piątek, 4 listopada 2011

Jak kamień w wodę?

Nie. Jak Ida w robotę. 
Jednych kochają pieniądze - innych kocha robota. Ja z tych drugich. Niestety.  Ot i cała prawda.
Na dodatek dinozaurowate podejście do roboty. Jak się nauczyć wstawać punkt 15-sta  od biurka i nie zważając na niedokończoną robotę skutkującą pierońskimi konsekwencjami dla całej firmy, udać się najspokojniej w świecie do domu?
Cholera jasna - wkurza mnie gdy pion inżynierski po 8 ha w pracy macha mi  z uśmiechem na do widzenia. A ja siedzę przed monitorem, gdy oni przychodzą i tkwię przy nim, gdy wychodzą... 
Rozmowy z Najlepszym - póki co spełzają na niczym. Trzyma mnie w szachu? Samotna matka, straszą kolejnym kryzysem.... o nową fajnie płatną pracę ciężko...
Ja tę moją nawet lubię... tylko za stara już  jestem na tego typu maratony... a ciągnę tak prawie od maja -  bez urlopu... (nie wliczam jednego dnia spędzonego na jeziorze Żywieckim, który  to dzień oczywiście uprzednio nadrobić musiałam)... Kręgosłup mi wysiada, oczy powoli też, piasek, popękane naczyńka.... nie mówiąc o psychice.... niedługo zatruję się własnym jadem...
Przepadłam...
Wracając do domu a po 10godzinach intensywnej pracy  przed komputerem nie odpalam już  mojego laptopa, albo tylko zaliczam  codzienne powtórki z niemieckiego.. czy raczej -  usiłuję je  zaliczyć, bo nad nimi najczęściej zasypiam...
Nie bywam Tu... nie bywam u Was...
Bywam za to totalnie Nigdzie.
W weekendy budzę się zmęczona, a  po kilku godzinach nadrabiania prac domowych, zasypiam znowu na kilka godzin... potem niedziela ... i znów... kierat...

2 listopada miałam wolne.
Pierworodny przyszedł ze szkoły zadowolony. Mama otwarła drzwi, w domu. pachniało obiadem...Zjedliśmy go  razem. Wysłuchałam spontanicznych relacji co nowego w klasie i dlaczego? 
Fajnie było.

ps. Dzięki Margo za troskę.  Buziak. Do następnego razu.