Był.
Ale się zmył (no raczej powoli się zmywa). Popojutrze do roboty.:(
Jak mi się podoba takie
nickonkretnegonierobienie.
A najbardziej to świadomość, że kolejnego dnia i kolejnego i tak przez tydzień człowiek nie musi się zrywać o świcie.
Za to może posiedzieć na swoim balkoniku w słoneczku, popijać kawkę i czytać, i czytać...
Nie musi się nigdzie śpieszyć, nerwowo zerkać na zegarek, bo coś trzeba... bo ktoś czeka....
Za to może skorzystać z okazji i pojechać do opery (nic to, że nie w pięknej sukni do ziemi i bez kolii za 25 tysięcy dolarów, ale za to w jakim doborowym towarzystwie...)
Nie musi myśleć o tym, co w pracy....
Za to może powłóczyć się po sklepach bez ciągłych wyrzutów sumienia, że mitręży się czas...
Poczuć wolność jadąc na rowerze wśród żółtych rzepakowych pól...
I zrobić urodzinowy torcik dla Pierworodnego... (kiedy minęło tych 16 lat???)
Miło tak...