środa, 31 marca 2010

Panna radosna

W pracy zapowiadał się miły dzień.
I taki był.
Ciąg miłych zdarzeń.
Żadnych spięć. Śmiechu kupa. To, co,  że też ze mnie... Kolejne urodzinowe ciacha. Nad wagą obiecałam popracować po świętach.
No właśnie. Święta. Za pasem. Wszędzie trzepią, piorą, czyszczą, szorują, wietrzą....
A ja nie. Ja za to ze sznurka  Pranie. Na deskę Prasowanie. Do torby Pakowanie.
"u nas  śnieg...weź kozaki i kurtki"
Nawet ta krótka wiadomość nie zepsuła mi nastroju, który towarzyszy mi od wczoraj. 
Nie zauważyłam,  zajęta prasowaniem, że faktycznie za oknem zrobiło się ponuro szaro, a krople deszczu przywarły do szyb mocno, zaglądają przez nie do mieszkania  i zdają się mówić zgryźliwie "Oto twoja wiosna hi hi hi"
Przenikliwy Wiatr zaś wtóruje im złośliwie - "Wiosna, wiosna twoja radosna... he he he"

Spoglądam na zapakowaną torbę (kosmetyki dorzucę rano), kupki ubrań przygotowanych na jutrzejszą podróż, czerwoną torbę na laptopa...
Jutro...
Jutro o tej porze będę siedziała zwinięta na fotelu, otulona kocem... patrzyła przez okna (mam nadzieję bez firan) na góry, popijała czerwone wino... będziemy się chichrały, albo płakały... razem...

A dziś...
Dziś jeszcze...

Moja wiosna przyszła. O właściwej porze. I jest. Tu. 



Dzisiejsze ziarnka:
:) cudnie zielone liście na drzewach
:) urlopik
:) fajnie mi dziś

wtorek, 30 marca 2010

Urodzinki, czyli jak zdać egzamin na prawo jazdy


Niech się spełnią ....i te uczepione chmur... *
Życzenia się spełniają. Nawet te, które składa się samemu sobie. W Dniu Urodzin.
A może przede wszystkim TE?.
Namacalnym dowodem jest Iwi. Jak se w sobotę, w swoje urodzinki postanowiła (wybacz mi, żem tak ciała dała w tym dniu i była obecna li tylko duchem na imprezce...), tak też w poniedziałek zrobiła.
ZDAŁA.
Powiem więcej. Zdała w Wielkim Stylu.
Nie, żeby za pierwszym razem... rzadko, bo rzadko, ale zdarza się. Są tacy co za pierwszym zdają. Jednym słowem To już było. Iwi chciała (choć nawet w snach tego przewidzieć nie mogła) inaczej... Już kiedyś wspominała, że  odgryzie się jeszcze na WORDzie... Że im pokaże!
I pokazała!

Od samiuteńkiego poniedziałkowego rana ogryzałam nerwowo swoje paznokietki..., zerkałam na zegar i ... wysyłałam smsy. I jak? I co? I...?  Dręczyłam Istotę jednym słowem. A Istota NIC.
Cisza. A cisza w tym wypadku oznaczała jedno - Istota jeździ. Oznaczała to, że wyjechała ze znienawidzonego pp-u ( czyt. pier....lonego placyku) i śmiga po mieście...
nagle telefon.
- Przejechałam, muszę raz jeszcze, bo się NIE NAGRAŁO. (chrzaniona kamerka wyłączyła się w trakcie egzaminu - dop. autorki)
Myślałam sobie, że się ze mnie nabija... że mnie wkręca (od tej strony poznałam ją doskonale), ale gdzie tam krótkie: "muszę kończyć, bo egzaminator idzie"... a w słuchawce tylko piiiiiii.... zapiszczało...Oczywiście natychmiast oddzwaniałam, ale bez skutku...
Za pół godziny odebrałam  telefon. Zaszczebiotało w słuchawce:
- ZDAŁAM :-))))))))))))

Drugi raz. POZYTYWNIE. Tego samego dnia. 


