czwartek, 31 grudnia 2009

Noworoczne Życzenia

Niech Nam Wszystkim nie zabraknie w Nowym Roku 2010:



Miłości
,
Radości,
Uśmiechu,
Dobroci,
Poczucia humoru
,
Dystansu do rzeczy mało ważnych,
Przyjaciół...






i...

i smaku truskawek zanurzonych w szampanie...

Do Siego Roku!!!

Bilanse bilanse bilanse

Stary Rok powoli zmęczonym krokiem odchodzi.
Przewijam sobie taśmę z napisem Ida 2009 do początku i co widzę?
Decyzja Roku - była... głupot na stare lata się mi zachciało...
Postanowienie Noworoczne - było i ... kicha realizacja się w pełni nie powiodła - kontynuacja w nadchodzącym...
Rozczarowanie Roku - było, a jakże - samą sobą przede wszystkim;
Zakup Roku - był... rowerek mój śliczny
Wydarzenie Roku - było... nowa szkoła Daw...
Przybyło mi: siwych włosów, kilogramów, lat (jednego), nowych, fantastycznych znajomości i ciutkę pieniędzy (bez szaleństw, ale zawsze coś).
Ubyło mi: kupujących na Allegro, wiary w siebie, mocy, kondycji, nadzie....... a tam biadolić więcej nie będę!
Zachowałeś Stary Roku nas wszystkich w dobrym zdrowiu! I to jest najważniejsze.
Nie byłeś taki zły.
Dzięki:-)))

Dziś Sylwester

Jedyny wieczór w roku.
Huczą o nim od miesiąca.
Plany. Makijaże. Brokaty. Petardy. Kreacje. Bankiety. Bale.
U mnie w tym roku będzie cichutko.
Gardło mnie boli. Katar się przyplątał. Zimno mi.
Daw się szykował.
Koledzy jednak wyjechali.
Zostaniemy razem w domu.
Obejrzymy coś w tv.
Stukniemy się lampką pepsi. Zagryziemy chipsami.
Wystrzelimy w kosmos Stary Rok.
Pożyczymy sobie SPEŁNIENIA MARZEŃ (jednego wspólnego).
Poczytam.
Pójdę spać.
Nie płaczę z tego powodu.
Wystarczy, że robi to pogoda:-)

Uwarunkowania

Wspominałam tu kiedyś o tym, że pewnego razu wykazując niezwykłą "roztropność" kupiłam dwie prawe rękawiczki...
Opowiadałam o tym siostrze w przedświąteczne popołudnie. Ku mojemu zdziwieniu, ona wcale się nie zdziwiła tak, jak wydawało mi się, że zdziwić się powinna... chwilkę później ona opowiedziała mi o tym jak swego czasu przyniosła do domu dwie lewe jarmilki*
No cóż.
Z genetyką nie wygrasz...

* jarmilki odmiana czeskich tenisówek, które ćwierć wieku temu były towarem trudno osiągalnym, dalece deficytowym , a ich posiadanie było marzeniem każdej ówczesnej nastolatki...
Czyściło się je na mokro szczoteczką do rąk, a kiedy sytuacja wymagała regeneracji natychmiastowej... śnieżnobiały kolor przywracała im błyskawicznie szkolna kreda.

Po nartach...

właśnie się obudziłam...
z lekkim bólem gardła, ale całkiem przyzwoitym bólem mięśni... He he he... Cierp ciało jak żeś się do sezonu nie przygotowało... chciałoby się rzec. Ja tam wytrawną narciarką nie jestem. PO prostu zjeżdżam. Boję się prędkości... Delektuję się zazwyczaj widokiem (szczególnie dzieciaków sięgających mi do pół uda i szusujących w dół w tempie, które budzi mój podziw )... Nart własnych nie posiadam, bo póki bywam na stoku dwa razy w roku... Wypożyczam.
No i ostatnie dwa dni "szalałam" na Górze Żar.
Przedwczoraj zjechałam raz i to było na tyle. Chyba miałam za długie narty i nie czułam się pewnie. Oblodzenia miejscami mnie przerażały.
Ot i co.
Za to posiedziałam sobie w kawiarni na szczycie popijając grzańca galicyjskiego z glinianego dzbanuszka i pozachwycałam się widokiem który rozpościerał się na całej szerokości przed moimi oczami.
Wczoraj zaś było git, choć w takich warunkach jeszcze nie jeździłam.
Na szczycie mgła.
Na dole deszcz...
A amatorów białego szaleństwa - tłumy...
W kolejce do kolejki linowej niemal nabawiłam się klaustrofobii...
Omijanie siedzących na stoku snowboardzistów (na wspomnienie ich widoku aż się buzia w uśmiech sama układa) i narciarzy początkujących, sprawiało mi naprawdę frajdę (szczególnie gdy się udało - he he he)
No a widok mojego syna śmigającego na desce...
Skubaniec szybko załapał o co chodzi.
Mimo, że dzisiaj boli to i tak fajnie było...

ps. szlaczek namalowany na mapce czerwoną kredką to trasa którą tak dzielnie pokonywałam;-)

środa, 30 grudnia 2009

Moje Boże Narodzenie Anno Domini 2009

Odkąd pamiętam już rokrocznie Boże Narodzenie spędzam na wsi u siostry.
Pierwszy raz jednak obyło się tak bardzo bez śniegu...
bez mrozu...
Zero magicznych białych płatków...,
ośnieżonych choinek przed domem i wzdłuż drogi... oszronionych od mrozu krzaków i grubego lodu na strumyczku...
Za to ta sama góralska muzyka na Pasterce... skrzypce, wiolonczela, dudy, akordeon... pastorałki, kolędy, których nie znam...
Uwielbiam się w nie wsłuchiwać...
A w drugi dzień świąt liczna grupa kolędników z wielką kolorową gwiazdą śpiewająca z pamięci kilka (o ile nie kilkanaście) zwrotek Apokaliptycznego Baranka...
Uwielbiam te klimaty...

Poświąteczne wspomnienia

Było nawet sympatycznie (nie licząc tego, że byłam na głodzie bez internetu, i bloga...)
Dzieciaki (mój prawie 14-letni syn i moja prawie 11-letnia siostrzenica) uprzykrzały nam życie ile wlezie. Kłóciło się toto o byle co, wyzywało, szarpało... efektem tych dziecięcych igraszek (z diabłem również) była wizyta w drugi dzień świąt w szpitalu... NO tak, to już niemal tradycja nasza...
Święta bez Izby Przyjęć to święta stracone...
Na szczęście skończyło się na strachu, płaczu i siniaku tylko... potem znowu płaczu bo nie będzie odszkodowania... i naszym gorliwym postanowieniu, że w przyszłym roku nasze potomstwo oddajemy do Domu Dziecka (może korzystnie wpłynie na ich psychikę i docenią, to co mają - pomysł, by podrzucić te dwa pasożyty do babci szybko upadł - ponieważ życie i zdrowie babci jest nam miłe) a sami fundujemy sobie pobyt w Zakopanem choćby...



