piątek, 31 lipca 2009

Nie ma jak blondynka

...nie obrażając właścicielek tegoż koloru włosów, muszę tak powiedzieć o sobie.
Po prostu rumienię się na myśl o tym jaka jestem głupiutka... Biję na głowę wszystkie kawałowe blondynki...
Nie miałam do tej pory wody w kuchni, bo cholera, jak mi fachowcy zakręcili zawór przy wymianie rur, tak do dzisiaj tkwił.
Olśnienia doznałam, gdy spotkałam sąsiadkę z mojego pionu i poskarżyłam się, że nadal nie mam wody .. a ona, że jak to nie?- że ona ma...
No to mi pikło w tej małej główce...
Pognałam czym prędzej do domku. Zanurkowałam w szafce pod zlewem... złapałam za wajchę... przekręciłam - odkręciłam kurek... i proszę... woda płynie.
Boże, dzięki żeś mnie powstrzymał przed interwencją w spółdzielni...
To by dopiero było!

New image

...czyli siateczka podtrzymująca opatrunek na tu i ówdzie wygolonej głowie.
Efekt jazdy powiedzmy ekstremalnej na rowerze:
Trzy rany cięte i jeden guz. Jeszcze łokieć nieźle obity.
No i dodam nerwicę, której nabawiłam się czekając na izbie przyjęć w szpitalu miejskim.
Kurde, Ci lekarze mają na wszystko czas.
Dobrze, że Daw dotarł sam jakoś na rowerze do szpitala kiedyś ginekologicznego i na tamtejszej izbie przyjęć, kiedy to mówili mu, że musi iść do innego szpitala, zaczął krzyczeć, by mu ktoś tu w końcu zeszył tę głowę - zdecydowali się udzielić mu pierwszej pomocy.
W efekcie na patologii noworodka opatrzyli mu rany i zakleili dziesięcioma plastrami (bo mieli tylko takich maleńkich rozmiarów).
No i odesłali już na wspomnianą wcześniej izbę przyjęć.
Zapamiętać:
NIGDY NIE CHOROWAĆ!
I nie pozwalać jeździć dziecku bez kasku!

Matka Wyrodna

" ... istota leniwa i wygodna jest. Matka Wyrodna karmi niemowlę Danonkami, a zabawek nie myje co przepisowe 7 dni, tylko jak zaczynają się lepić. Matka Wyrodna nie sterylizuje butelek, wyparza je również z rzadka. Matka Wyrodna czasami nie bawi się z niemowlęciem, ponieważ gdy ono bawi się samo, Matka Wyrodna może posiedzieć przy komputerze/ poczytać książkę/ poobijać się nieco. Matce Wyrodnej zdarza się z czystego lenistwa nie wychodzić z dzieckiem na spacer przez dwa dni. Matka Wyrodna nie prasuje ubranek dziecięcych po obu stronach- robi to wówczas, gdy są wygniecione. Na Matki Wyrodne często urządzane są nagonki na innych forach, gdzie przebywają głównie Matki Idealne.
Matka Wyrodna, choć czasami bluzgami rzuca, aż miło- ma Klasę".
Tę oto definicję prezentuje Klub Matek Wyrodnych, na którego stronę weszłam kiedyś przypadkiem.
Ulżyło mi. Nie jestem sama:-)))
Dorzuciłabym tu jeszcze, że Matka Wyrodna nastolatka nie gotuje, gdy nie ma ochoty, i absolutnie nie ma wyrzutów sumienia wręczając dziecku pieniądze na obiad w barze czy na fast fooda. Cieszy się też, że nastolatek woli spędzać czas w towarzystwie rówieśników, a ona ma czas tylko dla siebie... Matka wyrodna nie myje garów, gdy tylko pojawią się w zlewie, ale wybiera się przejażdżkę na rowerze... Matka wyrodna sprząta raz w tygodniu i stosuje się do zasad, że "kurzu nie widać, kiedy jest wszędzie" oraz "tylko nudne kobiety mają nieskazitelnie czyste domy". Matka Wyrodna z uśmiechem na twarzy pozwala dziecku wybrać filmy w wideotece, by potem sama mogła do późnych godzin nocnych blablać z koleżankami w knajpce... Matka Wyrodna podrzuca dziecko znajomym i wybywa na dwa dni do Krakowa by uściskać koleżanki z LO
i razem z nimi cieszyć się jego klimatem, teatrem i spacerami po Kazimierzu...
Matki Wyrodne łączmy się!

czwartek, 30 lipca 2009

Wlazł kotek

Wracając pewnego dnia z pracy zauważyłam pod moim blokiem pana, który mówił coś do... drzewa...
Na chwilę przystanęłam nawet, by się przyjrzeć temu niecodziennemu zjawisku... i wtedy spostrzegłam, że jakiś kot wlazł sobie na wierzbę i było mu tak dobrze, że nie chciał zleźć.
Jakimś cudem pewnie (siłą perswazji, negocjacji, przekupstwa) udało mu się panu ściągnąć go na ziemię, bo wczoraj zauważyłam tego kotka hycającego po na wpół skoszonej łączce. Za nim na wspólnym sznurku hycał jego (jak się domyślam) pan:-).
Ja tam wolę jak koty chodzą własnymi (absolutnie omijając moje) drogami.
Pewnie w poprzednim wcieleniu byłam myszą.