Ja myślałam, że TAKIE rzeczy... to tylko w Erze.


Dzisiejsze ziarnka:
:) urodzinki Iwi
:) jeszcze tylko dwa dni

:) obietnica... 22...


*Zdjecie Krystian Madejski (opublikowano za zgodą autora - dziękuję:)) 
*"marzenia uczepione chmur"  z poezji Margo (bez zgody - wybaczysz?:))

poniedziałek, 29 marca 2010

Dobry kierowca

- Skąd Pan wytrzasnął tego kolegę? - zapytałam po cichutku zmiennika siedzącego przede mną, w chwili, gdy tuż obok przeszło ludzkie pojęcie... Rozumiem, że emerytom źle się dzieje, ale żeby pozwolić komuś z takimi umiejętnościami ludzi wozić?
To, co Facet za kierownicą  wyprawiał było po prostu niesamowite.
Z wstecznym się szamotał zanim jeszcze wyruszyliśmy z przystanku. Oczywiście z 15 minutowym opóźnieniem. Jedno spojrzenie Pierworodnego znaczyło będą kłopoty. Miał rację. Gość  był naprawdę the best. Zmiana biegów... ja, laik prawie zupełny, słyszałam (a w samochodzie to najczęściej słyszę jedynie własne myśli) jak biedny silnik woła o pomstę do nieba... dozwolona prędkość 90 - on jechał 45, hamował w ostatniej chwili... kierunkowskazy... e tam... po co... wymuszał pierwszeństwo... niezdecydowany jakiś...
Pierworodny się zaśmiał zaraz nas złapią za utrudnianie ruchu... Faktycznie było to dalece realne, gdyż warunki do jazdy idealne były: południe, drogi puściuteńkie, sucha nawierzchnia... a ten...  pyka... i pyka...  i pyka....  aaa... miejscami  nawet zwalniał do  5/ha ... odpisywał na smsy.
- Wiecej nie da się wycisnąć
- usłyszałam w odpowiedzi,  gdy ciut głośniej wymsknęło mi się,  tu możnaby na przykład 70... 
W Oświęcimiu  na szczęście Młodość usiadła za kierownicą. Włączyła radio, z którego popłynęła rytmiczna muzyka... Silnik mruknął z zadowoleniem.  My też... 
Rozluźniłam się zupełnie i zaczęłam podziwiać krajobraz za oknem.


Dzisiejsze ziarnka:
:) Brawo Iwi!
:) przymrozki, które odejdą w zapomnienie (wkrótce!)

:) jeszcze tylko dwa dni:)

niedziela, 28 marca 2010

Dylemacik - fiacik?

Niemanie własnych czterech kółek utrudnia życie. Brak sensownych połączeń autobusowych i kolejowych z rodzinnym miasteczkiem życie zaś uprzykrza na maksa.
W sobotę o  15-stej dotarłam  do S, a dziś już o  11 rano  musiałam się zabierać z powrotem. weekend  w autobusie...
W takich sytuacjach zawsze stoję przed dylematem. Co zrobić z tymi minutami, które TAM spędzić mi przyjdzie?
Jak podzielić je między wszystkich, których chciałabym odwiedzić, złożyć świąteczne  życzenia?
Zapalić znicze na grobach najbliższych... opowiedzieć o tym, co u nas... posłuchać co u Nich...
Pobyć trochę z mamą... 
Chciałabym przytulić Najmłodszego, ucałować Jego mamę, pogratulować tacie, przybić piątkę z braciszkiem i kupić jakiś obrazek w galerii Jego starszej siostry... 
A jest jeszcze Iw, z którą li tylko słyszałam się w listopadzie, gdy organizowała swojego Niemęża by pomógł mej siostrze zmienić koło w aucie... i kuzynka Basia, i ciocia... i przyszywane kuzynostwo... i... i... i....  I chciałam pójść  na spacer i spojrzeć na te poczciwe góry...i połazić po zamkowym ogrodzie...
Sklonować się? Bez sensu. Każdy klon i tak byłby pokrzywdzony... też musiałby wybierać...i jeszcze może kłócić by się chciały, kto do kogo i dlaczego?
Marzy mi się płaszcz Rumburaka... otulić się nim szczelnie i przenieść się w miejsce docelowe w kilka sekund... Albo jego kufer podróżny. O tak! Schowałabym się w nim cała... i w drogę! Kiedy tylko miałabym na to ochotę!.
To byłoby Coś. 
Tymczasem, minut starczyło  na odwiedzenie grobu i pobycie z mamą...



