcej jedno na pełnoletniego mieszkańca. Miejsc parkingowych natomiast -  nie. Młodym przedsiębiorcom mającym pomysł na rozwiązanie tego problemu rzuca się kłody pod nogi.  Parkingów nie uwzględniono przecież w długoletnim planie zagospodarowania przestrzennego.
No to se ludzie radzą jak potrafią:)))




ps. zdjęcie marniutkie, ale zrobione  nocną porą , starą, wysłużoną,  poczciwą nokią.

czwartek, 24 lutego 2011

GOLOMB - Nauka Jazdy - Gliwice

Pozwolę sobie dziś na ociupinkę prywaty i reklamy.

Z przyjemnością pragnę poinformować, że rozpoczęła działalność swą nowa Szkoła Nauki Jazdy w Gliwicach GOLOMB mająca siedzibę w Gliwickim Centrum Handlowym położonym z jednej strony przy ul. Zwycięstwa, a z drugiej przy ul. Dworcowej.
Nauka Jazdy odbywa się toyotą Yaris, samochodem, na których zdawane są egzaminy państwowe we wszystkich śląskich ośrodkach WORD'u.
Instruktorem jest pan Jacek Gołombek (nie, to om  nie jest błędem ortograficznym).
Co tu dużo gadać, gdyby nie On, nie śmigałabym teraz moją Stoktrotką każdego dnia...
Pan Jacek jest uosobieniem cierpliwości. A dobrze wiem co mówię... Przećwiczyłam bowiem tę cierpliwość  wte i wewte... i to na wyrywki :D.
Powiedzmy sobie szczerze - opanowanie techniki prowadzenia samochodu szło mi przez dłuższy czas cholernie opornie.  Za stara na to już byłam? Może i za tępa? I przestraszona, że nie dam rady. I za ambitna chyba trochę też. Niepojętym wydawało mi się zsynchronizowanie, rąk, nóg, oczu, uszu, głowy, lewarka skrzyni biegów, dźwięku silnika  i toru jazdy...Niejednokrotnie chciałam się poddać, ale Instruktor mi nie pozwolił. Wciąż powtarzał, że będę jeździć, że mam dać sobie szansę... No i udało się:)
Dodam również, że bardzo duży procent  kursantów pana Jacka zdaje egzamin za pierwszym razem. I trudno się dziwić, bo uczenie to nie tylko Jego praca. To Pasja, dzięki której atmosfera na zajęciach jest miła i niestresująca.
Jednym zdaniem: 




Jestem niezbitym dowodem tego, że GOLOMB nauczy jeździć każdego:)


ps1.  dziękuję za uwagę:)
ps2. ten magnesik to niestety  nie o mnie...................... jeszcze...:D.

środa, 23 lutego 2011

Więcej słońca

a nawet całkiem sporo ofiarowała mi w te mroźne  dni  Ela Garbarczyk-Ponimasz właścielka bloga scenki.

Niniejszym ślicznie dziękuję i dalej przekazuję (zgodnie z regulaminem*)

Fio, Selera, Titanii, Maurze, Nieznajomej, Damurek, madame, Pieprzniczce, ladybird, Marart


Lista rzeczy, które czynią mnie szczęśliwą?
Hmmm...
Lista,nie lista, bo to 

wszystkie, które nieszczęśliwą mnie nie czynią:))))


* Regulamin:
1. Podziękować za wyróżnienie v
2. Umieścić u siebie link do bloga osoby, która Cię wyróżniła. v
3. Umieścić u siebie logo wyróżnień. v
4. Przekazać nagrodę do 10 blogów. v
5. Umieścić linki do tych blogów. v
6. Powiadomić o tym nominowane osoby. v
7. Stworzyć listę rzeczy, które czynią Cię szczęśliwym.