środa, 29 lipca 2009

U Gienka

Byłam dziś u niego. (To ten lekarz, co trza przy nim majtki zdejmować). Byłam w mojej przychodni. Za darmo. Myślę sobie swoje lata już mam, urlop też jeszcze mam - co mi szkodzi.
Profilaktycznie trza o siebie zadbać. Tyle teraz trąbią o tym, w środkach masowego przekazu, że lepiej zapobiegać niż leczyć.
W 2005 roku cytologia wyszła mi za dobrze i nie przysługiwała mi bezpłatna kiedy to rok temu dostałam zaproszenie. (Cóż -w międzyczasie łaziłam prywatnie). Dziś mi przysługiwała, ale tylko dlatego, żem ani słowem nie wspomniała, że 1,5 roku temu robiłam gdzieś indziej i że wynik był doskonały. Czego uszy nie słyszą, tego sercu nie żal.
Zaproponowałam też , że przydałoby się chyba już badanie USG piersi...
"Ależ oczywiście - zachęcam jak najbardziej! Mamy doskonały sprzęt, można zapisać się w rejestracji" Pan doktor cały się zapalił do mojego pomysłu... nawet mnie to zdziwiło - nigdy wcześniej nie miał takiego podejścia. Wręcz ograniczał się w wydawaniu skierowań na jakiekolwiek dodatkowe badania.
Czułam, że gdzieś musi być haczyk. I po chwili stało się jasne.
"Badanie jest płatne - 50 złotych" - powiedział jakby mimochodem.
Ha.
Albo zapłacę więc dla swojego świętego spokoju za to badanie, albo przyjdzie mi jeszcze poczekać tych ponad 12 lat, by załapać się na bezpłatną mammografię, o której poczytałam sobie siedząc przed drzwiami gabinetu.
Nie ma to jak profilaktyka.
Po polsku.

Piwnica

Mała chmura nadciągnęła nad moje beztroskie czoło.
Spotkałam w windzie sąsiadkę która użycza mi piwnicy. Przerobiła ją z pralni, więc gdy przyszła zapytać o zgodę dobrych kilka lat temu, mój mąż stwierdził, że on też chciał zaadoptować ją na swoje potrzeby. No i powiedziała mu, że w takim razie będziemy korzystać z niej po pół.
I tak było do tej pory.,
Fajna. Piwnica. Dobre drzwi.
Mogę tam trzymać rowery bez obawy, że skradną.
Piwniczka przypisana do mojego mieszkania jest taka maleńka... ze nic się nie zmieści.
Wciągam brzuch gdy chcę wejść. ( a znowu aż takiego dużego nie mam)
Jak wstawię do niej rowery, to choinkę będę musiała wyrzucić, nie wspomnę o innych akcesoriach budowlanych, ogrodowych trochę, i takie tam... A pamiątki Daw ze szkoły. Rysunki, prace plastyczne, pierwsze zeszyty? Wszystko śmietnik?
Nie wzięła ode mnie pieniędzy za kolejnych 5 miesięcy.
Wnioskuję że od stycznia usłyszę "wynocha".
Kurcze, szkoda.
A już powiedziałam w pracy, by zrobili mi fajny, taki profesjonalny stojak na rowery.
No nic.
Nie martwić się na zapas:-).
Będzie dobrze.
Czemu niby nie?:-)

Ostatnia szansa?

Jak wszystkim wiadomo na krakowskim rynku stoi pomnik Adama Mickiewicza. Spojrzałam na dostojną postać, pióro leżące u jej stóp... i w momencie coś przyszło mi do głowy (hi hi hi).
Poprosiłam Daw, by wdrapał się na schody pomnika i dotknął ręki naszego narodowego wieszcza…
Może dzięki temu spod jego kulkowego pióra będą wychodziły bardziej sensowne wypracowania…?
(Jak się tak przyjrzałam dokładniej, to chyba więcej zdesperowanych rodziców wpadało przede mną na ten genialny pomysł... dłoń pana Adama niemal idealnie wypolerowana - błyszczy aż miło.)

wtorek, 28 lipca 2009

Przyjemność

W radiu mówili, ze 2/3 kobiet za największą przyjemność łóżkową uważa…..
...
...
...
...
czytanie książek.
No, panowie....