Dzisiejsze ziarnka:
:) radość mamy
:) domowy rosołek
:) wesoły drajwer

piątek, 26 marca 2010

Piątek - weekendu początek.

Ogarnęła mnie niemoc. Wpadłam  do domu.
Umyłam okna. Będzie padać. Mówią znak - chłopcy nie kochają.
Mnie tam ludzkie gadanie nie obchodzi. Niech gadają.
Ja tam swoje wiem.
Sprzątałam.  Jeszcze pralka nie skończyła wykonywać swojej roboty - zadzwonił telefon.
- Jesteś w domu?
- Jestem.
- To będę za chwilę.
I był.
Stary znajomy. Mojego męża. Nasz. Mój.
Ze dwa lata go nie widziałam jak nic.
Z dziką satysfakcją zauważyłam, że nie tylko mnie tu i ówdzie przybyło.  Podobno musi dbać o wizerunek - Zmienił pracę.
Przegadaliśmy trzy godziny. Spieszył się na służbę.
Mój pierwszy znajomy policjant.

Godz. 22.00
Z sąsiedniego bloku dobiega już drugi raz gromkie "sto lat".

Napiłabym się piwa. Na pół.


Dzisiejsze ziarnka:

:) zapach gorących bułek o poranku
:) soczyste marchewki na straganie 
:) słońce zamknięte w żółtych cukierkach

czwartek, 25 marca 2010

w Wisience

Wylazłam z biura. Wiosna buchnęła we mnie z całą swą mocą. Roztapiałam się z zachwytu.
Boże jak cudnie! Chciałam rozwinąć skrzydła jak ptak i polfrunąć... Tymczasem wzięłam swoją miotłę  i jak co czwartek w drodze na zajęcia  poleciałam do kawiarenki...
Właśnie mościłam sobie gniazdko przy czerwonym stoliczku, rozkładając książki i zeszyty i usiłując nie zalać ich herbatką, gdy kątem oka zauważyłam dwie panie pokaźnych rozmiarów (o wieku, od pewnego czasu się nie wypowiadam, bo to pojęcie względne - no chyba, że chodzi o etap w dziejach ludzkości) równocześnie kręcące głowami... spojrzenie kątem oka, które tak bardzo przydałoby mi się opanować w innych życiowych sytuacjach zmieniło chwilowo kąt i przeniosło się na brązową kurtkę i mocno wytarte dżinsy... facet, mężczyzna, człowiek... stał przed owymi paniami i o coś prosił... Byłam tuż obok i byłam pewna, że za sekund kilka zwróci się do mnie z tym samym pytaniem... 
Rozsiadłam się wygodnie i udawałam, że czytam... 
 - Czy może mi pani kupić herbatę i pączka? - usłyszałam miły, cichy głos... podniosłam wzrok i zobaczyłam bladą, szczupłą twarz z kilkudniowym zarostem. Spod okularów spoglądały na mnie prosząco smutne oczy... 
Za cholerę nie spodziewałam się takiego pytania... o pieniądze na chleb, lekarstwa, wino... - tak.
Nie. Już chyba  nawet odwróciłam głowę w lewo, by pokręcić nią jak sąsiadki przy stoliku obok... i zabrać się w spokoju za pałaszowanie okazałej i smakowicie wyglądającej kremówki papieskiej...  ale zamiast tego wyjęłam portfel i poszłam do baru... 
- Herbatka i pączek dla tego pana, proszę.
- Oczywiście - ekspedientka uśmiechneła się do mnie i czym prędzej poszła realizować zamówienie.
Ja usiadłam przy swoim stoliku i zerknęłam na nieznajomego. Bałam się tak naprawdę jego reakcji. Niejednokrotnie zostałam zwyzywana przez osobę proszącą o pieniądze na chleb, gdy zamiast nich przynosiłam bochenek...
Tu nic podobnego się nie wydarzyło. Pan czekał przy ladzie. Twarz mu złagodniała. Po chwili zabrał swoje zamówienie i usiadł tuż przy oknie... obserwował przechodniów i jadł swojego pączka... 
Dlaczego wszedł do tej kawiarni? Dlaczego poprosił o herbatę i pączka? Był głodny? Spragniony?  Tak bardzo nie pasował, do gwaru z ulic, głośnego trąbienia niecierpliwych kierowców, stukotu obcasów na chodniku...
Samotny? Nieszczęśliwy? Zostawiłam te pytania na inny czas... i zajęłam się notatkami...
Gdy kilkanaście minut później wychodził zwrócił się w moją stronę i cichutko  powiedział: 
- Dziękuję.
Nawet jeśli uśmiech na jego twarzy był wytworem mojej wyobraźni ... była to niezwykła chwila...