Wszędzie dobrze

ale w domu najlepiej...
Najprawdziwsza z prawd.
Gdziekolwiek bym nie była...
W jakimkolwiek wielkim domu bym nie świętowała...
zawsze z radością wchodzę do mojego jasnego, maleńkiego eM...
Cieszę się, że już jestem w MOIM domku.
Cieszę się, że MOJA pralka właśnie przerabia to, w co przez ostatnie dni przebierałam się ja i moje dziecię...
Cieszyłam się jak dziecko, gdy na głowę kapała mi przed chwilą woda z MOJEGO prysznica...
I gdy zapaliłam MOJE świąteczne drzewko...
A zachwycona jestem tym, że mój laptopik odnalazł właśnie MOJA sieć bezprzewodową i połączył się z nią w oka mgnieniu...
Uwielbiam ten MÓJ mały kochany świat na siódmym pietrze wielkomiejskiego wieżowca...
Witajcie po świętach na MOIM blogu...

piątek, 25 grudnia 2009

Nie ma seksu

...bez miłości - jakoś mi się kiedyś powiedziało...
Z całą świadomością z resztą.

I tak, jak co niektórzy z pierwszych stron gazet dostają swoje złote pióra, usta, uszy czy coś tam jeszcze... ja otrzymałam taki oto gwiazdkowy kubkowy puchar...

Coś w tym jest...
Lubię być.
Samodzielna.
Niezależna.

Sama?

Nie ma miłości bez... seksu...
(dodam więc tak na wszelki wypadek) ;-)

czwartek, 24 grudnia 2009

Strefa

bez zasięgu, bez internetu, bez śniegu:-(
Ubrałam się więc w południe wigilijne w trepy, kurtkę, i szal (jak idyjotka, ponieważ udało mi się spocić niemiłosiernie, gdy wychodziłam na wiersycek, gdzie i zasięg jest i Szwagier podłączył internet) i poszłam szukać tej zimy...
Musiałam wyrwać się z domu, bo zmęczyłam się wczorajszym tournee po sklepach jeszcze z siostrą i dwójką wrzeszczących na siebie nastolatków (Ewka, moja koleżanka ma rację - dojrzewające dzieciaki powinno się na trzy zdrowaśki do pieca, inaczej można zwariować)...
Babcia (czyli moja mama) przyjechała i lepi pierogi. Ja swój wkład w przygotowania mam już za sobą - chałupę posprzątałam, ryby po grecku zrobiłam, tort upiekłam, sałatkę pokroiłam. i przypilnowałam by się sernik z brzoskwiniami zrobił w piekarniku na złoto..
Cud - miód.
Muszę spadać, bo szwagier jeszcze chce puścić jakąś flotę (maniak gier) i muszę oddać klawiaturę w jego posiadanie.
Do następnego razu:-)

środa, 23 grudnia 2009

wtorek, 22 grudnia 2009

Dobry uczynek

Wróciłam przed chwilą z poczty. Znowu listonoszce nie chciało się przynieść przesyłki:-/.
Asertywność.
To słowo jest bardzo dobrze znane pracownicom osiedlowego urzędu.
Zaaaaaaaaaaanim paaaaanii wstaaaaaaaaaaaaaaaaaanie, zaaaaaaaaaaaaaaaaaanim podejjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjdzie, zaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaanim weeeeeeeeeeeeeeeeeeźmie kwiiiiiiiiiiiiitek i póóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóojdzie po przesyyyyyyyyyyyyyyyyyłkę to w moim brzuchu wszystkie narządy wewnętrzne zdążą się przekręcić, skręcić, wykręcić ze trzy razy wokół siebie i własnej osi.
Ćwiczyłam dzisiaj jednak swoją cierpliwość i silną wolę.
IDĄ ŚWIĘTA!
NIE ODZYWAĆ SIĘ!
GRZECZNIE CZEKAĆ NA SWOJĄ KOLEJ!
Gdy już mnie obsłużono poszłam do bankomatu - znów kolejka. Dwie starsze debatujące Panie. Nie umiały sobie biedulki poradzić. Maszyna w ścianie nie chciała wydać im pieniędzy.
Przepuściły więc mnie. Ja tam szast prast... coś zastukało, zaburczało, zapipkało i wypluło gotówkę.
Panie poprosiły bym poczekała i popatrzyła jak to robią. Zastukało. Zapipkało. Wypluło kartę. Gotówki nie. Jednakże tylko ja z nas trzech (co by nie mówić najmłodsza) zdążyłam kątem dostrzec biały komunikat na niebieskim monitorze"awaria drukarki".
Poradziłam więc, by panie zdecydowały się na opcję "bez wydruku"... Zastukało. Zaburczało. Zapipkało. Wypluło. I kartę. I gotówkę.
Panie jednogłośnie stwierdziły, że spadłam im z nieba w odpowiednim momencie, i co one beze mnie by zrobiły... Pożyczyły mi Wesołych Świąt i uradowane pobiegły na zakupy.
Ja zaś umieściłam moją gotówkę w portfelu, który jak się okazało był do dzisiejszej podróży już przygotowany (zasiliłam już go bowiem wczorajszego wieczora) i w poczuciu spełnionego dobrego uczynku skierowałam swe kroki do domu.

Trzy razy "O"

Mała Mi w swoim miłym komentarzu napisała, że w grudniu Oszczędzać i Odchudzać się nie należy.
Ja odchudziłam, i to zdecydowanie, mój portfel.
Kurczaczek.
Stanęłam na mojej wadze, którą do tej pory uważałam za magiczną. Dziś jakby magia prysła.
Przybyło mi od września 2 kg.
Kurczaczek.
Nie mieszczę się do moich nowiuteńkich nieużywanych jeszcze dżinsów, które kupiłam właśnie we wrześniu, zachwycona tym, że tak idealnie leżą. No i leżą. Tyle, że w szafie.
Kurczaczek.
Co będzie po świętach?!
O! Kurczaczek!

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Prawie na walizce

Prawie.
Jutro trzeba będzie dorzucić do niej to i owo. I pójść na pocztę, bo na szczęście najprawdopodobniej prezent dla Szwagra dotarł. Listonoszka oczywiście nie pofatygowała się na piętro... wrzuciła awizo do skrzynki i zadowolona... ja raczej nie.
Jutro od rana będę czatować przed urzędem, by wejść jako pierwsza.
Wstawanie wcześnie na urlopie powinno być karalne - usłyszałam dziś, gdy pochwaliłam się o której wstałam. (6 rano).
Zgadzam się.