Na jarmarku w dzień targowy

... takie słyszy się rozmowy:
"Bierz młody i znikaj zanim się rozmyślę…" powiedział gość sprzedający gry do Daw kiedy targował się z nim pewnego wtorku na suskim jarmarku…
Mój pierworodny zbił cenę z 50 na 30 zł. Nieźle. Tyle tylko, że po powrocie do domu, to resztką sił powstrzymywałam się, by jego nie zbić, kiedy bluźnił na właściciela stoiska (i cały świat też), bo gra okazała się niesprawna...

Blaszanych zegarków

Dmuchanych baloników
Kogucików na druciku…
nie znalazłam na kolorowym jarmarku.
Ani pokaźnych rozmiarów pana, który sprzedając jakieś smarowidło krzyczał dawniej: „odciski! nagniotki! kurzawki!brodawki! popękane pięty! Jeeeedyna maść!”;
Ani starszej pani w fartuchu od której kupowało się prosto z beczki ogórka kiszonego do schrupania od razu...
Za to znalazłam:
Tłumy ludzi…
Słodkie cielaczki z żółtymi metkami przy uszach (jedyne 6400 PLN), kaczki, kury, gołębie(!),
Podkowy dla koni i inne akcesoria kowalskie…,
wiklinowe kosze i stołeczki…
i meble… które sto lat temu wyszły z mody…
panów strażników miejskich zajadających kiełbaski z rożna…
owoce, warzywa, kwiaty…
ceny - zdecydowanie wyższe niż w okolicznych sklepikach…
i cudną świnkę – skarbonkę z białej porcelany
(kupiłam ją sobie).

poniedziałek, 27 lipca 2009

Sale

Galeria.
Morze ludzi
maszerujących,
siedzących na ławkach,
przemieszczających się w górę i w dół ruchomymi schodami,
gadających przez telefony komórkowe,
pijących kawę,
jedzących lody,
oblegających restauracyjne stoliki,
kotłujących się przy przebieralniach,
stojących z naręczami ciuchów przy kasach,
wyciągających złote karty kredytowe
lub pliki banknotów z markowych portfeli
Ciągły przypływ nowych anonimowych twarzy
I ten wszech ogarniający nieustający gwar…
Ble...

Kraków

Wybrałam się na wycieczkę.
Z synem i z mamą, która sto lat temu była w Krakowie…
Kwiaciarki na rynku, sukiennice, kościół, twórczość młodych (i starych też) artystów w Bramie Floriańskiej.
Hejnał z Wieży Mariackiej.
Tradycyjne krakowskie precle.
(Nietradycyjny parasol z empiku i pomarańczowa peleryna z kioseczku, bo prognoza pogody się sprawdziła i lało przelotnie)
Miliony pamiątek (my z mamą kupiłyśmy sobie – tzn ja – jej, ona – mi po skórzanym trzewiczku-bryloku, a Daw kupił sobie…procę - żeby nie było - z napisem KraKÓW ,)
Setki turystów.
Dziesiątki języków.. włoski, hiszpański, niemiecki (górą), rosyjski, polski od czasu do czasu.
Wiele się zmieniło przez 20 ostatnich lat…
ale klimat pozostał…

Koleją po polsku

"Co się stało, że przyjechałeś punktualnie?!"
zapytał niezwykle zdziwiony maszynista zmieniając w Katowicach swojego kolegę po fachu za sterami pociągu Interregionalnego relacji Zakopane-Wrocław.

Zaniemówiłam.

niedziela, 26 lipca 2009

Już jestem!

Jeszcze na urlopie, ale już w domku!
W zasięgu netu.
Nareszcie!
Pierwsze 10 dni upłynęło w super atmosferze.
Kolorku trochę złapałam.
I piegów parę przybyło.
I piwka w dobrym towarzystwie się napiłam.
I coś pysznego z grila zjadłam.
I jedna cudna nowina!
Było pięknie.
Super - bez wyjątku (no może z małym, ale nie czas i miejsce).

poniedziałek, 20 lipca 2009

Pozdrowienia

z wakacji...
Dobrze mi.
Słoneczko.
Rzeczka.
Spotkania.
Rowerek.
I...
Pierogi z jagodami:-)
Brakuje mi jedynie netu.
Ale tu go skubnę, tam pożyczę, tu udostępnią..
więc czasem Tu zajrzę...

sobota, 18 lipca 2009

SMS

Sprzedam faceta:
Data pierwszej rejestracji - luty 1957;
Egzemplarz okazowy: duże gabaryty, lekko zgarbiony, poduszka powietrzna z przodu, ropniak, możliwość jazdy na gazie, wrażliwy na pedały.
Drązek ergonomiczny położony centralnie, prawie niewidoczny, najlepiej posuwa na obwodnicach, na trasie bierze wszystko jak leci!
Uwaga: porządnie stuknięty, dużo pali, problemy z wytryskiem, niemiłosiernie smrodzi z tylnej rury.
Zapas gum gratis!