Dzisiejsze ziarnka:
:) rozpięty płaszczyk, rozwiany szal
:) rozmowy w polu

:) tak jest!

środa, 24 marca 2010

Palma

Wielkanoc zbliża się wielkimi krokami. W zasadzie to zagląda nam w okna (umyć czym prędzej!). Nie mniej jednak życie toczy się jeszcze swoim utartym torem: dom - praca - dom - praca -
KURS...
Godz. 18.00. Półmetek zajęć z niemieckiego. Nerwowo spoglądam na zegar wiszący nad drzwiami... Może nie przyjdzie im do głowy... Koleżanki od Apolonii Mróz chodzą na kurs księgowości piętro wyżej. A są nieobliczalne, to już wiemy...
W pewnej chwili drzwi sali nr 8,w której właśnie zgłębiałam tajniki emigracji niemieckiego narodu i imigracji do niemieckiego państwa,  otworzyły się nagle i między nimi a framugą pojawiła się wyprostowana  postać. Iwi.
- Kochanie, przyniosłam Ci na kolację bułeczkę i herbatkę - powiedziała nie przestając się uśmiechać..
- Z cytrynką i cukrem, tylko .... pomieszać nie zdążyłam...
Koledzy z kursu spojrzeli zdziwieni najpierw na nieznajomą dziewczynę z wywiniętymi na zewnątrz włosami, rytmicznie  podskakującymi (efekt tłumienia śmiechu), dodającymi  jej niewątpliwie młodzieńczego wdzięku (no nieskromnie powiem, że to ja własnymi oczami wyobraźni wpierw wystylizowałam tę fryzurę, a potem sama Iwi zrobiła to prostownicą i suszarką - efekt - fjuuuu) ... potem na mnie... ponoć przybrałam kolor świeżo pomalowanego wozu strażackiego.. bąknęłam więc czym prędzej przepraszam, wstałam i za drzwi wyprowadziłam ukochaną razem z drożdżówką makowo-serową, i bułą z szynką, ogórkiem i sałatą. 
Herbatka z cytrynką (sztuczna się okazała, to znaczy wrzątek był najprawdziwszy, ale cytrynka taka jakby trochę oszukana - kwasek cytrynowy rozpuszczony zamknięty w plastikowym pojemniczku) rozlewała się po korytarzu, bo tam już niczym nie skrępowane dławiłyśmy się ze śmiechu... Nawet nie sądziłam, że tak strasznie ciężko jest rechotać cicho.
Kiedy po kilku minutach wesołe drgawki ustąpiły i opamiętanie nadejszło, ... Iwi pojechała windą do swojego nieba z gwiazdkami, a ja zabrałam pod pachę prowiant, wzięłam głęboki oddech i wróciłam na zajęcia...