Poniedziałek

A ja w domku. Prasowanie wyprasowane, pranie świeżo wyprane rozwieszone. Dziecię do szkoły odprawione.
Odwiedziła mnie też koleżanka.
Zdążyłyśmy: pójść na zakupy do osiedlowych sklepików (wymienić rękawiczkę między innymi też - dobrze, że nie możecie zobaczyć miny ekspedientki - bardzo kulturalnie się zachowała, choć widziałam, że ma ochotę zacząć się śmiać na głos), zjeść przepyszne tosty z chleba razowego, wypić po zielonej herbatce, obejrzeć płytkę z badania USG 3D, poklachać i jest dopiero 12.30...
Cudnie po prostu cudnie..
I tak leniwie...

Bez stresu

"W tym dniu Twój poziom umysłowy wynosi 0%: Możesz mieć chwilowe problemy z równowagą psychiczną – nie stresuj się zanadto"
Czytam w moim biorytmie na dziś.
Nic się zatem nie zmieniło od zeszłego tygodnia.
Niejako cieszę się z tego. Mogę bez wyrzucania sobie dalece posuniętego defektywizmu usprawiedliwiać swoje normalne inaczej zachowania.
Wczoraj na przykład zadowolona z siebie kupiłam synkowi na dzisiejsze klasowe wyjście na lodowisko piękne polarowe granatowe rękawiczki.
Co z tego, że dwie prawe?;-)

Skąd się biorą sny?

Zadaję sobie pytanie...
Wynikają z tego co ukryte w szarych zakamarkach podświadomości?

Miałam dziś sen...
Śniła mi się moja dawna Koleżanka...
Koleżanka, z którą wędrowałam dzień w dzień półtora kilometra, przez siedem długich lat do szkoły podstawowej... Koleżanka, z którą dzieliłam jedną ławkę, myśli, czasem śniadanie...
Cicha, dobra, delikatna, wrażliwa... zupełne przeciwieństwo mnie...
Lubiłyśmy się jednak.
Przyszła do mnie w tym śnie...
Rozmawiałyśmy jak za dawnych lat... nie umiem już sobie przypomnieć o czym...długo gadałyśmy... i co niespotykane, więcej mówiła Ona.
BECIA.
We śnie była jak zwykle uśmiechnięta i spokojna...
Zapytałam ją tylko o jedno - czy jest t e r a z szczęśliwa.. W odpowiedzi uśmiechnęła się lekko i wskazała wzrokiem swojego Anioła... Nie znałam. Ucieszyłam się jednak. Nie jest sama...
I gdyby nie to, że znajdowałyśmy się pod kościołem w moim rodzinnym miasteczku...i stałyśmy przy ulicy wzdłuż której maszeruje zazwyczaj procesja w Boże Ciało...
I gdyby nie to, że miałam w tym śnie dziwne przeczucie, że przyszła pogadać, by mnie zatrzymać... by nie pozwolić mi przejść na drugą stronę...
Zwolniłam więc.
Zapaliłam świeczkę.
Zamigotał nadzieją jasny płomyk.
Przed oczami stanął mi dobrze znany złoty napis: "I zgasło słońce, gdy trwał jeszcze dzień" .

Mój Anioł Stróż?

niedziela, 20 grudnia 2009

Tort lodowy

Upiekłam.
Własnoręcznie.
Wiem jednak dlaczego robię go tylko dwa razy w roku.
Spędziłam w kuchni cztery długie godziny mieląc, ucierając, miksując, ubijając... i tak dobrze, że tylko cztery godziny... kiedyś bywało i osiem;-).
Akurat przezimuje kilka dni w lodówce (stąd chyba jego nazwa) i na święta będzie idealny w smaku...
Uwielbiam go od dziecka... kiedyś piekły go tylko moja babcia i ciotka... od dobrych 15 lat robię to sama - i jak twierdzi mój najlepszy ze szwagrów (i jedyny na dodatek) przerosłam obie mistrzynie. A w ustach mojego szwagra, niedoszłego cukiernika, to komplement nie lada.
Nie ważne, że kawałek tego tortu to miliony kilokalorii... Nie ważne, że jest bardziej niż niesamowicie słodki...
Z filiżanką kawy jest doskonale doskonały...
Mniam...

Bożonarodzeniowe wspomnienia

Niedziela.
Kilka minut przed siódmą.
Ciemno.
Gospodyni mojego blogu szura łopatą odśnieżając śnieg...
Znów napadało.
W łazience cichutko mruczy pralka.
Kawka w moim ulubionym kubku (z różową wstążeczką).
Wczorajsza lektura bloga "madam" przypomniała mi święta z dzieciństwa.
Dokładnie w taką niedzielę jak dziś... w ostatnią niedzielę poprzedzającą Wigilię pakowałyśmy się z siostrą do łóżka rodziców, włączałyśmy ulubiony program TELERANEK... mama wyciągała z barku laski (cukierki o twardej konsystencji długie na 10 cm)w błyszczących złotkach, i torebkę czekoladowych cukierków w kolorowych papierkach(oj, zjawisko było to nie lada - w tamtych czasach, na kartki kupowało się zwykłe draże - o krówce można było tylko pomarzyć, nie mówiąc o malagach, tiki-takach czy kasztankach) wysypywała je nam na kołdrę, przynosiła nitki...a my wiązałyśmy je, tak by móc później powiesić na naszej, pachnącej choince... śmiechu i krzyku (niech no któraś miała więcej cukierków) było przy tym co nie miara...Popołudniem siadałyśmy i kleiłyśmy łańcuch z kolorowego papieru i bibuły... i "odnawiałyśmy" już co bardziej przyniszczone bombki... przyklejałyśmy im odstające uszy i włosy ze sprutej włóczki, rysowałyśmy uśmiechnięte buźki...
Nie mogłyśmy się doczekać strojenia choinki i samej Wigilii...

sobota, 19 grudnia 2009

Prezenty gwiazdkowe



Mikołaj zawiódł mnie w tym roku jak wiemy na całej linii...
I choć do prawdziwej wigilii - Wigilii Bożego Narodzenia jeszcze kilka dni zostało, Aniołek (wiemy już, że nie był nim szef) podrzucił na moje biurko kilka niezwykle interesujących prezencików...
Sprawiły mi niesamowitą frajdę. Bo jakże tu się nie cieszyć, gdy dostajesz coś, czego się nie spodziewasz?
Uwielbiam właśnie takie prezenty- prezenty niespodzianki...prezenty, które ktoś przygotowywał by sprawić mi przyjemność... wybierał, bo mnie zna i wie co mi się podoba... bo ważne jest, przy kupowaniu prezentu, by sprawiać przede wszystkim radość obdarowywanej osobie, a nie sobie samemu tym, że się ten prezent mi podoba i że samemu chciałoby się taki mieć... jeśli można pogodzić to, że to, co wybieramy podoba się nam a jednocześnie jesteśmy przekonani, że spodoba się i obdarowywanemu - to sięgniemy doskonałości...(Boże, ale namieszałam, ale myślę, że po wnikliwej analizie i rozbiorze logicznym /gramatycznym dla ochotników/ zdania - może uda się i czytelnikom odkryć to autor miał na myśli;-). Jeśli nie proszę klikać).
Wracając do tematu...
Prezenty były śliczne i słodkie i niespodziewanie niespodziewane...
I dziękuję Wam Aniołki za nie...