Oj, to kuzynka nieźle musiała się wkurzyć na męża!

Dentysta sadysta

...nie...
Absolutnie.
To do mojej pani doktor nie pasuje.
Ani. Ani.
Młoda. Miła. Uśmiechnięta. Sympatyczna. Zdolna. Profesjonalistka w każdym calu.
Gdy Daw był mały to twierdził, że specjalnie myć zębów nie będzie, by znów móc usiąść u niej w fotelu. Nawet gdy wierciła aż szedł dym, nie pisnął słówkiem. A bolało na pewno.
Czy to z sympatii do samej pani Kasi, czy może z obawy, że jak zapłacze to nie dostanie kolejnego modelu Burago...? nie wiem... ale uwielbia do niej chodzić. Nawet teraz.
Ja generalnie też lubię.
Traumę, jaką przeżyłam w LO, gdy pani dentystka wsadziła mi uruchomione wiertło w zęba, po czym przymierzała sobie stanik używając do tego obu rąk, ( kupiła go okazyjnie jej asystentka)... dzięki pani Kasi udało mi się jakoś zwyciężyć.
Teraz za każdym razem dostaję znieczulenie.
Przestaje jednak działać w chwili, gdy płacąc za wizytę wstukuję pin mojej karty kredytowej mając przed oczami mój pasek z wypłaty, z którego, na NFZ, potrącane są całkiem przyzwoite stawki).
To boli najbardziej.

piątek, 17 lipca 2009

Ważne!

Uprzejmie informuję ewentualne kandydatki na moją synową, że po wypowiedzeniu sakramentalnego "tak" reklamacje nie będą uwzględniane.
Szczególnie w zakresie:
  1. Wynajdywania w najprzeróżniejszych miejscach brudnych skarpet (a ja naiwna wybierałam się na zakupy twierdząc, że biedne dziecko nie ma w czym chodzić)
  2. Używania najlepszych ubrań do prac naprawczych (z wyjątkiem białej koszuli - bezpieczna ze względu na obciachowy kolor)
  3. Konieczności ścierania niezliczonej ilości plam ze smaru z podłóg
  4. Braku narzędzi w przeznaczonych do tego skrzynkach (rozwleczone wszędzie - w książkach, szafkach i pod nimi, na podłodze, pod biurkiem, na parapetach)
  5. Braku pomocy w porządkach (poza zwinięciem wszystkiego z widoku i upchnięciem tegow szafie, czy komodzie).
Nadmieniam, że "towar" niereformowalny. Powyższe wady uwarunkowane genetycznie.

Teściowa

czwartek, 16 lipca 2009

Co to było?!

Matko kochana!
Lubię deszcz. Lubię burze. Ale tego, co wczoraj się działo pod "lubię" nie podciągnę. Nie ma szans.
Ulewa masakryczna. Błyskawice. Grzmoty. Przeraźliwa wichura.
"Dobrze, że nie mamy samochodu" powiedział Daw. "Nie musimy się martwić, czy jakieś drzewo go nie zgniecie". Fakt. Ostatnio sporo takich wypadków mieliśmy na osiedlu.
Ale dlaczego zakłada, że gdybyśmy mieli samochód to nie mielibyśmy garażu?
Wczoraj naprawdę się bałam.
Wyłączyłam z prądu wszystko co było możliwe (choć zazwyczaj tego nie robię).
I czekałam kiedy zacznie mi kapać do środka z parapetu (jerzyki kochane).
Doczekałam się.
Kapało mi na nos. Widziałam, jak farba z sufitu wzdłuż pęknięć rozszerza się i wielkie krople wydobywają się szczeliną na zewnątrz. Szybko zerwałam się , chciałam ubrać i biec do sąsiada, który ma klucze od sąsiada, który mieszka nade mną, bo sąsiad co mieszka nade mną mieszka w Bielsku..
Nie mogłam znaleźć szlafroka.
Latałam po piętrach jak w jakimś amoku.
Znowu zalewa mi mieszkanie!.
Już widziałam panią ze spółdzielni, która kolejny raz spisuje protokół szkody, i która w ubiegłym roku zapewniała mnie, że więcej taka sytuacja nie będzie miała miejsca...
Tit, tit, tit...
Alarm w komórce zadzwonił.
Spojrzałam na sufit.
Ulga. Sucho.
Mam tylko nadzieję, że nie był to proroczy sen.