Ale myśli dalej mi się śmiały... i to po polsku:)))

Dzisiejsze ziarnka:
:) do weekendu już z górki
:) promyczki dla Ynki
:) milusie kotki wypatrzone przez Natkę i podesłane o poranku:)



wtorek, 23 marca 2010

Rozbit(k)a

Zaczął się czas planowania urlopów. Ci do ciepłych krajów się na ostatnią chwilę... ci w góry... na Mazury, i połoniny...
A ja?
Uwielbiam  nasze polskie morze. (może dlatego, że innego nie znam. Nie chciałam? Znać nie chcę? ).
Uwielbiam  kiedy Bałtyk szumi... delikatnie lub złowrogo.
Uwielbiam,  gdy mogę biec jego brzegiem w promienie wschodzącego słońca... lub, gdy zawróciwszy nagle,  cień wyprzedzi mnie znienacka... Uwielbiam, gdy moich kostek sięga zimna fala... lub gdy uda mi się wśród muszel  wypatrzyć bursztynek...
Uwielbiam.

Czasem wydaje mi się, że nie udźwignę następnego roku jeśli latem bryza morska nie potarga mi włosów... nie zobaczę słońca chowającego się za horyzontem... fal rozbijających się  o głazy...,  jeśli nie poczuję  w dłoniach ciepła przesypujących się złocistych ziarenek...

Jeśli...

A życie rozbija się ...jak zawsze... o kasę...











Dzisiejsze ziarnka:
:) ciepły powiew wiatru na twarzy
:) kwiaciarniane skrzynki pełne stokrotek
:) gwarny plac zabaw

poniedziałek, 22 marca 2010

Samoobsługa

- Czy może mi pani wymienić szklanki?
Pani wyciąga szkło spod lady , spogląda pod światło.... i z wahaniem podaje...
 - No, dobra... (jako że wygląda na zakłopotaną, a miłą... a mi nie chce się leźć do miasta w poszukiwaniu innego lokalu) -  poproszę jeszcze serwetki.  Sama sobie powycieram...

Opryszczki boję się jak ognia.
Zdarzało się już, żeby móc pokazać się publicznie powinnam była zakładać  kask bramkarza hokejowego.
Uczulona jestem wiec na czystość szklanek, filiżanek i sztućców... szczególnie w kawiarniach...
Zdarza się bowiem często, że dwa dni po takowym kawkowaniu swędzi, piecze, boli, rośnie...a najbardziej to już wkurza!
A tu właśnie...w pizzerii na moim osiedlu...

Co z tego, że wystrój git...skoro:

1. Stoliki na bieżąco nie sprzątane.
2. Świeczki powypalane.
3. Nie opróżnione popielniczki.
4. Cytrynkę do piwa trza  wrzucać palcami, bo widelczyka niet.
5. O szklankach wspomnieć drugi raz się brzydzę (może powinnam pójść bez okularów?)
No więc sobie ogarniamy, o świeczuszkę prosimy, szklaneczki własnoręcznie wycieramy, cytrynkę w piwku zanurzamy... i się delektujemy....

Bo przede wszystkim:  towarzystwo i... chwila...

Pycha!

Dzisiejsze ziarnka:
:) wciąż w komplecie
:) usiane gwiazdami czarno-granatowe niebo
:) wybudzenie

niedziela, 21 marca 2010

Torebka

- Widziała pani?! Karetka nie jechała na sygnale...
- Przesądzone już było chyba...
- On!  jak On chodzi... wyprostowany, elegancko, lekko,  jak jaki model..
- Ona jednak już nie wychodziła dawno. Ani do sklepu, ani do kościoła...
- Ale BYŁA lafirynda... te dekolty  do kościoła... i na dodatek  z plecaczkiem chodziła...
- ?
-Widziałby kto, żeby z plecaczkiem do kościoła?!

- ...
- No, albo  np. z torbami,  jak pani teraz  na zakupy,  to niektóre do kościoła... przecież to oburzające...!

