niedziela, 30 sierpnia 2009

Nigdy więcej

jedzenia z KFC...
Ognista przyprawa... daje bardziej ogniście, ze hej.
Ani poparzenie drugiego stopnia tak nie piecze, jak chwila, gdy nieprzetrawione resztki wydostają się z jelita grubego na zewnątrz...
Ałaaaaaaaaaaaaaaaa...

czwartek, 27 sierpnia 2009

Palec Boży

W pracy byłam niemiła - szczególnie wobec jednego pracownika. Nie potrafię wobec niego zachowywać się profesjonalnie... sam widok jego twarzy powoduje skręt kiszek w moim brzuchu i wszystkie wrzody stają na baczność podrażniając ścianki żołądka...
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że właśnie przez niego musiałam dzisiaj godzinę dłużej w pracy zostać...
Sami rozumiecie...
Wydawało się, że nie zdążę wrócić do domu, przed kolejnymi zajęciami na mieście... ale wróciłam.
Oczywiście trzeba się było przebrać - bo skwar i ciuchy kleiły się do tułowia...
Przymierzam się przed lustrem i słyszę takie dziwne "klak"... jakby się coś wyłączyło...
Kontrolka zapaliła mi się w głowie... i z przerażeniem pomyślałam: "prasowałam dzisiaj rano"... weszłam do pokoiku Daw, gdzie pod jego nieobecność urządziłam sobie kącik gospodarczy....
Rozłożona deska do prasowania... i na niej żelazko oparte o metalowy uchwyt... spojrzenie moje pobiegło błyskawicznie po kablu... chciałam sprawdzić, czy wtyczka leży spokojnie na podłodze...
NIE lezała...
Wetknięta była w gniazdko...
Boże gdybym zostawiła żelazko na desce... nie miałabym do czego dziś wracać...
Opatrzność i pomoc naszych Aniołów uchroniła nas od bezdomności...
Za prąd pewnie dostanę niezłe wyrównanie 2000 Watt razy 11 godzin razy ileś tam złotych...
ale co tam.
Forsę się zawsze da zorganizować....

Przesilenie

letnie czy już może jesienne?
Budzę się o świcie.
Przed kogutami,
dzwonem na wieży kościelnej,
nie wspomnę o moim alarmie w telefonie.
Budzę się zmęczona.
Ech...

wtorek, 25 sierpnia 2009

Są takie dni w tygodniu

gdy nic mi się nie układa
i jak na złość wypada wszystko z rąk.
Zasłaniam wtedy okna
w najdalszym kącie siadam
i sama z sobą chcę do ładu dojść...

...dziś był właśnie taki dzień...:-(

Wolnoć Tomku

Nie wytrzymam z nimi!
Bezczelne to to, że aż strach...
Otwieram dzisiaj raniutko balkon (rześkie powietrze pomaga mi wskoczyć o świcie na obroty) i co widzę?
Gołąb!
Na barierce dumnie stoi. Ani drgnie. We mnie krew zaczęła buzować... przekleństwa posypały się w odruchu bezwarunkowym.
Zobaczył mnie w końcu. Przekrzywił głowę. I rozwinął skrzydła...
Poleciał...!
Na mój parapet w oknie balkonowym!
W samym rogu, tuż przy ściance zrobił sobie sraczyk... nie, przepraszam, sracz!
Doniczki również upstrzone jego odchodami...
Piór pełno...
Ciśnienie wzrosło mi do 200 chyba!
Gdyby nie było mi szkoda parapetu i farby, która pewnie zeszłaby pod wpływem środka żrącego, polałabym go bez zastanowienia jakimś ACE, WC pikerem czy innym środkiem odkażającym. A niechby mu tak te jego czerwone łapki poparzyło...
A to wszystko przez sąsiada nade mną!
Cholera jasna - mieszka w Bielsku, to na jego balkonie zadomowiły się te wstrętne, wszędobylskie, obrzydliwe, ptaszyska!
Wrrrr....
Nie strzimam tego!