Przedświąteczna sobota

Siódma rano.
Ja już wstępnie ogarnęłam chałupę. Bardzo wstępnie dodam. Resztę wykonam później.
Po wczorajszym późnym powrocie z pracy z ociężałym z przejedzenia żołądkiem położyłam się spać zaskakująco wcześnie. Nie byłam w stanie utrzymywać pionowej pozycji homo sapiens... (i to nie było absolutnie z powodu wypitego alkoholu).
Za to dziś już od szóstej rano jestem na nogach i wcale a wcale nie jest mi źle z tego powodu... (więc magnesik z lodówki nie do końca w moim przypadku mówi prawdę, ale nie szkodzi. Jest śliczny)
Kawka na stole... drzewko świąteczne, które pięknie świeci (chciałam zrobić zdjęcie i wrzucić tu, ale jakoś, żadne z nich nie oddaje jego prawdziwego uroku - więc zaniechałam czynności).
Świadomość, że w poniedziałek będę najzwyczajniej w świecie w domu cały dłuuugi dzień (z małą przerwą wieczorkiem na zajęcia z niemieckiego) dodaje mi skrzydeł. \
A wtorek... też wolny... i środa... i tak do trzeciego stycznia 2010 roku włącznie...
Pięknie!

czwartek, 17 grudnia 2009

Zima

Wracając z pracy zwróciłam uwagę na skrzący się w światłach latarni śnieg. Mroziło.
Cudna zima nadeszła.
Zaskoczyła drogowców jak zwykle.
Ale co tam.
Tym się nie przejmuję. Cieszę się że zima jest. I póki jest.
Gdzie te zimy, gdy 6 grudnia Mikołaj przyjeżdżał saniami, i odpływały z Marzannami do ciepłych krajów...?
Pewnie już nie wrócą. Straszą wszyscy wkoło globalnym ociepleniem.
Zachwycam się więc mroźną delikatną bielą , która otuliła dziś mój mały świat...
Dokładnie tak jak na załączonym zdjęciu, które cyknęłam siedząc w pracy przy biurku...
Ten widok ratował mi dziś życie co najmniej kilkanaście razy:-)

Jazda bez trzymanki

... się dzisiaj zapowiada.
Zerknęłam przez okno. Biało.
Wytknęłam nos przez uchylone drzwi balkonowe. Mroźno.
Czuję, że się spóźnimy do pracy. Sporo.
Zima zaskoczyła drogowców? Znów?
Jeszcze tylko dwa dni i wolne. Super!

środa, 16 grudnia 2009

Niemoc

....ogarnęła mnie ostatnio i nie chce sobie pójść.
Akumulatory mi się wyczerpały. Przy każdej próbie odpalenia rzężą bardziej niż samochodów uruchamianych przy trzydziestostopniowym mrozie...
Nieporozumienie jakieś.
W pracy ciągnę już resztkami sił.
Dziś na dodatek byłam na pogrzebie - zmarła, w sumie nagle, mama kolegi. Niby staruszeczka... ale jakoś tak smutno...
...nawet śnieg smutno padał...

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Nic o nas

...beze mnie... (i w tym momencie absolutnie nie ja wypowiadam te słowa).
Tak mogłabym jednym zdaniem podsumować dzisiejszy dzień w pracy. Ja i Iwi uśmiechałyśmy się, mrugałyśmy do siebie porozumiewawczo, gdy szef wszedł - popatrzył - powiedział, że fajnie i wyszedł... a po chwili w drzwiach pojawił się szef z brygadą do przesuwania mebli... "ten stół tu - ten, stół tam... tu za wąsko, tu za szeroko... tu kant - tam będzie siniak... nie, tak być nie może... tu przesunąć - tam przenieść, biurka zamienić - szafki przemienić, kwiatka przestawić, komódkę dostawić - dosunąć, zmontować"... W pewnym momencie nasz kochany szef zauważył, że się już najzwyczajniej w świecie śmiejemy.... zapytał więc dlaczego - "No, bo, no bo ...robiłyśmy zakłady w piątek czy będzie drugie przemeblowanie, czy zostanie po naszemu" - rzekłam wesoło:-).
Szef się uśmiechnął nie przerywając wydawania dyspozycji...
No to my se urządziły biuro po naszemu, że hej!

niedziela, 13 grudnia 2009

Kartka z życzeniami

Kilka dni temu znalazłam w mojej skrzynce na listy najprawdziwszą na świecie kartkę z życzeniami świątecznymi. Było to znalezisko nie lada, ponieważ w dobie komputerów i telefonów komórkowych do mojej skrzynki na listy trafiają wyłącznie:
a/rachunki do zapłaty
b/gazetki reklamowe
c/miliony ulotek
d/awiza na korespondencję urzędową...
A szkoda, bo pamiętam czasy, gdy wracając ze szkoły zaglądałam do skrzynki niecierpliwie z nadzieją, że coś jest.. a gdy widziałam już przez dziurki białe tło - byłam przeszczęśliwa... czasem musiałam długo przy niej majstrować, bo kluczyk oczywiście gdzieś posiałam - ale doszłam do wprawy. Wystarczyło tu i ówdzie podsunąć kopertę tak, by jej róg wystawał przez szparkę boczną skrzynki - reszta przechodziła błyskawicznie... Otwierałam kopertę natychmiast i wyjmowałam kartkę... czasem w kratkę, ze zwykłego zeszytu, czasem piękną papeteryjną... i co z tego ze zdarzały się błędy..., że pismo było nierówne, że literki koślawe - te listy miały charakter i duszę... Odpisywałam natychmiast. Na gorąco.
Kiedyś byłam u kuzynki (notabene mojej wiernej czytelniczki) i ona znalazła mój stary list, który napisałam do niej tuż po maturze... Ciotka (mama kuzynki) patrzyła na nas jak na istoty z innej planety, gdy weszła do pokoju i zobaczyła jak jej dorosła, rodzona córka zwinięta na łóżku w kłębek (a zwijać się co miało - prawie 180 cm) trzyma się za brzuch i trzęsie cała wydając odgłos podobny do świńskiego kwiku, a ja (też już matka dziecku) wtóruję jej turlając się z pożółkłą nieco kartką w ręce po podłodze ...
Giętki języczek i zacięcie do pisania to ja miałam...

ps. Kuzyneczko kochana dziękuję Ci za tę kartkę i za życzenia. W szczególności zaś za te trzy kropeczki... postaram się popracować nad nimi;-)

Święta

Czuję. Póki co w moim krzyżu i w każdym niemal mięśniu mojego ciała.
Odkąd postanowiłam w tym roku bardziej "być" (czyt. szlifować język, by okazał się bardziej giętkim) i odpuściłam zajęcia z Pilatesa spadek formy jest zauważalny...Krótko mówiąc - czuję, że żyję.
Zauważam jednak świat przez moje wypucowane okno balkonowe...
Śnieżek prószy sobie leniwie... białe płatki wirują w powietrzu na przekór grawitacji... są takie delikatne, lekkie i śliczne...
Zachwycam się widokiem. Uśmiecham.
Życie czasami tylko bywa śliczne... ale Fajnie, że jest.