wtorek, 22 lutego 2011

Obłędny wtorek

Z jednej strony git, bowiem kota nie było. Kocicy też. Myszy więc  mogłyby harcować. I git byłoby.  Właśnie. By było ,  gdyby nie to "by" -  tryb przypuszczający i czas jakiś taki niedokonany... 
A jak właściwie było?
Z zaplanowanej na dzisiaj robot zrobiłam NIC. Wciąż napływały kolejne faksy, ludzie tłumnie przewijali się przez biuro, rzucając na biurko obstawione kubkami z kawą, Lieferscheiny do napisania,  delegacje do rozliczenia, teksty do tłumaczenia, rysunki do skanowania, opisania i przesłania dalej...kontrahenci wrzucali do skrzynki reklamacje -najczęściej bezpodstawne, a pochłaniające czas na ich wyjaśnienia. Obłęd. Jednym słowem. Obłędne też w tym wszystkim było dzisiaj to, że trzymałam fason jak nigdy w takich sytuacjach (moją robotę pewnie będę musiała podgonić w nadgodzinach - niepłatnych dodam - a to zawsze wywołuje u mnie postawę samoobronną - warczę) i załatwiałam wszystkie sprawy od ręki. I to nawet z uśmiechem. Może to efekt uboczny tabletek przeciwbólowych, których nałykałam się przez weekend, z powodu tradycyjnej trzydniowej migreny, stanu podgorączkowego, z którym walczę od dwóch dni...zaszklonych z przemęczenia oczu, czy może  14 stopniowy mróz zmroził dziś o świcie to moje bardziej pyskate "ego"...
W każdym bądź razie efekt taki... robota jak leżała tak leży  - nie zając nie ucieknie zrobić ją i tak najszybciej trzeba -a ja padam z termometrem pod pachą  na twarz...(przebłyski instynktu samozachowawczego nie pozwoliły umieścić mi go w zębach).

p.s.
Herbaty z cytryną bym się napiła .... ale wyczytałyśmy na wp., że połączenie liści herbaty z sokiem z cytryny powoduje wydzielanie się czegoś tam, a to uaktywnia Alzheimera...
Cholera.

piątek, 18 lutego 2011

Ogłoszenie

W związku z jutrzejszą PLN-ową trzydziestomilionową kumulacją w dużym lotku, pilnie poszukuję na obszarze całego terytorium Rzeczpospolitej Polskiej sprawnego automatu lotto.
Nadmieniam, że maszyny drukujące li tylko  na "chybił" nie wchodzą w grę. Takich ci u nas, w Gliwicach pełno  - sprawdziłam  niejednokrotnie.

Życzliwe osoby będące w posiadaniu informacji o lokalizacji  automatu marzeń,  proszę o niezwłoczny kontakt pod adresem (na adres? - odwieczny mój problem): idyblog@wp.pl


p.s. Przewiduję nagrodę!. Oczywiście!.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Dygresyjka

...taka sobie...



;)

niedziela, 13 lutego 2011

Opowieść

.... o tym, że internet jest    w s z ę d z i e.
Pewna para w średnim wieku z północnej części USA zatęskniła w środku zimy do ciepła i zdecydowała się pojechać na dół, na Florydę i zamieszkać w hotelu, w którym spędziła noc poślubna 20 lat temu. Mąż miał dłuższy urlop, pojechał więc o jeden dzień wcześniej. Po zameldowaniu się  zauważył,  że w recepcji  jest komputer. Postanowił więc wysłać maila do żony. Niestety wpisując adres pomylił się o jedną literę. Mail znalazł się w ten sposób w Houston u pewnej wdowy, która wróciła właśnie z pogrzebu męża i chciała sprawdzić czy na poczcie elektronicznej są jakieś kondolencje od rodziny i przyjaciół.
Jej syn znalazł ją zemdloną przed komputerem. Na ekranie zobaczył wiadomość:
Do: Moja ukochana żona
Temat: Jestem już na miejscu. Wiem, że jesteś zdziwiona otrzymaniem wiadomości ode mnie. Teraz mają tu komputery i wolno wysyłać maile do najbliższych.
Wszystko jest przygotowane  na twoje jutrzejsze przybycie. Cieszę się na spotkanie. Mam nadzieję, że twoja podróż będzie równie bezproblemowa, jak moja
.

p.s. Tu na dole jest naprawdę gorąco.

Też bym chyba padła. Że niby już jutro?

sobota, 12 lutego 2011

Efekt Vivaldiego

Przedwczoraj  wiosna.
Wczoraj jesień.
Dzisiaj zima.