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Znieczulica

...na ławce, przy alejce, tuż przy skrzyżowaniu osiedlowych dróg leżał pan. Oko zakrwawione, z resztkami szkła...jakby ktoś wbił w nie rozbitą butelkę... ręce bezwładnie zwisały... kawałki szkła walały się po ławce i pod nią... Obok stała zawinięta butelka taniego wina... wokół wianuszek ludzi...starsze kobiety, jakiś dziadek, matki z dziećmi na rękach...
przystanęłam i ja...
"żyje?""nie żyje..."
"trzeba zadzwonić po pogotowie" "nikt nie odbiera"
"trzeba zareagować" - odezwała się staruszka... podeszła do niego dotknęła tętnicy - żyje powiedziała... Byłam z niej dumna.
"lepiej go zostawić, nie dotykać- niech leży pijany" - odezwał się starszy pan z brzuszkiem... (nie wiem co miał na myśli - czy to, ze przyjedzie pogotowie i nieprzytomny delikwent będzie musiał zapłacić za szpital, bo np. nieubezpieczony? czy że może zafundują mu najdroższy hotel w mieście na izbie wytrzeźwień.. Znienawidziłam go od razu. Na niedzielnej mszy w pierwszej ławce siedzi - tutaj chciał zostawić pijanego fakt, ale człowieka, na pastwę losu. Przez takich jak on odechciewa się chodzić do kościoła).
"niech go zabiorą - dzieci patrzą" dodała jakaś tleniona mamusia...
Roztropna starsza pani zadzwoniła po pogotowie.
Usłyszałam jak zdaje relacje i uspokojona poszłam.
Zniesmaczona.
Swoją postawą również.

Wsi spokojna...

wsi wesoła...
chce mi się powtórzyć za poetą...
taaak... ostatni weekend spędziłam na wsi...wprawdzie na ogródku oprócz bezczelnych much, które nie robiły sobie niczego z mojego chaotycznego machania rękami...żadnych innych zwierząt gospodarskich...
ale za to soczyście zielona trawka... słoneczko... lekki wiaterek... i ta cisza... której tak bardzo czasem mi trzeba...
... obiad prosto z grila na świeżym powietrzu...
...ziemniaczki z ogniska...
... i ten trzaskający ogień, w który mogłam patrzyć i patrzyć... i nawet drobny deszczyk nie był w stanie mnie przegonić..
Siedziałam pod parasolem plażowym i sięgałam pamięcią wstecz... do wszystkich ognisk, które mogłam sobie przypomnieć...
...te z dzieciństwa w noce świętojańskie, kiedy my dzieciaki biegaliśmy z pochodniami, a dorośli śpiewali przy dźwiękach gitary , na której grał tata...(dobrze grał)...
...i te harcerskie palone na polanach, obozach i rajdach... gdy gromkie "płonie ognisko w lesie" niosło się w ciemną noc...
... i te przy których tylko we dwoje siedzieliśmy z głowami pełnymi marzeń i planów...
...chwile, których zapomnieć się nie da...

piątek, 21 sierpnia 2009

Notowany

mój syn...
Jakżeby inaczej.
Podobno jechał pod prąd. Omijając samochód nie wyciągnął ręki. Nie miał światełek. Bez karty rowerowej.
Daw przezornie powiedział, że nie ma karty rowerowej. Dowiedział się też, że po chodniku mogą jeździć tylko dzieci do 7 lat. I że oni, skoro mają po 13 i nie mają kart rowerowych to mają pchać. A mój pierworodny roztropnie zadał wtedy pytanie, to co mają zrobić 8 i 9 latki, skoro zdaje się na kartę rowerową w piątej klasie... panów strażników miejskich - szczególnie tego czepialskiego starszego zatkało... ale nic...
kolejną rzeczą jaka była przyczepili się do plecaka. (chłopaki miały w nim dwa kaski rowerowe wiec był trochę wypchany). Strażnik zażądał, by pokazali jego zawartość. A mój syn zażądał od nich zezwolenia na przeszukanie plecaka (matko kochana - we mnie to dziecko się nie wdało - ja to bym pewnie pokazała wszystko co by chcieli)
Zezwolenia nie mieli, to coś bąknęli pod nosem, że zgłoszenie mają, że 3 chłopaków na czarnych rowerach okradło sklep i uciekli...
Spisali z imion i nazwisk i adresów (Daw zastanawiał się, czy czasem nie wymyślić czegoś na poczekaniu - ale odpuścił - skłamał tylko ze chodzi jeszcze do podstawówki).
Kulturalni strażnicy pożyczyli im miłego wieczoru i prowadzenia roweru i poszli dalej.
Daw poczekał aż znikną wsiadł na rower i pojechał.
Słuchając opowieści udawałam niezadowoloną całą sytuacja... ale w duchu pomyślałam, że chyba w życiu nie zginie. :-).