sobota, 12 grudnia 2009

Porządki świąteczne

oficjalnie uważam za zakończone.
Plan dzisiejszego dnia wykonany... no może z małym minusikiem, bo niestety filmu nie udało mi się obejrzeć - latorośl wolała inny program... ale wszystko inne załatwione!
Zorganizowałam się na maksa. Nawet prezenty kupione w 90 %.
Jeszcze tylko jakieś drobiazgi - ale to już bez stresu i szaleństwa biegania za nimi w ostatniej chwili.
Ufff... jak miło.
Od zawsze wiedziałam, że grunt to dobra organizacja:-)

Mobilizacja

Plan na dziś.
1. Wyjazd do Tesco po zakupy. Te co na liście. Li tylko.
2. Szybki powrót.
3. Wymycie okien. I całej standardowej reszty.
4. Prace biurowe.
6. Prasowanie.
7. Fajny film o 20.15 na RTL (oddać na ten czas komputer dziecku )
8. Podliczyć stosunek procentowy niezrealizowanego do zrealizowanego.
9. Blogowanie.
10. Miłe(!) sny.

O!

piątek, 11 grudnia 2009

Zestresowana

dziś byłam od rana... wszędzie słychać tylko o porządkach, myciu okien, trzepaniu dywanów, czyszczeniu szkliwa... ale szczęka mi opadła, gdy o 6.30 jedna ze starszych pań w kolejce przy kiosku ruchu powiedziała, że dzisiaj już zdążyła wymyć wszystkie meblościanki...usłyszawszy to zmarszczyłam czoło i z wysiłkiem próbowałam policzyć o której owa pani wstała... nie musiałam jednak długo wysilać moich szarych komórek, które o tej porze powoli wskakują na odpowiednie obroty.. chwilę później staruszeczka dodała sama, ze obudziła się o 4 rano i nie miała co robić - to sobie sprzątała...
Wypadam przy niej blado... nawet bardzo. Choć tak naprawdę uważam za niepoważne i zdecydowanie zbędne takie pucowanie wszystkiego co się da i gdzie się da tylko dlatego że idą święta. Teraz już nie daję się zwariować. Wyrosłam z tego:-).
Nie mniej jednak po powrocie z pracy, pomimo wcześniejszego zamiaru położenia się spać, (bom nietomna wróciła do domu i zharowana jak dzika oślica tym przemeblowywaniem biura) zabrałam się za wieszanie szafeczek w pokoju. Wiertarka z esdeesem, wkrętarka z akumulatorkiem, wkręty, zawieszki i ja...
Pierwszą parę dziur zakryłam półkami, bo za blisko, druga mi trochę krzywo wyszła, trzecia ciut za wysoko.... Szafki jednak wiszą. Idealnie to może nie wygląda. Ale jak na pierwszy raz - gicio.
Nie zamontowałam w szafeczkach podświetlenia. Niestety tajemnej wiedzy podłączania kolorowych kabelków z innymi odpowiednimi kolorowymi kabelkami jeszcze nie posiadłam...
Ale się nauczę.
Lubię być samodzielna.

Świnia

... nie jestem. Tylko świnia nie zmienia zdania - rzekł szef. Kilka sekund wcześniej zrobiłam bowiem wielkie oczy, gdy usłyszałam jego słowa, że możemy ustawić sobie biurka jak chcemy - nawet przodem do drzwi...
W KOŃCU.
Półtora roku temu, gdy przeniosłyśmy się z siedzibą firmy już na stałe do Cz walczyłyśmy z nim, błagały, płakały, by pozwolił nam ustawić biurka po swojemu... Nie szło. Bo ciągi komunikacyjne by się zaburzyły, kable by się plątały a ciągi informatyczne też porobione... Mi ciągi się kojarzą wyłącznie z matematyką... ale oczywiście szef to szef. Ma rację. I tak siedziałyśmy tyłem do drzwi. Przodem do okien (in plus - widok piękny). Podskakiwałyśmy nerwowo, gdy nagle ktoś po cichu stanął za naszymi plecami... wkurzałyśmy się niezmiernie, gdy pracownicy podchodzili za nagle i opierali się na biurku, chuchali nam niemal w twarz i zaglądali nam w dokumenty i monitory... Doczekałyśmy się jednak zmian.
Dziś był ten dzień.
Miałyśmy małą przeprowadzkę. Urządzałyśmy nasze biuro meblami w jednym kolorze i ustawiałyśmy po swojemu...Ekipa naszych pracowników, przesuwała, przenosiła, przynosiła, wynosiła, jeszcze raz przesuwała by potem wynieść. Ba, nawet czyściła... Panom dziś Nobla za cierpliwość i zrozumienie (który mąż by się tak zachował?!)
Dziewczynom wyszło pięknie. Naprawdę. Mają ciut większe pomieszczenie... Mniejsze mebelki lżejsze biurka... Moje też też będzie śliczne, gdy zostanę w nim sama... Póki co dzielę go z kolegą (super gość więc nie narzekam)... ale mamy tak wielkie biurka, że ciężko je poprzestawiać... i nie wygląda już tak estetycznie jak w dziale księgowości...
Ciekawe co powie szef, gdy wróci z delegacji...

czwartek, 10 grudnia 2009

Przedświąteczny stres

... zaczyna mi się udzielać. I to z przerażająco narastającą mocą.
Z jednej prostej przyczyny - znów nie mam kupionych prezentów. Wrrr...
A czas goni.
Centra handlowe wpływają na mnie destrukcyjnie... dostaję wrzodów na żołądku, gdy mam się do nich udać i łazić po sklepach. Chyba z tego wyrosłam.
Godzinami siedzę na allegro w poszukiwaniu czegoś, co sprawiłoby radość moim bliskim i dalszym.
A to łatwe nie jest... Banku niestety nie udało mi się okraść, w toto-lotto też nie wygrałam...
A problem jest... a tak dokładniej - ja go mam.
Wprawdzie czasem udaje mi się zrobić z mydła tramwaj, jak mawiała moja dobra znajoma księgowa, kiedy jeszcze pracowałyśmy razem, jednak w tym wypadku nawet koncepcji na nie mam co komu.... i to jest już problem..
A czas goni...
Dzisiaj już muszę podjąć decyzję.
Ile tych "dzisiaj" było? Jakby tak liczyć od połowy listopada...
Właśnie.

ps. zakręcona

...no i Pan Sz. dorzucił później jeszcze załącznik:

Gdyby nie uszy - uśmiech zamknąłby mi się dookoła głowy:-).

środa, 9 grudnia 2009

Zakręcona...