A jutro... 






Hurraa:))))

środa, 9 lutego 2011

Reduta

- Proszę się przygotować na ciężką artylerię - po uprzejmym "dzień dobry" szef zaczął mniej uprzejmie wytaczać armatnie działo... Rzucił jeszcze mimochodem numerem wyrobu i ceną w ojro.  Stanem magazynowym zaś dopiero na końcu, gdy zapytałam - A tak konkretniej o co chodzi?
Szef uwielbia strzelać. Szczególnie wtedy, gdy  sam uprzednio rozezna sprawę, i potem patrzy jak sprawca, choć ja rzekłabym raczej ofiara,  wije się w gąszczu tłumaczeń.  Nauczyłam się  w takich sytuacjach prosić o czas na merytoryczne przygotowanie.
Nie odpowiadam w ciemno - kula rykoszetem i tak na końcu trafia we mnie.
Po przeprowadzeniu wnikliwej analizy dziś doszłam do wniosku, że faktycznie - szef mógł  mieć do mnie pretensje. Wprowadziłam do systemu dwa razy to samo zamówienie.
Czułam się jednak winna jedynie na tyle, na ile pozwolił mi nasz, daleki od doskonałego,  system ewidencjonowania zamówień.
Nie mniej jednak...
Pozbierałam szybko myśli - i wyklikałam maila do sympatycznej Frau Pippi z  działu logistyki naszego kontrahenta.
Kilka chwil później wchodziłam do jaskini lwa (a ryczał dziś donośnym głosem) pewnym krokiem.
Z asem w rękawie (no może bardziej pod pachą).

- Mam zielone światło na sprzedaż 60 szt. Wartość jutrzejszego eksportu będzie wyższa od prognozowanej o 1000 € :).

Mina szefa - bezcenna:)


 ps. wszystko dobre, co się dobrze kończy:). 

wtorek, 8 lutego 2011

Fajnie

Fajne czasem jest wstać wcześnie.
Nawet o 3 rano.
Fajnie o  4 zameldować się przy swoim biurku w pracy.
Fajnie, bo wtedy o 12 w południe już fajrant. Można legalnie do domu.
Fajnie tak obserwować dzieciaki  leniwie wracające ze szkoły.
Fajnie poczuć wiosnę w powietrzu. Zobaczyć ją  przez umyte okno. Zrobić pranie. Fajnie zapachnieć dom obiadem. Pogadać z Pierworodnym.

I mieć jeszcze kawał jasnego popołudnia dla siebie.

To nic, że teraz, siłą woli podtrzymuję powieki.
Fajnie tak zobaczyć wtorkowe życie bardzo wczesnym popołudniem z perspektywy innej niż okno biura. 

poniedziałek, 7 lutego 2011

Punkt widzenia

Król pik – śmierć. - rzekła lekarka i wyszła.

Zostałam sama w gabinecie. Walczyłam bezradnie z myślami. Kilka dni wcześniej dowiedziałam się, ze mam raka trzustki, czy jakiegoś innego narządu wewnętrznego i że wkrótce umrę.. Jak to? Buntowałam się całą sobą. Wiosna, a ja muszę odejść? Przecież NIC mnie nie boli. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości.

Potem, gdy spałam, wydawało mi się, że Ktoś ściska moją dłoń, by dodać mi otuchy i odpędzić strach.

Postanowiłam potwierdzić diagnozę. Lekarka w białym kitlu rozłożyła talię kart. Kazała mi podać jakąś cyfrę.

- Czerwona czwórka oznacza Życie - zaznaczyła jednak na początku.


- Osiem- powiedziałam cichutko.

Odliczyła

-Król Pik.

Pierwszy raz w poniedziałek o świcie byłam wdzięczna budzikowi, że zadzwonił.
Szkoda, że dopiero o piątej rano.


niedziela, 6 lutego 2011

Tego nie zrobi nawet blondynka

Niemożliwe?



A jednak!

ps. Dziękuję Moni za podesłanie filmiku.

wtorek, 1 lutego 2011

O naiwności moja!