środa, 19 sierpnia 2009

Asekuracja

Wróciłam właśnie od fryzjera - miałam sobie rozjaśnić czekoladowy kolorek i zrobić jakieś jasne pasemka... zawsze jest wytłumaczenie swojej głupoty (np. wspominany wcześniej brak wody w kuchni).
No i zrobiłam te pasemka, refleksy, czy końcówki - jak kto woli.
Wyszedł j kolorek.
Dziki pomarańcz.
(tak się zastanawiam, czy fryzjerki wiedzą jaki kolor wyjdzie na głowie delikwentki, bo jeszcze mi się nie zdarzyło, by wyszedł identyczny jak w próbniku)
Gdyby więc ktoś w najbliższym czasie miał awarię samochodu w trasie i musiałby ją sygnalizować trójkątem ostrzegawczym - to polecam siebie... pójdę te 30-50 metrów czy nawet 100 na autostradzie - i ustawię się w odpowiednim miejscu.
W pracy to jutro padną - w przeciągu niespełna 2 tygodni funduję im trzeci raz zmianę mojego image'u.
Z dłuższych na krótkie.
Z krótkich mysich (i siwych - o zgrozo!) na krótkie czekoladowe.
Z krótkich czekoladowych na jeszcze krótsze pomarańczowe...
A może by tak jutro urlop na żądanie?
I ewentualnie kurs do marketu po kolejny kolorek?
Obawiam się jednak, że kolejnym etapem byłoby łysienie.
Wkrótce szkoła się zaczyna.
Będę więc widoczna na drodze.

sobota, 15 sierpnia 2009

Rok szkolny

...zbliża się nieuchronnie wielkimi krokami.
Właśnie złożyłam zamówienie na komplet podręczników dla syna koleżanki. (Dla Daw zamówiłam w jego nowej szkole).
Też gimnazjum i tak samo jak mój Daw - klasa pierwsza.
Koszt (bagatela!) ok. 400 zł...
Uszczęśliwili nasze dzieci (i nas) reformą - żadnych staroci - wszystkie podręczniki muszą być wydane w 2009 r. - Ceny zwalają z nóg.
A gdzie zeszyty w twardych (koniecznie) oprawkach i to niejednokrotnie formatu wyłącznie A4, i inne duperelki niezbędne do prawidłowego funkcjonowania w szkole (nie podpadaniu woźnym, panu od wuefu i tym podobne)?...
Totalne rujnowanie budżetu domowego...
A to dopiero początek...
potem, składki klasowe, wpisowe, rodzicielskie, ubezpieczenie...
Włosy stają dęba (i to na każdej części ciała):-/.
I tak jestem szczęściarą, bo niby co mają powiedzieć ci, którzy mają więcej niż jedno dziecko?
Nie było to jak czasy, gdy ze szkolnej biblioteki wypożyczało się komplet podręczników na dany rok, a po jego zakończeniu zwracało... zupełnie za darmo!
(To można było nazwać polityką prorodzinną - bo to, co dzisiaj jest - to najzwyczajniej w świecie czysta kpina!).

piątek, 14 sierpnia 2009

Wojna czy co?

Pomyślałam sobie widząc dziś po 19-stej puste regały w sklepach na moim osiedlu.
I ani chleba, a ni pół plasterka szynki nie było szans kupić.
A kolejki to dziś podobno były wszędzie jak przed Bożym Narodzeniem co najmniej...
Zastanawiam się ile ludzie potrafią zjeść przez jeden dzień. Jedną sobotę, w którą zamknięte jest zupełnie wszystko... nie do wiary.
W niedzielę i tak będzie można wszystko kupić. Łącznie ze świeżym pieczywem.
Ale czemu się dziwię...
Kiedyś kupiłam w markecie 1 kg cukru (tyle mi było potrzeba a i dźwigać się nie chciało) , i aż mi pracownice zwróciły uwagę, że on, czyli "kryształ miałki" jest w promocji za jedyne złoty dziewięcdziesiąt dziewięć..
Nie mogły zrozumieć bowiem, dlaczego nie kupuję dwóch zgrzewek, jak każdy normalny klient...
NO cóż...
Widocznie normalna "inaczej" jestem.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Marzenia jednego Polaka

Dżinsy.
Reklamówka w ręce.
Postawa charakterystyczna dla kogoś z CeDwaHaPięćOHa we krwi...
Czterodniowy (tak na oko) zarost.
Przymrużone oczy.
Na twarzy grymas na kształt uśmiechu..
Krwawe otarcia na policzkach i nosie..
Szara rozpięta marynarka.
I podkoszulka
Czarna z białym krzyczącym napisem:
Las Vegas!