Odłożyłam delikatnie na półkę zająca wielkanocnego targającego na plecach wielką kolorową pisankę i z niepokojem spojrzałam na moją wielgachną torebkę,  do której format nawet nieco większy niż A4  wchodzi lekko oprócz parasolki,  dwóch kosmetyczek (jedna użytkowana na zgodnie z nazwą druga przeznaczona  na milion potrzebnych lub mniej karteczek, paragonów itp), portfela, kalendarza, ekologicznej siatki na zakupy, etui na okulary, pudełka z fiszkami, długopisów, pisaków i kluczy, flakonika perfum, zwiniętych stopek (nie wiadomo kiedy to przymierzyć pantofelek każą)  i tego co pod podszewkę wpadło, a czego zidentyfikować przez dotyk zidentyfikować nie potrafię...
Zabieram ją prawie wszędzie... takie omnia mea...

Po czym przyjrzałam się kobiecinie od lafiryndy, modela,  dekoltów i plecaczka...
TA  pierwsza  z niedzielnej  ławki... Zrozumie dzisiaj?

*Zdjęcie znalezione Tutaj.



Dzisiejsze ziarnka:
:) cudnie dłuuugi poranek
:) ciszy słuchanie
:) i ... przyszła:)

sobota, 20 marca 2010

Jeszcze wciąż...

Fortuna kołem się toczy. Życie zatacza krąg.

A ja dziś się uśmiech(ł)am:)

choć wciąż jeszcze'm przed zakrętem:)

Dzisiejsze ziarnka:
:) (sama nie wierze, że do piszę, ale..) drące dziób gołębie za oknem
:) zieleniejące konary wierzb płaczących
:) wietrzyk poruszający drzwiami

piątek, 19 marca 2010

Dziurawy balonik

Wrzuciłam dziś na siebie wiosenny płaszczyk. Wiosna prowokuje... to się wyłania, to znów się chowa za róg... spróbuję i ja... Spacerkiem powędrowałam na przystanek... Ciepłe powietrze dodawało otuchy, ale nie skrzydeł... coś wisiało w powietrzu... I czułam przed tym lęk..
Doświadczyłam kiedyś, że nieszczęścia parami nie chodzą.. one chodzą KUPĄ... tak, by leżący się już podnieść nie umiał...

- Relanium zażyłaś? I nie traktuj tego personalnie... ale dobrze nie będzie. Zabrzmiało zagadkowo. Przeraziłam się,  Iwi natychmiast uraczyła mnie persenem. Jedna tabletka (dla innych też musiało starczyć) to nawet na moją podświadomość nie zadziałała... co dopiero mówiąc o najmniejszym nawet wyciszeniu...
Gwiezdne Wojny....  najźle (jak mawia synek Nivejki) nie było. Przynajmniej wszystko stało się jasne.Co? Kto? Kiedy? Komu?
ale...
Ostatnie Starcie ... tego się nikt nie spodziewał... prawie...

REDUKCJA

 Mimo, że nie usłyszałam mojego nazwiska zbladłam na dźwięk innych...
Kryzys podobno się kończy, ale nas tak naprawdę dopiero dotyka... branża motoryzacyjna...
Szef musiał podjąć te decyzję. Wiem.  Podejrzewam, że i dla niego była jedną z trudniejszych...

Mówi się, że to tylko praca, ale ... się pobeczałam. Z resztą...  nie tylko ja.
Niedawne wspomnienia. Jeszcze tak naprawdę na dobre się nie zaczęło... a już się  kończy.

Zeszło ze mnie powietrze.
Upijam się. Winem. 

Dzisiejsze ziarnka:
:) cieplejszy powiał wiatr
:) zatliła się iskierka nadziei
:)"tu też (wiosna) ale dopiero teraz"

środa, 17 marca 2010

Dlaczego?