Inaczej tego nazwać nie umiem. Bo jaką idyjotką trzeba być, by wierzyć, że dokładnie dwadzieścia dni przed premierą uda się zdobyć bilety nie tyle na same premierowe przedstawienie,  co na spektakl kilka dni późniejszy i połowę tańszy?
Odpowiem krótko: SKOŃCZONĄ.
I powiem bez ogródek - JESTEM NIĄ.
Dzisiejsze przedpołudnie w pracy spędziłam na wybieraniu co pięć  minut numeru telefonu Opery Śląskiej w Bytomiu.
Zamarzyło się mi  bowiem obejrzeć Phantoma.
Jakoś chciałam sobie zrekompensować to, że przed zdjęciem ze sceny nie zdążyłam do Warszawy na "Upiora w operze". 
I co?
Od godziny 10.00 do 13.30 numer telefonu do kasy biletowej był zajęty.
Non stop.
Po trupach do celu się mówi, tom zdecydowała o 13.30 wykręcić numer i zadzwonić  na portiernię. Od pomysłu do czynu. Kilka chwil później grzecznie poprosiłam o połączenie z kasą biletową.
- Zajęte! - odrzekł zdecydowanie pan dyżurujący... Wyjaśniłam mu  z uśmiechem, że wiem, bo się usiłuję dodzwonić od rana ...
- Co się pani dziwi? Ruch w interesie!......  Ale dobra, łączę panią - wcisnął przycisk i usłyszałam kojącą muzykę, która po jakimś czasie stała się  irytującą więc się rozłączyłam.
-Halo! Kwadrans później, po pięćdziesiątym trzecim chyba naciśnięciu guzika "wybierz ponownie" udało mi się usłyszeć głos kasjera, który poinformował mnie DRUKOWANYMI GŁOSKAMI, że najbliższy termin , na który można nabyć bilety to koniec marca. I o ile dobrze pamiętam to wypada to w środku roboczego tygodnia -  we wtorek i czwartek. Ale dowiedziałam się jeszcze, że jeśli mam czas i ochotę to mogę być pół godziny przed spektaklem w inne dni  i czekać grzecznie przy okienku kasowym, bo może ktoś przez przypadek zapomni o swojej rezerwacji.
No.
No i co?  Skończoną? Idyjotką?
Jestem. I do tego w kropce. W kwietniu grają  tylko w Lany Poniedziałek, ale wyjeżdżam w Kotlinę Kłodzką na święta. (To już tradycja. I Pierworodny nie chce słyszeć, że będzie inaczej. Negocjowałam. Przynajmniej usiłowałam)

Poczekam zatem do maja...
bo...
Jakem Ida - nie odpuszczę!



ps. Naiwna, idyjotka, ale  skąd niby mogłam wiedzieć, że naród tak tłumnie odwiedza operę? Albo filharmonię? Do niej bilety też trza organizować z dużym wyprzedzeniem. Iwi się np. w ostatni piątek gwizdło. Rzutem na taśmę. I to jeszcze najlepsze z możliwych miejsc...

niedziela, 30 stycznia 2011

Niespodziewana niespodziewanka

Zaglądam Ci ja dziś  na bloga, a tu czeka zaproszenie od MajkiK  po wyróżnienie.
Podkasałam więc kiecę i ...klik...klik...klik...klik - przeniosłam się  w Jej światy niemożliwe.

Z radością nieukrywaną odebrałam wyróżnienie:

Z jego otrzymaniem wiąże się kilka zasad, które poniżej przytoczę:

1. Podziękować osobie przyznającej nagrodę.
2. Umieścić na swoim blogu link do bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie
3. Umieścić na swym blogu odznaczenie
4. Wyznaczyć 10 blogów, którym przyznaje się nagrodę i podać link do tych blogów
5. Powiadomić w komentarzu osoby, którym przyznaje się nagrodę.