...zakręcona... śpiewa Reni Jusis.
A ja się zastanawiam czy to nie dokładnie o mnie w ostatnim czasie.
Dzisiaj na przykład myślałam, że spadnę z kanapy, gdy odczytałam wiadomość od pana Sz, który dokonał u mnie zakupu na aukcji.
Przeraziłam się, ponieważ okazało się (po przeanalizowaniu wiadomości z allegro, e:maili, książki nadawczej) że moja to wina - napisałam najzwyczajniej w świcie niedokładny adresik.
Teoretycznie paczka powinna już być na miejscu. A jej ni ma...
Ułożyłam zatem palce na klawiaturze i wystukałam szybko przepraszający mail w którym wskazywałam wyraźnie jako przyczynę pomyłki moje zakręcenie licząc na wyrozumiałość i wybaczenie I pan Sz. odpisał:
"Pani zakręcona Izko, poprawiła mi dziś Pani humor.
Dziękuje uprzejmie ;)
Proszę się o nic nie martwić. Przesyłka na pewno poszła, o ile tylko Pani miasto wpisała, ale aż tak zakręcona Pani chyba nie jest :D.
A trafić, trafi do mnie na bank. I tak wszystkie przesyłki idą przez portiernię. Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam gorąco z nad morza :)"

No i miło się zrobiło:-)

Rycząca czterdziestka

Raczej latająca. No i PRAWIE czterdziestka.
Podkusiło mnie by przeczytać horoskop na 2010 rok... Niby w te pisaniny nie wierzę, niby się nie spełniają...ale za to dostałam takich skrzydeł...
Nawet dziewczyny zauważyły że latam.... wymiatałam śmieci z wszystkich kątów podśpiewując sobie świąteczne piosenki... a im się ze śmiechu cycki trzęsły...
Dawno nie miałam tak rewelacyjnych prognoz na życie.
Wydrukowałam więc sobie ten piękny, optymistyczny horoskop i powiesiłam nad biurkiem niczym mantrę.
Nauczę się go na pamięć zanim Nowy Roczek zapuka w moje drzwi.
Na dogłębną analizę treści horoskopu przyjdzie czas później.
W każdym razie to ma być MÓJ rok i to w każdej dziedzinie życia!
Amen!

wtorek, 8 grudnia 2009

Pstrąg

w otoczce z mąki przypieczony na patelni...
Rewelacja.
Kiedy tak dziś smażyłam rybkę, Daw stwierdził, że pachnie w naszym domu jak latem w nadmorskiej smażalni ryb w Międzyzdrojach... po prostu doskonale...
Mi zaś zapach i smak ryby przypomniał dzieciństwo (starzeję się, bo ostatnio często do niego wracam i zaskakujące jest to że tak wiele pamiętam - pamięć mam chyba na długie dystanse)... Przypomniał mi szczególnie wakacje spędzane nad rzeką... i rybki, które łowił tato z wujkiem i co starszymi kuzynami... i ognisko wieczorem pod gwiaździstym niebem... i świeże rybki usmażone na złoto na ognisku zjadane prosto z patyka...
Jak się cieszę że udało mi się odtworzyć ten smak i nim przywrócić te piękne wspomnienia... myślałam, że już nigdy się to nie zdarzy...
Kiedyś bowiem kupiliśmy sobie pstrąga w Tesco. Tak się wszyscy cieszyliśmy, że będzie cudny smaczny obiad. Ale była totalna Porażka. Śmierdział zamulonym stawem i zupełnie nie smakował tak jak ten, który jadałam dawniej nad rzeką...
Nauczyłam się nie kupować ryb w marketach....
i....
...i NIGDY nie mówić NIGDY.

Magia świąt

Nie czuję jej jeszcze.
Wyjątkowo.
Cały czas myślę nad tym jak zorganizować sobie te dwa tygodnie wolnego od pracy, by móc się wyciszyć i w końcu poczytać. Wieczorami jestem tak zmęczona, że nie umiem zapanować nad powiekami. Zamykają mi się automatycznie gdy tylko przyłożę głowę do poduszki... Kiedyś w łóżku mogłam czytać godzinami... ale szczerze muszę przyznać, nie siedziałam przed komputerem i nie miałam mnóstwa innych obowiązków...Latam to tu to tam...
Sprzedaż na allegro trochę się ruszyła... choć obroty spadły w porównaniu do zeszłego roku o około 70 procent:-(... A liczyłam na większy zysk...
A skoro sprzedaż większa bywam na poczcie częściej... na przykład wczoraj... kolejka była okropna... Ja oczywiście z torbą przesyłek, skoro już musiałam być w urzędzie i stać pozbierałam całą korespondencję (prywatną i służbową) do wysłania od współpracowników. Za mną stał starszy dystyngowany Pan. Nie wzbudził mojej sympatii. Może dlatego, że widać było że bardzo bogaty... może dlatego, że w długim eleganckim płaszczu i czarnym kapeluszu na głowie przypominał mi bohatera negatywnego z dziecięcych bajek, może dlatego że stał tak dumnie wyprostowany i nie podpierał się parasolem niezłej marki, który trzymał w dłoni, a może dlatego że jego aktówka była z błyszczącej bordowej skóry (taka o której marzę, a której mieć nigdy nie będę)... kiedy pani w okienku okleiła, opieczętowała, opisała już moje przesyłki (sztuk sześć) a ja wyciągnęłam jak asa z rękawa kolejne książki nadawcze grubo wypchane listami... pan niegrzecznym tonem wcisnął pani kwitek przez okienko i powiedział, że chce zapłacić na biedne dzieci... ( i w tym momencie moja niechęć do niego zaczęła topnieć) pani jednak uśmiechnęła się tylko i stwierdziła, że nie JA powinien pytać, bo ona obsługuje właśnie Klientkę...chyba nieźle działałam mu na nerwy, bo do mnie się nie zwrócił... a ja nie wyszłam ten jeden raz przed szereg... Za to wyszedł facet... Niepotrzebnie, bo dwie minuty później ja również opuściłam urząd z uśmiechem na twarzy...
Wzięłam wet za wszystkie babcie i staruszków, którzy na pocztę chodzą w godzinach powrotów ludzi pracy z pracy jakby nie mogli do południa? W czasie przedświątecznym?
Mówiłam - nie czuję magii świąt

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Zaskoczona

maksymalnie byłam dzisiaj wieczorem, kiedy wzięłam na chwilę gitarę do ręki i spróbowałam ponaciskać struny. Zabrzdąkałam nawet melodię... Póki co były to "pieski małe dwa"... ale zawsze coś!! Byłam przekonana, że zapomniałam wszystkie chwyty... a jednak nie:-). Cztery pamiętam!
Spiłuję tylko moje paznokietki i będzie git.:-).
Stroik elektroniczny genialny!