Stoję pod prysznicem. Długo. Bardzo. Łudzę się, że  gorąca do bólu woda zmyje uporczywe,  powracające od wczoraj myśli. Szoruję gąbką czerwoną skórę...strumienie mieszają się z łzami...
Zewsząd napływa złe, bardziej złe i bardziej bardziej złe.
Złym się prawie nie przejmuję... bardziej złe przywiewa chmury nad moją głowę... ale dla bardziej bardziej złego krzyczę NIE. Tak bardzo. Z całych sił.
Nie chcę, by to była PRAWDA. Nie chcę  by ONA cierpiała. Nie chcę by Jej i moi najbliżsi cierpieli. Nie.
Za bardzo jeszcze boli. Za bardzo bolą wspomnienia, które wracają z przerażającą mocą.
Strach, który nie pozwalał oddychać... Lęk który obezwładniał ciało... i to ciągłe czekanie, badania wyniki... nieustająca nadzieja... i chęć do życia, wtedy, gdy czarny anioł tuż tuż...
- Wierzysz w cuda?
- Wyłącznie! chcę z przekonaniem powtórzyć za małą dziewczynką z filmu..  ruszam tylko bezgłośnie ustami. 
Życie cudem jest.
Dwa razy nadzieja umarła. 


Nie chcę ZNÓW! 

Dzisiejsze ziarnka:
:) a może to sen?
:) świat się pomylił?
:) iskierka

poniedziałek, 15 marca 2010

(za)Czarowanie

Poniedziałek. Dwa dni po 13-stym. Nieźle się zaczęło:

1. Zaspałam.
2. Włączam radio: 40 cm śniegu? chyba na Alasce.
3. Pięć minut później konkretna kurniawa wdmuchuje mnie z powrotem do klatki.
4. Spieszę na pomoc fryzurze i owijam się szczelnie kapturem (zadyma jak na Kasprowym)
5. Oblepiona śniegiem brnę do autobusu.
6. Marznę chwilę potem czekając na przesiadkę.
7. Siedzę w autobusie i...

... rozpływam się z zachwytu patrząc na niesamowite zjawisko za oknem. Po śnieżycy ni śladu...
cisza... (no, silnik gdzieś tam warczy, ale do mnie jakby nie dociera, w zasadzie nic)
patrzę...  chmury stykają się z ziemią... ponad nimi wznosi się okrągłe słońce dotykając bladozłotymi promieniami poprzytulane do siebie płatki śniegu... pola, drzewa, dachy, ścieżki równiutko pokryte białym,  leciuteńkim puszkiem...

Zima WYCZAROWANA.

To nic, że marzec, że Wielkanoc tuż tuż.... że zielona trawka, kwiatuszki, że wiosna...

Jest NAJPIĘKNIEJ.

Daremna ze mnie czarownica, zamiast czarować wiosnę, wiosną zimą się zachwycaM.  .

W ramach przeprosin dzielę się nutką, którą dziś raniutko od Kaś otrzymałam:

MiłegoTygodnia :D


Dzisiejsze ziarnka:
:) poniedziałkowa nutka
:) skrzący śnieg pod stopami
:) ustanowienie rekordu (p+f+PnU+o+ II-ś dla P=30 min).

niedziela, 14 marca 2010

Pojęcie względne

Kilka dni temu otrzymałam sms:
Wiosny w tym roku nie będzie:(

Jeszcze wcześniej Iwi stwierdziła ty, ty to lepiej nie kupuj w tym roku półbutów tylko od razu sandały
Do kurczaczka! czyżby to miała być Prawda?
We wczorajszych ziarnkach napisałam, o czarowaniu wiosny. Czaruję i czaruję. I nic.
Zaklęcia mi się pochromoliły czy co? Toż niemożliwe, bym z wprawy wyszła. Z siebie i owszem, czasem, wychodzę, ale żeby tak od razu z czarowania? Efekty proszę:
Dujet wietier i deszcz o szyby dzwoni i dzwoni i dzwoni. Nawet ptaszki dały se na luz.I świergolić zaprzestały.
Kurs Doskonałego Czarowania by mi się chyba przydał. Rozejrzę się wśród ofert. Może nawet uda mi się upolować jakiś dotowany ze środków UE:)?