Niniejszym informuję, iż wyróżnienie przyznaję: 
*stardust - za poczucie humoru i kawałek Ameryki

* lelevinie - za wytrwałość w poszukiwaniu wymarzonej pracy

*madame - za pogodę na życie i cudne ilustracje

*Euforce i Eternity  - za cuda, które wyczarowuje własnymi rękami

*Gosi-sz - za śpiew i optymizm

*Beattcie za wędrówki po zakątkach Anglii

*Małej Mi - za spełnione marzenia

*Synowej komendanta - za przymrużone oko w starciu z teściową

*hehodosowi - za chwile zastanowienia

*Justynie Rogowskiej - za przepiękne portrety

sobota, 29 stycznia 2011

Pauken, pauken, pauken

Wracając w piątek z pracy zastanawiałam się intensywnie  jak spędzić ten weekend.
Żeby było i miło i sympatycznie i relaksująco... Plany krzyżował mi ból głowy, który wprawdzie po różowej tabletce od Iw ustąpił... nie mniej jednak byłam pewna że powróci, bo zazwyczaj trwa trzy dni. 
Nie mniej jednak chciałam coś wymyślić.
Problem zniknął jak bańka mydlana, gdy wieczorem odbierając pocztę mailową od mojej lektorki z niemieckiego otrzymałam listę z tematami na semestralny egzamin. A ten  zbliża się wielkimi krokami.Właściwie już jest - w czwartek. Wprawdzie już dużo wcześniej była mowa o sprawdzianie, ale do ostatnich zajęć byłam przekonana, że to będzie teścik li tylko  z ostatniego rozdziału... a tu proszę. Niespodzianka.
Mało tego nie ma, a  kto na codzień języka obcego nie używa, ten wie, że słówka z głowy lubią wymykać się błyskawicznie... pomimo tego, że wszelkich starań się dokładało, by je tam swego czasu  umieścić...

Robię więc sobie kawkę (z miodem)  podkasuję rękawy, obkładam się książkami, ćwiczeniami, słownikami...biorę długopis do ręki...  i ....
....z ochoczo zabieram się  roboty... :)

Ps. o 6 rano w wolną sobotę obudził mnie świdrujący ból głowy. Tym razem wrzuciłam w siebie białą tabletkę i czekałam aż zacznie działać.  Obudziłam się o 9.35. Tak długo to nawet po imprezach nie zdarzyło mi się sypiać. Wkuwanie zatem zaczynam z poślizgiem.

piątek, 28 stycznia 2011

Różnica

Odwiedził nas  kontrahent. Bardzo go lubimy. Nie tylko dlatego, że wpłaca nam zazwyczaj grubszą gotówkę do kasy, ale przede wszystkim dlatego, że w czasie swych wizyt każda z nas zostaje obdarowana przez niego lizakowym sercem. Zazwyczaj dużo mówi,  jeszcze więcej się śmieje...Jest pogodny,  pomimo tego, że sporo w życiu przeszedł.
Gdy dziś wypisywałam mu fakturę, westchnęło mi się o migrenie, która  postanowiła złośliwie dopaść mnie akurat w piątkowe przedpołudnie.
Pan spojrzał z  błyskiem w oku to na mnie, to  na Iw, to na szefa... i rzekł z całym  przekonaniem: 
"migreny to miewała królowa Marysieńka i Napoleon Bonaparte". a pani ... pani to głowa najzwyczajniej napierdala.." 

Niezupełnie się zgadzam, bowiem.. króluję niepodzielnie od wielu lat w moim eM,  a i wielkością (wyrażoną w cm) Napoleonowi  (prawie) dorównuję...

piątek, 21 stycznia 2011

Dla Babć i Dziadków

Serdeczności !!!!


.... i dziadków,
by było z kim grać w szachy, chodzić na grzyby i na ryby...


czwartek, 20 stycznia 2011

Luśka

Przed godziną odebrałam telefon: 
"Słyszysz"?
Serce zaczęło być mi mocniej. Łzy napłynęły do oczu. Ze słuchawki po drugiej stronie dobiegał najpiękniejszy krzyk świata: krzyk dopiero co narodzonego dziecka.
Czekaliśmy na Luśkę wszyscy. 
Cała nasza firma, pół Gliwic, ćwierć Zabrza i jeszcze mniejsze lub większe  części innych miejscowości rozsianych po Polsce i za jej granicami.
Mała miała się urodzić planowo w pierwszym tygodniu stycznia, więc czekaliśmy na nią,  generalnie już od Bożego Narodzenia. 
"Trzyma jak termos" - dzień w dzień odpowiadał z uśmiechem na nasze pytające spojrzenia przyszły tatuś.  My czekaliśmy , ale On wyczekiwał Jej najbardziej w świecie.
I tak do dzisiaj.
Mała Łucja prawdopodobnie stwierdziła, że pora babci zrobić niespodziankę , nie tylko z okazji jutrzejszego święta, ale właśnie w dniu babcinych urodzin stać się Jej  najpiękniejszym z najpiękniejszych  prezentów.
Jak postanowiła, tak zrobiła. 