środa, 15 lipca 2009

Dzień Gospodarczy

Jak się do pracy chodzi - to sie pracuje.
Jak się ma urlop - to się robotę zaległą odrabia:-).
Okna umyte.
Sofa wyprana.
Pokój Daw - osobny temat.
Podłogi lśnią.
Pranie się pierze (Nobel dla tego, kto wynalazł to cudowne urządzenie z bębnem i wirnikiem).
Kupka do prasowania czeka.
Obiad....e... pizze przywiozą.
A tak naprawdę to winien dentysta.
Umówiłam się tak w środku dnia ... na 16.30 (skąd niby mogłam wiedzieć, że uda mi się wynegocjować z szefem więcej urlopu - 3 całe robocze dni).
No i tak ani wybrać się nad wodę, (z godzinkę trzeba pedałować), ani na zakupy (szkoda lata na włóczenie się po marketach).
Ale i tak się cieszę.
Samo by się nie zrobiło.
Niestety.

Lato. Ach to Ty!

Siódma rano.
Rewelacyjnie błękitne niebo.
Balkon. Leżaczek. Kawa.
Błogo.
Świadomość dwuipółtygodniowego urlopu, który właśnie dziś zaczynam dodaje mi skrzydeł.
Nie będę jednak robić konkurencji jerzykom i jaskółkom, które śmigają przed barierką więc nie ruszam się z miejsca.
Trochę poleniuchuję jeszcze (tak do 8.00) i do roboty.
Póki co układam harmonogram dnia.
Ale mi dobrze!:-)

wtorek, 14 lipca 2009

Tylko moja

Późny wieczór.
Usiadłam na moim balkonie.
Było tak rewelacyjnie ciepło.
Zerknęłam na niebo. Powleczone, niczym prześcieradłem biało-szarymi chmurami, nie wróżyło dobrej pogody na jutro (pewnie będzie lało - pomyślałam ze smutkiem). Zachodzące słońce jednak w pewnym momencie znalazło przestrzeń (tak jakby ktoś palcem rozmazał parę na oknie, by zobaczyć co dzieje się na zewnątrz), przecisnęło przez nią swe delikatne promienie i potem na krótką chwilę pojawiło się samo. Zaparło mi dech w piersiach. Patrzyłam prosto na tę ogromną złotą kulę..Blask był jeszcze na tyle mocny, że raził, ale nie potrafiłam odwrócić wzroku. Chłonęłam ten zachwycający widok nie myśląc o tym, że za chwilę pryśnie jak bańka mydlana...
To była moja chwila.

Sloggi

Od kilku tygodni namiętnie je kupujemy.
(Są genialne. Po prostu doskonale przylegają, nie uciskają i tym samym nie podkreślają boczków, których mimo usilnych prób i starań, nie potrafię się pozbyć - wrrr)
Nadwyrężyłam ciutkę budżet domowy, ale co tam.
Pomarańczowe, srebrne, złote, białe, morelowe, turkusowe, czarne...
Uzależniłam się chyba.
Dziś zorganizowałyśmy akcję na dużą skalę.
Nasza babska czwórka z biura+ jeszcze-nie-szwagierka Iwi+ koleżanka Iwi + koleżanka koleżanki Iwi.
Chyba z 15 par.
Mózg mi się lasował, gdy robiłam zestawienie wg rozmiarów, ilości i kolorów.
Okazało się, że zamówiłam 4 pary nie tego koloru co trzeba.
Musiałam szybko odkręcić. A ciągle ktoś mi przeszkadzał.
Doskonałym pomysłem okazało się postawienie przed moim nosem talerza z kanapkami (szynka cieniutko pokrojona z innego już sklepu) co jednoznacznie mówiło:
MAM PRZERWĘ!
W końcu udało się. Zamówione. Zapłacone. Towar w drodze.
Lubię tak kupować.
Klik klik... i zakupy mam w mig!

poniedziałek, 13 lipca 2009

Krzesło

Eleganckie, pluszem obite siedzisko, oparcie na odpowiedniej wysokości.
Całkiem przyzwoity komfort siedzenia. Sprawdzałam.
Na taki właśnie oto mebel natknęliśmy się dziś przed drzwiami do naszych biur.
Ustawiono je vis a vis toalet.
Ale do diaska po co?
Przecież wygodną kanapę i fotele już mamy.
Burza mózgów przy porannej kawie wyłoniła 2 wersje:
1. Utworzone zostanie stanowisko babci klozetowej w celu :
a/ przeniesienia do bardziej pożytecznej pracy któregoś członka kadry administracyjnej (w ramach walki z kryzysem)
b/określenia faktycznie spędzanego czasu w toalecie przez poszczególnych członków załogi.
c/ a+b
2.Firmowa wersja Karnego Jeżyka.
Kopiesz, plujesz, brzydko mówisz - za drzwi! Siedzisz tyle minut ile masz lat!
(Książka.500 stron minimum. Zabierać z domu. Zakodować.)

