wtorek, 1 stycznia 2013

Lepsiejszego 2013!

Sylwestra spędziłam zaopatrzona w gorącą herbatę z sokiem malinowym, mandarynki i ciasto z jabłkami własnej roboty pod milusim kocykiem.
W towarzystwie bardziej lub mniej poharatanych psychicznie bohaterów "Miłości i innych dysonansów" tudzież częściowo bliższych i dalszych znajomych  zalogowanych na gadu czy fejsbuku. Sąsiedzi z dołu około 18-stej wynieśli się na jakąś imprezkę, bo muzyka ucichła - a szkoda - fajnie grali...
Nawet nie usiłowałam włączyć tv.


2013 rozpoczął się  zaś serią interesujących zdarzeń, tak cobym  miała świadomość, że ta "trzynastka" na daremno w dacie nie widnieje.. A generalnie przesądna przecież nie jestem.
Rozbiłam termometr. Rtęciowy (tych alkoholowych czy jakich tam nie mam siły "strzepnąć"). Pozamiatałam z podłogi tylko okruchy szkła i srebrzyste kuleczki.
Chwilę później w to samo miejsce spadł mi talerz z drugim daniem Pierworodnego.  Żeby nie było  - do góry dnem. Z uwagi na ewentualne pozostałości po poprzednim incydencie jedzenie poszło w śmietnik. Zjedliśmy na pół moją porcję.  Docisnęliśmy mandarynkami.
Potem spaliła się żarówka w pochłaniaczu.
Nie mam sposobu na zarazę, która  rozgościła się w naszym eM w listopadzie. Ja pół biedy... ale Pierworodny...
Dlatego:
Żadnych podsumowań.
Żadnych planów.
Żadnych celów.
Pełna improwizacja. 

No.