I jest!

Ciocia Ida pije Twoje zdrówko  - Maleńka:-).

A Rodzicom, przeszczęśliwym z resztą,  - Gratulacje po raz dziesiąty!:)

wtorek, 18 stycznia 2011

Na zawsze razem?

Swego czasu razem z Natką szłyśmy przez jeden z wrocławskich mostów. Ten był inny niż przeróżnistej wielkości, gatunku, jakości... na każdej z nich były wyryte, napisane, wygrawerowane, wydrapane, naklejone imiona pary  (zakochanych, jak wywnioskowałyśmy) i data.
W pewnym momencie zaczęłam liczyć  kłódki ... ale zaniechałam... mogłoby się okazać, że do tylu nie potrafię;).
Czy ktoś z osób bardziej wtajemniczonych mógłby wyjaśnić o co tak, dokładnie chodzi?
Legenda? Przepowiednia?
Może powinnyśmy tam wrócić?

Wrocławianie!, O co kaman?

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Podwójne szczęście.

Gadają, że wdepnięcie w gówno przynosi szczęście.
Ano zobaczymy ile w tym prawdy.
Ciekawe czy poślizgnięcie, na psim, też się liczy.
Żeby jednak  się poślizgnąć to trzeba chyba najpierw w nie wdepnąć.
Czy nie?
Dzisiaj wlazłam w to "szczęście" w odstępie 10 minut - dwa razy (a ponoć w życiu nic dwa razy się nie zdarza).
W każdym bądź razie będę wyjątkowo czujna. Wyślę sms na konkurs do Zetki i Rmf-u.
Żeby potem nie było.
Wprawdzie gównianie (szczęśliwie?) mi się poniedziałek zaczął... nie mniej jednak Wam życzę miłego tygodnia.

Dzisiejsze ziarnka:
:) ponoć czasami pech się uśmiecha

niedziela, 16 stycznia 2011

Cała prawda

o mnie... 
Stardust wciągnęła mnie w tenże łańcuszek. Polega on na napisaniu w punktach lub w dowolnej formie o sobie w sposob ujawniajacy fakty, upodobania, zboczenia, usterki techniczne itp. itd. autora, o ktorych jeszcze czytelnicy bloga nie wiedza.
Co moi czytelnicy już o mnie wiedzą, a czego nie - sama nie bardzo wiem, ale zaczynam:

1. Nie znoszę surowej cebuli. Ani smaku, ani zapachu. Potrafię wygrzebywać ją z hamburgera, jeśli przez nieuwagę nie zgłosiłam, że ma być bez. Zapach wyczuwam nawet z dużej odległości. Natomiast smażona, czy duszona cebulka - mniam mniam.

2. Przesadnie dbam o rzeczy, które mi się bardzo podobają. Np.przez 10 lat deskę do prasowania ustawiałam na ręczniku, by nie porysowała paneli (drugich takich wymarzonych w sklepie do tej pory nie znalazłam).

3. Jestem przewrażliwiona na punkcie mojej Stokrotki. Jadąc wyciszam radio i wsłuchuję się, czy nie wydaje odgłosów innych niż powinna (choć tak naprawdę nie mam wielkiego pojęcia  jakie powinna wydawać).

4. Lubię mieć porządek w bagażniku. Wszystko musi być na swoim miejscu.

5. Nie znoszę niepunktualności. Wolę przyjść godzinę wcześniej niż 10 minut się spóźnić.

6. Kolorowe ściany podobają mi się w mieszkaniach innych. W moim malutkim eM lubię biel i delikatne odcienie szarości i srebra. Swego czasu pomalowałam (za namową kolegi:koloru w życiu Ci trzeba) na zielono pokój Pierworodnego. Odblask bijący spod drzwi tak mnie denerwował, że dwa dni później przemalowałam go na srebrzyste żytko.