Ankiety

Iwi mnie nimi zaraziła.
Wypełniam więc jak leci, mniej lub więcej (zazwyczaj wiecej) niż dwadzieścia pytań.
1. Płeć: Kobieta.
dalej
2. Ilość mieszkańców: 200-500 tys.
dalej
3. Wiek: (i tu wpisuję dane zgodne z prawdą)
dalej
...
No co jest?
...
Nie ma czwartego?!
(w tym momencie pojawia się biała plansza z czarnymi literami):

"Dziękujemy, nie jesteś osobą, której szukamy"!
.

niedziela, 12 lipca 2009

Jerzyki

Od pięciu lat mają gniazdo pod moim parapetem.
Od pięciu lat wiosną budzą mnie przenikliwe piski ich wygłodzonych potomków.
Od pięciu lat ptaszki skutecznie wydziobują piankę uszczelniającą poszerzając tym samym swoją przestrzeń życiową….
W tym roku jednak „linoskoczek” (ten pan co na linie wisi i naprawia balkony np.) powiedział, że ten parapet niedługo wypadnie… że jak będę miała szczęście, to nic się nie stanie (nie uszkodzi ani samochodu, ani nikogo nie zabije).
Postraszył mnie jakimś nadzorem budowlanym i dużą karą pieniężną.
Cholera.
A jeśli reinkarnacja....?

sobota, 11 lipca 2009

ps.

Sprawdziłam przed chwilą biorytm na dziś.
Stan fizyczny mojego organizmu osiąga właśnie najniższe z możliwych rejestrów.
Czuję się usprawiedliwiona:)

Śpiąca królewna

"Ach królewno, dość już tego! Sto lat spałaś! Czas już wstać!
Sto lat spałam?!
Więc dlaczego wciąż mi jeszcze chce się spać?
Zadawałam sobie to pytanie dzisiaj milion i jeden raz.
Wstałam później niż zwykle...
(ten kto zna wie, że nawet na wakacjach potrafię o 6 rano szeleścić reklamówkami)
Obudziłam się już zmęczona i śpiąca.
Za oknem szaro i chłodno.
Kawa. Prysznic.
Nie pomogło.
Czułam tylko senność.
Sprawdziłam pocztę.
Tu też zajrzałam.
Nic nie dopisano:(
(przynudzam chyba - Przemyśleć!)
Znów Kawa.
I obiad (przygotowany już wczoraj)
Chciałam poczytać książkę. Ale...
Poddałam się bez walki.
Przespałam pół (wyczekiwanego od poniedziałku) weekendu.

piątek, 10 lipca 2009

(Nad)ciśnienie

Miewam podwyższone (sporo) ciśnienie.
Szczególnie w czasie migrenowego bólu głowy.
Zadzwoniłam więc kiedyś w takiej chwili do mojej kuzynki–pielęgniarki z pytaniem czy to normalne w moim wieku.
Odpowiedziała:
„No wiesz... Kiedy miałam 20 lat i na oddział przywożono 40-latka z zawałem, czy innymi problemami krązeniowymi to mówiłam sobie , że tak to już jest w TYM (czyt. starczym) wieku. Dzisiaj jednak jestem zgoła odmiennego zdania”. (W tym momencie z pewnością przypomniał jej się dzień, kiedy to o świcie obudziło ją gromkie sto lat! przy dźwiękach rozbrzmiewającej w całym domu piosenki ”Czterdzieści lat minęło” :-)).
"Obserwuj.” Poleciła.
No tak.
Od wiek wieków punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

czwartek, 9 lipca 2009

Pierwsze wrażenie

Praca na zadupiu (mieszkańcy gminy Zet - bez obrazy) ma swoje dobre strony. Na przykład - piękny widok za oknem.
Ale dojazdy i wyjazdy… koszmarny koszmar.
Szczególnie, gdy nie ma się swoich własnych czterech kółek.
Korzysta się więc z nadarzających okazji i zabiera z kimś, komu po drodze do cywilizacji. Wysiadac trza wtedy w różnych miejscach (niekoniecznie dozwolonych): na skrzyżowaniu, w korku, na przejściu dla pieszych… Trzeba zatem robic to odpowiednio szybko.
Jedna noga na chodnik…
potem głowa…
chwila dekoncentracji...
i...
obrót o 180 stopni…
- resztę robi już siła grawitacji.
Najpierw widzi się niebo, potem przerażony wzrok znieruchomiałego kierowcy, którego kąciki ust jakoś dziwnie drgają…
i przechodzących obok Chińczyków, którzy już tak taktowni nie są i po prostu zataczają się ze śmiechu…
Trudno się dziwic.
Tyłek w bezpośrednim kontakcie z płytką chodnikową (ała!) – nogi ( z których jedna nadal tkwi w aucie), obute w szpilki rozrzucone w półszpagacie, ręce po omacku szukające odpowiedniego punktu podparcia… torebka z wyspaną zawartością kieszonki (znów nie zapięłam zamka!)gdzieś obok ...
No cóż.
Od zawsze powtarzam sobie:
Grunt to dobrze wypaść!