Samouszkodzenia

Tak obfitego w autouszkodzenia weekendu dawno nie miałam…
Najpierw konkretnie stunkęłam się w kolano ścieląc łóżko… Jeszcze siniak nie zdążył w całości się wyłonić… z rozmachem nadziałam się ramieniem na klamkę od łazienkowych drzwi… efektem tych wyczynów są bolące placki koloru ciemnozielonego na moich kończynach… jakby tego było mało obierając ziemniaki ciachęłam się konkretnie w opuszek l kciuka lewej ręki… choć udało mi się nie walnąć głową w otwarte drzwiczki kuchennej szafki moje nieudacznictwo i tak prawie doprowadziło mnie do łez… więc dla chyba ostudzenia emocji, gdy chciałam sprawdzić czy dobrze zamontowałam siteczko w baterii wannowej i odkręciłam kurek … woda polała polała się pięknie – tyle że z umocowanego na ścianie prysznica wprost na moje plecy i głowę…
Czy ja nie powinnam się poddać hibernacji?... choć na jakiś czas?

niedziela, 6 grudnia 2009

Nie!grzeczna?

Mikołaj nie dotarł. Trudno.
Prezent który chciałam otrzymać i tak podobno nie leży w jego kompetencjach...
Pod poduszką zostawił za to koszmarny ból głowy, który usiłuję unicestwić jak zwykle ibupromem.
Widocznie w tym roku do końca grzeczna nie byłam i zasłużyłam tylko na tyle.
Może w przyszłym roku zjawi się Mikołaj, który lubi niegrzeczne dziewczynki?!

Czy blog to pamiętnik?

Mikołajkowe zakupy

Pojechałam sobie wczoraj popołudniem do Leroy Merlin.
Musiałam kupić deskę sedesową, bo stara jakby wolała przejść na emeryturę a bez deski jakoś łyso i niehigienicznie... dorzuciłam do tego dzwonek bezprzewodowy do drzwi. Bezprzewodowy, bo kolega, który instalację elektryczną mi robił, zamurował kabelek od tego tradycyjnego - no i goście pukać musieli... i słuchawkę prysznicową, bo też się zepsuła i psikała na wszystkie możliwe strony.. przy okazji wrzuciłam do koszyka też siteczka do kranu (bo te stare były tak zjedzone przez rdzę i kamień, że podczas próby potraktowania ich cilitem - rozpadły się zupełnie) i dwa pudełka kołków rozporowych... no i wiertło do betonu - jakbym chciała te kołki umocować w ścianie... no i w końcu udało mi się kupić specjalne kołki do płyt gipsowych - powieszę w końcu te szafeczki, które przez rok stały w piwnicy teraz mi stoją na podłodze w pokoju...
Nawet nie przypuszczałam że kupowanie tego typu rzeczy (szczególnie wierteł) może być tak fascynujące... sds, do metalu, betonu, do drewna...
Hulaj dusza, hulaj...

sobota, 5 grudnia 2009

Drogi Mikołaju!

Nie wiem tak naprawdę dlaczego piszę ten list... Może dlatego, że dawno nie pisałam? Może dlatego, że przyjaciel powiedział mi wczoraj, że w jaki sposób Mikołaj ma mi przynieść prezent, skoro nie dostał ode mnie listu? Może...
Ale po co pisać, skoro nigdy nie przyniosłeś mi tego, o co prosiłam?
Zamiast chodzącej lalki, która była hitem w latach osiemdziesiątych dostawałam rokrocznie gry, którymi musiałam dzielić się z siostrą albo rękawiczki i szalik (bo to się przyda), albo wyhaftowane chusteczki do nosa (piękne były, ale na dziesięcioletniej dziewczynce wrażenia nie zrobiły)... Raz zaszalałeś - przyniosłeś mi broszkę - pajączka pozłacanego, z którego złota farba odpadła po kilku przypięciach do bluzki...

A pamiętasz w jak brutalny sposób potraktowałeś mnie, gdy miałam sześć lat? Na dodatek w gronie wszystkich dzieci z sąsiedztwa?
Byłeś taki dostojnie wielki. W długim czerwonym płaszczu (wcale nie związanym w pasie, jak dzisiejsi Twoi pomocnicy, których pełno na ulicach miasta), z biskupią czapą na głowie i laską... Towarzyszył Ci Anioł ze złotymi lokami i Diabeł z długimi widłami, które śnią mi się do tej pory... Usiadłeś wtedy w fotelu, otwarłeś wielki zeszyt (chyba formatu A4, choć w tamtych czasach wydawał mi się co najmniej trzy razy większy) i tubalnym głosem wywoławszy dzieciaka na środek PUBLICZNIE odczytywałeś jego winy, przeskrobki, wybryki, grzeszki i niegrzeczności...
Drogi Mikołaju, nawet nie masz pojęcia jak głębokie piętno na nas, dzieciach odciskało tego typu bezwzględne traktowanie. Traumatyczne wspomnienie wciąż kołacze się po mojej głowie, choć upłynęły już 32 (słownie: trzydzieści dwa) lata od owego wieczoru.
A więc... kiedy przyszła moja kolej by podejść do Ciebie po swój (jak się okazało później niewymarzony) prezent... przeczytałeś głosem pełnym powagi i obrzydzenia: "Ida paliła papierosy za stodołą"... Zawsze byłam malutka, ale wtedy zrobiłam się z pewnością o jakieś 20 cm mniejsza, zaczęły mi się trząść moja chude (wówczas) nóżki... ale wrodzony upór i ambicja nie pozwalały mi uciec z tego miejsca....miejsca słownej (jak myślałam) chłosty. Stałam więc drżąc cała - a Ty... wiesz co zrobiłeś?!
Drogi Mikołaju! Przyciągnąłeś mnie do siebie i zamiast delikatnie pogłaskać po główce i pouczyć tylko... PUBLICZNIE WYTARGAŁEŚ ZA USZY!

Tak! Drogi Mikołaju! Wytargałeś mnie za uszy w obecności wszystkich dzieciaków i ich rodziców z sąsiedztwa. A ja Cię tak kochałam. Czekałam na Ciebie cały dłuuugi rok. Umiałam pięknie recytować wierszyki, śpiewać piosenki, nawet cały pacierz bym Ci powiedziała bez zająknięcia... A Ty wolałeś mnie publicznie upokorzyć. I do tego ten Twój asystent - Diabeł! Wymachiwał w moją stronę swoimi metalowymi widłami, skakał z radości i ucieszony machał swym długim ogonem! A Aniołek....?Aniołek stał za Wami i patrzył tylko smutnie...
Upłynęło tyle lat Drogi Mikołaju, a ja to wszystko pamiętam... Pamiętam nawet, że całe spotkanie odbywało się w wielkiej kuchni w domu mojego kuzynostwa...
Trauma pozostała...