(zaobserwowane zza szyby autobusu kzk gop)

13-stego w czwartek

Obudził mnie dziś masakryczny ból głowy.
Wystałam się raniutko w sklepie spożywczym.
Wystałam się, bo rogalików maślanych nie udało mi się kupić.
Staruszeczka (cierpiąca pewnie na bezsenność) przyszła na zakupy z karteczką. Smakowita. Dwie bułeczki. Dwa małe kefiry. Mały jogurt. Nie, nie naturalny. Truskawkowy. (pani sprzedawczyni - równie staruteńka przeszukała pół chłodniczej lady). Poziomkowy ostatecznie.
Przebierałam nogami, a gdy kupująca staruszka zaczęła się jeszcze rozglądać po sklepie i wzięła oddech, by kolejny produkt pewnie wymienić - nie wytrzymałam... zwróciłam się do młodziutkiej pani ekspedientki wykładającej towar z grzecznym (naprawdę) pytaniem, czy mogłaby mnie obsłużyć...
Stara ekspedientka tak spojrzała na młodą i potem warknęła do mnie: "Nie ma takiego kupowania! ciasto też musi zostać wyłożone!"
'DZIĘKUJĘ PIĘKNIE ZA MIŁĄ OBSŁUGĘ!" odpowiedziałam głośno po czym odwróciłam się pięknie przez lewe ramię (było się tą harcerką, a co!) i pobiegłam na przystanek...
Autobus zdążył pojechać.
Pomyślałam zatem (o tyle, o ile na myślenie pozwalały mi moje pękające z bólu szare komórki), że może kilometrowy spacer na kolejny przystanek pozwoli mi trochę ochłonąć...
Deszcz zaczął padać. A we mnie z każdym krokiem wzbierała złość na staruszki.
Wszystkie.
Te, które na pocztę przychodzą dokładnie o 16-stej, kiedy to lud pracy wraca z pracy...
Te, które koniecznie o 6.30 muszą robić w tygodniu roboczym wielkie zakupy, jakby później miał na półkach zostać sam ocet...
I te, które sfrustrowane chcąc okazać hierarchię w spożywczaku i dobitnie pokazują i współpracownicom i klientkom (czyli mnie) kto tu rządzi...
Wrrrr...
Jeśli taka będę za "dziesiąt" lat - pamiętajcie - odstrzelić natychmiast! (ewentualnie skutecznie odizolować!)

środa, 12 sierpnia 2009

SMS

"Pozdrowienia ze słonecznego Meksyku przesyła Ma z rodzinką. Tu jest raj na ziemi: piękna plaża, ciepła woda, super jedzenie tylko jak dla mnie trochę za dużo alkoholu.."
Zupełnie nie rozumiem pojęcia "trochę za dużo alkoholu". Ale dopytam się po powrocie Ma.
Przez Skypa ma się rozumieć.
Bo kiedy powiedziałam o tym smsie dziś rano w samochodzie wiozącym mnie do pracy, kolega stwierdził, że jeśli się spotkam z tą koleżanką - to stracę kolegę i koleżankę (niby tych co z nimi jeżdżę) i środek transportu również, bowiem oni ryzykować nie będą...
Potem dodali coś jeszcze o jakiejś świńskiej pamiątce którą można z tego raju przywieźć.
Dostosuję się - póki co jestem od nich jakby trochę zależna:-)

sobota, 8 sierpnia 2009

Wieje nudą...

... tu na blogu..
Wjem.
(wjem, że "wjem" pisze się przez "i" czyli "wiem", ale odkąd przeczytałam "Na końcu tęczy" uwielbiam takową pisownię tego słowa).
Postaram się poprawić. Obiecuję.
A tymczasem będę się pakować i wio na moim biało-morskim rumaku na kąpielisko.
I tu uwaga! uwaga!.
Synek zgodził się potowarzyszyć dziś mamusi.
(chce się pewnie zrehabilitować za zeszły tydzień, kiedy'm to musiała siedzieć w domku i go obserwować).
(fajnie, przynajmniej rozsmaruje mi równo krem na plecach, bo cholera sama tylko łopatki umiem sobie pomaziać kremem :-/.)

czwartek, 6 sierpnia 2009

Czy ktoś chce?

Czarne łyżwy hokejówki (czyli takie bez ząbków) roxa plastikowy but - rozmiar 35.
W całkiem dobrym stanie. Daw jeździł na nich jeden sezon i wyrósł. Jakby naostrzyć - mogłyby posłużyć jakiemuś miłemu chłopaczkowi...
Pisać na maila:-).