środa, 8 lipca 2009

Klątwa

"Cieniutko pokroić poproszę" - zwróciłam się z uśmiechem do ekspedientki prosząc o szynkę na kanapki do pracy.
"Tak pokrojoną można ładniej ułożyć na kanapce" – dodałam nieopatrznie (bo jak się później okazało lepiej trza było trzymać język za zębami).
Jak się popatrzyła na mnie jedna ze sprzedawczyń (nieco starsza, może już na emeryturze, a może jeszcze krótko przed).
Było w tym spojrzeniu całe świata obrzydzenie, niesmak, zawiść i zazdrość.
To Wy macie czas na układanie szynki na kanapkach?!
My tu nie mamy czasu zjeść!

Totalnie mnie zatkało.
Nie pamiętam kiedy tak mi języka w gębie brakło.
Poczułam się winna. Miałam regularne wyrzuty sumienia, że m o g ę w pracy zjeść ł a d n e kanapki.
W popłochu rozejrzałam się dokoła i przez moment chciałam złapać za miotłę, z którą szła ta pani i zacząć zamiatać przed sklepem.
Bylam przeszczęśliwa kiedy w końcu dostałam moją wędlinę i mogłam opuścić sklep.
Kiedyś jeszcze przyjdzie Wam naprawdę popracować!- dogoniły mnie w drzwiach jej słowa.
Ilekroć teraz jem w pracy kanapki zastanawiam się, czy owa pani nie wbija czasem szpilki w krtań jakiejś woskowej laleczki.

wtorek, 7 lipca 2009

Cogito

Zauważyłam, że ostatnio zdarza mi się g ł o ś n o myśleć.
(co niektórzy, ci bardziej złośliwi, stwierdziliby pewnie , że ostatnio to
z d a r z a mi się myśleć )...
W pracy się już przyzwyczaili do mojego nieustannego mruczenia, burczenia, szeptania...
Ale ludzie na ulicy?
Twarze to mają prawie nad swoimi plecami..
A oczy...?
Taaaaakie WIELKIE...

poniedziałek, 6 lipca 2009

Przychodzi baba ...

"Idz kup sobie Aphtin" – rzekłam pewnego czasu do koleżanki, która od kilku dni uskarżała się na niesamowity ból w jamie ustnej, białe plamki na podniebieniu i dziąsłach.
"Jak nic pleśniawki” – dodałam z miną znawczyni chorób niemowlęcych.
Iwi wprawdzie dwiadziescia kilka lat temu przestała być oseskiem z pieluchą, ale skoro ja mogłam mieć ospę w wieku 20 lat, to…
Wyglądała koszmarnie.
Blado i niewyraźnie.
Słowa grzęzły w krtani…Każdy ruch powieką sprawiał jej niesamowitą trudność.
Ani pić. Ani jeść.
Iwi posłuchała swojej starszej (nieco!) koleżanki i poszła posłusznie do apteki.
Pani Mgr pokiwała głową i uśmiechnęła się z politowaniem i natychmiast ją wysłała do lekarza.
Ten zaś na dwutygodniowe L4.
Rozpoznanie - angina ropna.
Nieźle zaawansowana.
No cóż…
Biały nalot w gardle jak widać - niejedno ma imię…

niedziela, 5 lipca 2009

Byle do 18-stki

Szanuj starszych!
Słychać od dorosłych wciąż.
A w odwrotną stronę? Nie ma szans!
Taki trzynastolatek na przykład bez obstawy rodziców
Nie kupi części do roweru.
Trzynastolatek to nie klient.
Po trawniku przejdzie – wrzask starszej pani z pieskiem.
A, że piesek właśnie kupkę robi na chodniku?
Trzynastolatek komentować nie może.
Bo bezczelny, bo smarkacz, bo szkoła się dowie.
Rower trzynastolatka – co tam!
Starszy pan z głową w chmurach (100 kg żywej wagi) przejeżdża po nim swoim szpanerskim holenderskim bikiem za grube pieniądze...
I....
...powie przepraszam?
A skąd!
Wrzeszczy na trzynastolatka! Jak rower kładzie!
A trzynastolatek łzy w oczy.
Znów koszty.
Centra w kole… szprychy pokrzywione.
Kieszonkowe jakby małe…
Do pracy za młody...
Ech…!

sobota, 4 lipca 2009

Uwaga zboże!

Pogoda bajeczna wręcz dzisiaj.
A tuż za osiedlem mamy piękne pola.
Wybrałam się wiec na wycieczkę.
Rankiem.
Na rowerku moim.
Ślicznym.
I od 10.40 (mniej więcej)
Kicham
Łzawię
Z nosa mi cieknie (pociągającam dziś inaczej - he he)
A uczyli mnie w szkole, że zboże to chleb.
O alergii nie wspominali.
Nic a nic.