Owo wydarzenie, Twoje zachowanie i Twoje bezwzględne potraktowanie mnie wtedy na tyle silnie wpisało się (nawet wryło się!) w pamięć, że nigdy więcej nie paliłam papierosów. Do dziś dnia nie potrafię się zaciągać. I za to dzisiaj Ci dziękuję!
Kończąc ten długi list, Drogi Mikołaju proszę Cię tylko, byś spełniał życzenia dzieci, które wysyłają do Ciebie listy, które Cię kochają, uwielbiają... i nawet jeśli proszą o coś, czego nie możesz im przynieść dodaj do podarku kilka słów wyjaśnienia... Dzieciaki zrozumieją...
Drogi Mikołaju trzymaj się ciepło tej zimy. Szczególnie uważaj na wirusa A/H1N1.
Pozdrawiam serdecznie.
Ida.

p.s. mam nadzieję, że mimo wszystko, zgodnie z horoskopem znajdę od Ciebie jakąś niespodziankę pod poduszką.:-)

czwartek, 3 grudnia 2009

Różnica

Tak sobie opowiadałyśmy z koleżanką dzisiaj o tym dzisiaj jak która z nas spędziła wczorajsze popołudnie...W pracy bowiem musiałyśmy zażyć tabletki na uspokojenie. Ja dwie - ona trzy (wyższa jest trochę, tom jej jedną więcej dała. Niech się wyluzuje. A co!).
I wiecie jaka różnica jest pomiędzy popołudniem bezdzietnej dwudziestosiedmiolatki a popołudniem matki trzydziestoośmioletniej?
Ta pierwsza wstawiwszy gulasz na gaz - wzięła pod uwagę swojego faceta (aż podobno iskry szły).
Ta druga zaś grzecznie siedząc w swoim pokoju na sofie, obłożona podręcznikami powtarzała w kółko: "das Benehmen-zachowanie..., das Verhalten-zachowanie..., die Aufmerksamkeit-uprzejmość..., sich wundern-dziwić się.."
Dziwić się?

Gitarowy blues

raczej dżez... ale niech tam...
Moja latorośl postanowiła pójść w ślady mamy, która to z kolei poszła w ślady swojego taty i zgłębić tajniki trudnej sztuki gry na gitarze...
Przywieźliśmy więc od babci moją starą, poczciwą gitarę klasyczną. Rozmiar 3/4. Sporo biedulka wytrzymała... przeżyła moje brząkanie- bo grać niestety się dobrze nie nauczyłam, bywała na rajdach i biwakach, ogniskach.. i u An... mojej koleżanki z którą tworzyłyśmy czasem duecik. Nie wygląda rewelacyjnie... Tu i ówdzie odpryski... ale z duszą - dźwięk wydaje piękny (o ile nastroiła ją wcześniej pani od muzyki).
Kiedy moja stara gitara już znalazła miejsce w pokoiku Daw przyszła kolej na pokrowiec (ja nawet nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle jest - dla mnie był zbyteczny). Dowiedziałam się jednak, że bez pokrowca (koniecznie sztywnego) ani rusz. Argumentów było kilka - wędrówka do autobusu w różnych warunkach atmosferycznych, czekanie na przystankach również w takowych warunkach... przepychanki między dzieciakami w komunikacji miejskiej... itd. itp. Kupiliśmy więc pokrowiec.
I komplet strun, bo te sprzed 20 lat były lekko już sfatygowane.
I tak zaopatrzony syn zapisał się do kółka gitarowego prowadzonego przez panią od muzyki w jego gimnazjum.
Wraca po zajęciach bardzo zadowolony... trenuje chwyty i... moje nerwy... ale jestem dzielna. Zaciskam zęby i chwalę. Kupuję nowe struny, bo niektóre nie wytrzymują i się zrywają. Kupuję piórka... które się wciąż gdzieś gubią..
Kupiłam mu nawet stroik (miał przynieść go Mikołaj, ale gdy Daw zaczął kombinować , że sobie kupi sam - dałam mu więc już dziś). Czy może wiecie jak wygląda dzisiaj stroik do gitary? To nie to urządzonko - kamerton, które miałam ja (było nie było prawie sto lat temu). Wyglądało jak harmonijka. Przy dmuchnięciu wydobywał się dźwięk i trzeba było "na słuch" stroić.
Dzisiaj - przypinasz takie coś co gryfu, brzdękniesz na strunie - zapali się czerwone światełko i cyferki które mówią czy dokręcić czy odkręcić. Jeśli jest OK zmienia kolor na zielony...
Piękny kolor.
Zielone światło dla moich uszu...:-)

środa, 2 grudnia 2009

Frytki

wiem... wiem...
Tłuste, niezdrowe dostarczające miliona zbędnych kilokalorii.... ale jakże smaczne. Mniam
Dzisiaj wracając z pracy tak mnie jakoś naszło. W pierwszym odruchu chciałam kupić gotowy produkt mrożony. Wrzuca się na olej (z piekarnika nie smakują - za suche) i gotowe.
Ale natchnął mnie kolega z pracy, ze takie własnoręcznie zrobione z ziemniaków są o niebo lepsze.
Spierać się nie chciałam. I faktycznie kupiłam świeże ziemniaki (resztka tych kupionych przed dwoma tygodniami zdążyła się już w mojej szafce kuchennej pomarszczyć i zakwitnąć)...
Obierając ziemniaki przypomniałam sobie chwile sprzed ćwierć wieku, kiedy to po powrocie z LO przygotowywałam sobie wielką michę własnoręcznie robionych frytek (nie miałam pojęcia wtedy o tym, że istnieje coś takiego jak kilokalorie więc nie wiedziałam również o tym, że należy je liczyć, nie mówiono również głośno o tym, że frytki są niezdrowe), do tego szklankę (!) herbaty (z granulek) z dwoma łyżeczkami białego cukru..., rozsiadałam się przy kuchennym stole pokrytym ceratką w zieloną kratkę , przed nos stawiałam książkę (Chmielewskiej najczęściej) i tak relaksowałam się po całym trudnym szkolnym dniu....
Błogie chwile... błogie wspomnienia...

wtorek, 1 grudnia 2009

Szaleństwo

prezentów- kupowania rozpoczęte!
A jeśli jeszcze nie... to stres związany z tymi zakupami rozpoczął się u mnie na pewno...
Strojne choinki, świąteczne błyszczące wystawy i dekoracje... kolorowe bombki, błyskające światełka... obłęd!
Póki co skutecznie udawało mi się omijać wszelkie galerie i markety.
Rokrocznie jednak postanawiam sobie, że zakupowania nie zostawię na ostatnią chwilę i rokrocznie kilka godzin przed wyjazdem do rodzinki w góry przemierzam metry kwadratowe powierzchni sklepowych w poszukiwaniu czegoś, co powinnam jeszcze kupić, a czego mi się nie udało zrobić do tej pory.
Prace 11-letniej Oli zapożyczone z Gulantowej Galerii (wspominałam o niej w jednym z poprzednich ostów) doskonale ilustrują atmosferę, która towarzyszy mi (i innym osobom pewnie też) w czasie przedświątecznych zakupów:-)

Dzisiaj wygląda to jeszcze tak:

Ale za trzy tygodnie....