7. Doskonale potrafię bawić się we własnym towarzystwie. Sylwester spędzony z książką nie wywołuje we mnie poczucia niespełnienia i samotności. Nie mniej jednak:

8. Czuję się niekomfortowo przebywając w sparowanym towarzystwie (no, chyba, że je dobrze znam).

9. Dziką satysfakcję mam nabywając umiejętności, zarezerwowanych wyłącznie dla mężczyzn. Potrafię naprawić spłuczkę, wymienić syfon pod zlewem, użyć młotowiertary, czy wyrzynarki, wymienić armaturę w łazience.

10. Do bólu nie ufam fachowcom. Zazwyczaj traktują mnie jak blondynkę (bo niby na czym baba może się znać) i usiłują wcisnąć kit. Dlatego:

11. Potrafię godzinami przesiedzieć w internecie i wyszukiwać informacji na temat tego, co chcę kupić, naprawić. Szukam wtedy "haczyków" wszędzie. Nawet tam, gdzie ich nie ma.

12. Od lat jestem pełna kompleksów jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. Potrafię wyliczyć wszystkie moje ułomności począwszy od palców stóp na czubku głowy kończąc (nie omijając przy tym żadnej części ciała). Kumulacja  jednym słowem:).

13. W zeszłym rok, razem z koleżankami przesłałyśmy sobie do pracy kurierem po bukiecie tulipanów. Tak na, wszelki wypadek, gdyby koledzy zapomnieli.

I już kliknęło  się  trzynaście.
Miałam wątpliwości zaczynając... bałam się, że nie wymyślę nawet 5 moich usterek technicznych. Wystarczyło jednak ułożyć palce na klawiaturze i... proszę....

Wyszło na to,  żem Dziwaczka.

Zapraszam do zabawy:
Gosię-sz
Lelevinę
Elę
Madame
aeljot


Dzisiejsze ziarnka:
:) głowa już nie boli
:) kosteczki ptysiowe


Zdjęcie znalezione Tutaj.


Lepiej późno niż później

Macie czasem tak, że kupujecie sobie coś, bo wydaje się w danym momencie niezbędne i jesteście przekonani, że regularnie będzie używane. Po czym wydajecie konkretną kwotę  - cieszycie oczy nową rzeczą po czym... wkładacie do szafy,  na półkę... i  tyle by tego było?
Tak też było z moimi łyżwami. Przed kilku laty regularnie odwiedzałam nasze lodowisko. Łyżwy brałam z wypożyczalni. Wiem, ani to higieniczne, ani dla nóg zdrowe... a bo łyżwy zużyte, powykrzywiane. Ale jak się nie ma co się lubi... to się bierze co się da... I tak  Śmigałam  przekładanki, kręciłam piruety, a wieczorami w domu zliczałam siniaki..:)
Nie mniej jednak, jak  dwa lata temu dorosłam do decyzji, że kupuję sobie moje drugie w życiu,  osobiste figurówki. Tym razem białe i nie za duże.
Długo szukałam ich w internecie - wszak miały być zaczarowane i te jedyne -  w końcu znalazłam , kupiłam - założyłam raz i... tyle by tego było.
Leżakowały w szafie  niczym porządne wino. Tymczasem wiosna przechodziła w lato, które chwilę później ustępowało miejsca jesieni, a potem zima otulała śniegiem świat, by znów spod jej białej pierzynki przebiśniegi mogły zobaczyć słońce ... i tak dalej... 
Do wczoraj.
W sekund kilka podjęłam męską decyzję. Wyjęłam pudełko z szafy. Łyżwy z pudełka.  Zadzwoniłam. Córkę koleżanki wypożyczyłam.
I pojechałyśmy.

To nic, że tyłek jeszcze trochę boli od wczorajszego upadku.

Sezon łyżwiarski uważam za otwarty!