Praca fizyczna

...podobno uszlachetnia...
kogo jak kogo - mnie wykańcza.
Właśnie przed chwilą wróciłam z mojej piwniczki, w której musiałam zrobić porządek, by się przeprowadzić.
Dziś sąsiadka dała mi do zrozumienia, że to już pora.
Uśmiechałam się przez zęby, ale gdyby ona usłyszała wtedy moje myśli (szczególnie te nieszczególnie kulturalne i cenzuralne epitety, które śmigały po bruzdach mojego mózgu)...
Jeszcze dwa razy tyle będę musiała wyrzucić z jej piwnicy, by móc wprowadzić sie do mojej.
Ech...
Znalazłam za to moje stare pozszywane czarne figurówki z czerwonymi ochraniaczami - sentymentalne wspomnienia.... poszły w śmietnik.:-(

środa, 5 sierpnia 2009

...się kręci!

Oj to prawda... zaczęło się na dobre.
Urlop pozostał miłym wspomnieniem, o którym przypomina jedynie opalenizna...
życie nabiera tempa...
nabiera rumieńców...
w pracy jakby kryzys mniejszy (tfu tfu tfu na psa urok!)
byle tylko kondycja dopisywała!

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Byle do...świąt!

Jak trudno jest wrócić do pracy po urlopie. Wie ten, kto znalazł się w podobnej sytuacji (czyli miliony osób pracujących - ha ha ha)
Zaległości sporo, ale muszę powiedzieć, że szef zastąpił mnie godnie. Zdolny jest.
I aż takich strasznych tyłów dzięki temu nie mam.
Ale dzisiaj przez 9 godzin nie odchodziłam od komputera (no dwa razy - na siku). Klikałam, stukałam, wystukiwałam, wstukiwałam, kopiowałam, powielałam, fakturowałam... fakturowałam... fakturowałam... fakturowałam...krajówkę...
Kawę przynosiła mi nasza była stażystka (a wyspecjalizowała się w tym przez pół roku i robi naprawdę doskonałą)
Jutro mam nadzieję wyrobić się szybko, załatwić badanie kontrolne Daw i w końcu poblablać z koleżanką... bo dziś nawet radia słuchać mi się nie chciało...

niedziela, 2 sierpnia 2009

SM

jak Spółdzielnia Mieszkaniowa
tym razem jednak to skrót od Słoneczna Maruda...
Tak zostałam określona, bo (ja tam tego nie zauważyłam, ale widocznie otoczenie jest bardziej spostrzegawcze):
albo marudzę, że słońca nie ma. (a jak jest to, na pewno przyjdzie chmura i je zakryje...)
albo nie przyjdzie i będę się topić...
albo słońce grzeje za słabo i nie widać, że się opaliłam...
albo pali nie ma się gdzie przed nim schować...
Nawet jeśli to prawda - to i tak kocham słońce!

Pourlopowa depresja

...chyba mnie dopada.
Kiepskawo się dziś czułam cały dzień.
Poszłam sobie wieczorkiem do apteki kupić ziółka.
Przy okazji zmierzyłam ciśnienie - 105/66 - chyba niskie.
Na podwyższenie zjadłam puchar lodów z całkiem przyzwoitą ilością ajerkoniaku.
Nie wiem jak na ciśnienie, ale na samopoczucie nie bardzo pomogło.

sobota, 1 sierpnia 2009

Ta ostatnia sobota

To co miłe szybko się kończy.
Jeszcze tylko dzisiaj względny luzik (muszę w końcu to żelazko odpalić, bo zaraz zacznie wysypywać się z szafy to, co w niej upycham po zdjęciu ze sznurków).
Chciałam dziś jeszcze nad wodę - kolorek dopieścić, by pokazać w pracy, że nie ma to jak polskie, słońce - ale syn ma siedzieć w domu przez dwa dni plackiem, a ja aż tak wyrodna nie jestem:-)).
Powoli trzeba zacząć myśleć o tym, że w poniedziałek znów do pracy...
(Co tam mnie czeka? Brrrr... zaległości całe mnóstwo i wszystko na JUŻ oczywiście. I jak powiedzieć szefowi, że muszę się urwać, by iść z synem do kontroli?)
Życie zacznie się kręcić na wysokich obrotach.
Jeśli podejmę nowe wyzwanie to może nawet szybciej?
Przecież to lubię.