piątek, 1 stycznia 2010

Poślizg

Obudziłam się o... 9.45.
Oczom uwierzyć nie mogłam, gdy spojrzałam na elektroniczny zegar w kuchni.
Jaskrawozielone cyferki skakały mi przed oczami. 9:45. Nie chciało być inaczej. Mimo, że tarłam oczy do czerwoności.
Przez głowę przewaliło się w minisekundzie wspomnienie wczorajszego wieczoru.
Co się stało? Zmiana czasu była? Zapomniałam przestawić godzinę? Piłam? Szalałam?
Nie. Nic takiego.
O północy zgodnie z planem piłam razem z synem. Pepsi. "Za marzenia!".
I obserwowaliśmy z balkonu śmigające petardy, rakiety i sztuczne ognie (tak te też śmigały, bo ktoś z pięter nad nami odpalał je i zrzucał na dół). Zadyma była masakryczna.
Zastanawiałam się czy rano (raczej koło południa) to gęste mleczne COŚ za oknem to mgła, czy może pofajerwerkowe dymy...
Sami wystrzeliliśmy nasz arsenał trochę przed północą. Padał deszcz. Ale i tak było piękn.
Potem dzwoniły do mnie koleżanki.
Z życzeniami. Jedna powiedziała mi, że mnie uwielbia. Ha! Ha! Ciekawe czy pamięta to dzisiaj. Druga zaś musiała skończyć ze mną rozmowę - zemdliło ją. Bredziłam od rzeczy? Ja?
Wesoło u nich na pewno było. Że ho ho.
Poszłam spać wcześnie. Wcześnie jak na sylwestrowo-noworoczny wieczór.
O 1.30.
Więc skąd to dzisiejsze zaspanie?
Chyba jednak choroba mnie rozbiera. Wprawdzie gardło mniej boli. Ale z nosa kapie. Organizm zaczyna się buntować. Nie chce jeszcze do pracy. Ja trochę też.
Fajnie, że dziś dopiero piątek.

1 komentarz:

  1. Hehehe !! Zdaje mi się, że pamiętam :o) oczywiście z małymi dziurami :o) .

    OdpowiedzUsuń