List 1.

"Od samych Węgier po Bułgarię pola zaje...ane słonecznikami
A my tyle za nie bulimy.
Pozdro"

Listy z wakacji

Zostanę pewnie w te wakacje w domu.
Trudno.
No chyba, że wygram tę wycieczkę na Malediwy, czy Gdzieś.
Ha. Ha. Ha.
Czytałam jednak że tylko r e a l n e marzenia się spełniają.
Więc.
Nawet jeśli Tu zostanę, spędzę je miło i sympatycznie.
Byle pogoda była ładna.
I kropka.
Ale..
Dziś o 6 rano dostałam esemeska. (patrz: List 1.)
Może i Wy?
sms* na adres mailowy (bądź numer telefonu, Ci którzy go znają).
Jeśli lubicie się bawić.
Zapraszam:-)

*opłata za sms zgodnie z taryfą operatora.

piątek, 3 lipca 2009

Dzięki, że pamiętaliście

Fajnie jest mieć urodziny.
Życzenia.
Kwiaty, których nie muszę kupować sobie sama.
Prezenty,
których się nie spodziewam,
i które sprawiają,
że uśmiech zamknąłby mi się (gdyby nie uszy) dookoła głowy...:-))
(tu: likier domowej roboty opatrzony specjalną etykietą*)
*kliknij dwukrotnie, aby powiększyć)

Jarzębina

"Dziadku, szkoda, że ta jarzębina nie jest czerwona" .
Aż obejrzałam się za siebie...
(Pierwsze popołudnie od tygodni dwóch bez burzy i chmur i gromów z jasnego nieba, a mnie totalnie poraziło!)
Dziecko kochane, toż ty nie wiesz, co mówisz! - chciałam krzyknąć przerażona.
A słońce?
A upały?
A schodząca skóra z nosa?
Długie wieczory?
Gwiaździste niebo?
Ciepłe noce i rześkie poranki?
Poświęcić to wszystko dla grona jakiejś czerwonej jarzębiny?
W lipcu?
U progu wakacji?
Dziewczynko kochana!
Never!
p.s.
A tak na marginesie, to przecież wiadomo, że zielona (z i e l o n a )jarzębina jest najlepszym nabojem do strzelania z rurek zrobionych z co grubszych badyli łopianu (czy czegoś podobnego).

czwartek, 2 lipca 2009

Mało(?)solne

Słój pięciolitrowy... - mam.
Chrzan... - mam.
Czosnek... - mam.
Przyprawa do ogórków... mam.
Sól kamienna... - mam.
Cukier... - mam.
Woda... - mam. (w baniaku, bo w kuchni nadal brak(!)).
Ogórki...mam.
Ochota... jest!
Zatem do roboty!

środa, 1 lipca 2009

DeDePe

Kolorowe kanapki zaserwowane w pracy przez Iwi.
Kurier z dopiero co wczoraj zamówioną przesyłką (morelowo-srebrno-pomarańczowo-niebieską).
Były pracownik z prezentem (wiadro bordowych czereśni -z co niektórymi, jak się okazało później, nadziewanymi)
Dobre słowo usłyszane od szefa(!)
Horoskop pełen optymizmu na lipiec (wp.pl - li tylko);-)
I nic to...
To, że utknęłam w sklepiku na osiedlu, bo rozszalała się burza...
To, że po pół godzinie oczekiwania na jej osłabienie totalnie zdesperowana wyszłam jej na przeciw (wyłączając oczywiście obie komórki).
To, że przemoczona totalnie dotarłam do domu...w zasadzie do niego dopłynęłam...
To, że rozgotowałam kalafior...
Wszak
Zapach jonizującego od wyładowań atmosferycznych powietrza to też przecież lato!:)))))

Nareszcie!

Ranek w pracy.
Otwarłam okno na oścież.
Biurko mam tak bliziutko, ze rama niemal dotykała mojego 22 calowego monitora.
Niebo rozpościerało się błękitem na całej długości i szerokości mojego wzroku..
Leciuchne obłoczki sunęły leniwie wygrzewając się w promieniach słońca.
(Jeden z nich chyba nawet puścił do mnie oczko);-)
Małe sikorki wesoło latały tu i tam znosząc akcesoria do swojego maleńkiego eM znajdującego się na koronie starego głogu, tuż za oknem.
Nagrzane (mimo wczesnej pory) powietrze, wywołujące jęki niezadowolenia współpracowników - płci męskiej w szczególności, delikatnym powiewem wietrzyku wpływało do biura...
Jak bosko... - pomyślałam.
...Lato...
Dokładnie tak pachnie lato...
:-)