Dzisiejsze ziarnka:
:) jeszcze niedziela
:) piruetki znów gotowe do użycia
:) uśmiechnięty początek dnia

sobota, 15 stycznia 2011

Bez tytułu

Chwilowo nigdzie się nie spieszę.
Usilnie próbuję przepędzić myśli o tym, co jeszcze dziś powinnam zrobić, w jakiej kolejności  i dlaczego z tym wszystkim (jak zwykle) nie zdążę przed poniedziałkiem.
W chwili obecnej jednak względny relaks  - kawa i do pochrupania ciniminis. 

Patrzę przez okno.
Zimę diabli wzięli.
Połowa stycznie a, w  okna stuka  deszcz, rzekłabym,   jesienny...
Na polach pozostały marne resztki  brudnego śniegu.
Na ulicach dziury,  dziurska i dziurzyska - jakbyś ostrożnie nie jechał - wpadniesz.
Na chodnikach... ohydne psie odchody... jakbyś uważnie nie szedł - wdepniesz.
Szaro, buro i ponuro.

Dziś to umówiłabym się na kawę nawet z tym panem ze zdjęcia... byle na TAKIEJ plaży....:)

Dzisiejsze ziarnka:
:) do pracy IŚĆ nie trzeba
:) w domu ciepło

:) byle do lata

zdjęcie z sieci

wtorek, 11 stycznia 2011

ZetWuZet

dopadł mnie. I już.
Pucując rankiem (5.30) zęby powtarzam sobie (w myślach, bo w ustach wszak pełno miętowej piany), że kocham moją pracę... kocham moja pracę.
Ja swoje -  a odbicie w lustrze swoje.
Mimo wczesnej pory, robi coraz większe oczy... "sama w to nie wierzysz"... drwiąco odpowiada.
No dobra... może... czasami. Ale chciałabym, oj chciała...:)
Póki co jednak marzy mi się roczny urlopik dla podratowania zdrowia...
Tak by odprawić rano Pierworodnego do szkoły i czekać na niego o 14 z obiadem... (odkąd pamiętam wraca biedaczek do pustego domu), prasować pranie po zdjęciu ze sznurka (a nie wtedy gdy już z szafy się wysypuje), poczytać książki, systematycznie uczyć się języka...ba  nawet ponudzić się sw swoim towarzystwie  i...
                                   
I NIGDZIE SIĘ NIE SPIESZYĆ.



Dzisiejsze ziarnka:
:) warto mieć marzenia - ha ha ha


ps. ZetWuZet - dla niewtajemniczonych - Zespół Wypalenia Zawodowego.

niedziela, 9 stycznia 2011

Sport (?) to zdrowie.

Jakiś czas temu na tablicy ogłoszeń w naszej firmie pojawiła się informacja:




































Dyscyplina ta cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem.
Lider jest jeden. 
Wywalczył 100 pkt. moim kosztem.

Zdrowy mistrz.




Dzisiejsze ziarnka:
:) wyprasowanie
:) pierwszy ząbek Nastki
:) gorąca herbata z cytryną

niedziela, 2 stycznia 2011

Postanawiam i już!

Fajnie jest pisać bloga. Zawsze można wrócić do posta sprzed roku np. i spojrzeć co się działo, czego się chciało i sobie życzyło.
Z całą dumą stwierdzam, że zeszłoroczne postanowienia zostały pięknie zrealizowane (za łatwe były czy co?).
Nie wierzyłam że się uda, a jednak!
Ha! I jeszcze dodam, że w horoskopach pisało, że 2010 miał być moim rokiem... i z całym przekonaniem (no dobra, po wydeletowaniu  końcówki, bo była raczej taka se) stwierdzam z uśmiechem, że się spełniło.

W związku z zeszłorocznym sukcesem   i w tym roku postanowienia - MAM.

Część tych z  2010 pięknie i sukcesywnie realizowanych  przechodzą  i na 2011.

Jednym słowem CHWYTAM CHWILE, które zdarzyć mogą się tylko raz.

I życzę sobie (lubię być egoistką czasem) w tym Nowym Roku, bym znalazła więcej czasu dla tych których kocham,  są mi bliscy,  i na których mi zależy.


Dzisiejsze ziarnka:
:) wszędzie dobrze, ale w domku najlepiej
:) pobudka o 9 rano
:) obiad przygotowany przez Pierworodnego