Tymczasem z uporem mania(ka)czki powtarzam, że wiosna będzie  i odpisuję na sms:
Bez względu na pogodę BĘDZIE wiosna. 
ZNÓW  otulone kocem na kanapie  przy szampanie (czyt. winie musującym) z truskawką (no bo cholernie jeszcze drogie o tej porze roku)
będziemy tworzyć  rymy wielkanocne o zajączku,  co zasuwa przez zaspy białe,  by zdążyć jaja podrzucić w ogródku:))
I szybko nadeszła odpowiedź:
Będzie wiosna, bo do mnie przyjedziesz:)
Uśmiechnęłam się szeroko. Wiosna JEST. W nas.
A i namacalne JEJ dowody można już  tu i ówdzie zobaczyć.

Dziś raniutko otrzymałam od Natki te oto przebiśniegi z komentarzem:
"..Pierwszy obudził się pierwiosnek..." a może jednak przebiśnieg.
Ten,  na trawniku,  przed moja klatką.."




Dzisiejsze ziarnka:

:) wspólne  naleśnikowanie
:) słuchanie wiatru
:) śladami tęczy

sobota, 13 marca 2010

Kolega Mela Gibsona

Zamiast benzynki wypij dwa drinki. BiPi - i dziś wieczorem czynić to będę:)  Nie żeby od razu dwa... ani, żeby drinki...ale do lampki swojskiego winka się już teraz  uśmiecham.
Uśmiecham się samymi oczami, bo mięśnie twarzy mnie cholernie bolą. Półtorej godziny śmiechu do łez.
Uwielbiam teatr Korez. Jedyny, który znam, w którym zajmuje się miejsca kto pierwszy ten lepszy... i drugi  (po teatrze STU) który jest tak kameralny, że aktorzy są niemal na wyciągnięcie ręki. Jeden z teatrów do którego można przyjść ubranym zarówno elegancko jak i na luzie. 
No i uwielbiam Mirosława Neinerta, czyli Feliksa Rzepkę, czyli Cyrano de Bergeraca, czyli  Jego:). 
Facet z niesamowitym poczuciem humoru...  wykorzystującym sytuacje zdarzające się na widowni i błyskotliwie wplatającym je w spektakl... O samym monodramie można poczytać Tu. W recenzentkę bawić się nie będę. Inni potrafią robić to o niebo lepiej.  Nie mniej jednak, jeśli ktoś lubi zakwasy i nie przerażają go zmarszczki mimiczne -  gorąco polecam:).

W tym miejscu żegnam się "na Jandę".
I idę.
Delektować się dniem.


Dzisiejsze ziarnka
:) do dziewiątej rano w łóżku przebywanie, czyli sobotnie leniuchowanie
:) improwizowanie

:) wiosny czarowanie                                     


* Zdjęcie znalezione Tutaj

piątek, 12 marca 2010

Oddziaływanie

- Co to jest?
- Magnesik.
- Co się z nim robi?
- Wiesza na lodówkę.
- Tylko?
- Nie. Jeszcze służy  do poczytania, pooglądania, marzenia, wspominania, pośmiania, tęsknienia, zastanowienia...
 - Acha .
Wpadłam wczoraj do nowo otwartego sklepu... i od razu rzuciłam się na półkę z magnesikami...Doszło kilka nowych, takich których jeszcze nigdzie nie widziałam.
Starych  w mojej kolekcji też duuuużo brakuje... ale tamte już znam na pamięć...zdjęcie, tekst... w Empiku  zazwyczaj ochrona się przy mnie kręci na okrągło, bowiem jak ta szurnięta przy stojaku kwitnę (a może korzenie zapuszczam) godzinami... wciągam te małe plastikowe kwadraciki, oglądam, czytam, po czym odkładam na miejsce i wzdycham... każdy bym chciała, ale  każdy za 7,99 zł.
Stoczyłam wiec wczorajszego popołudnia prawdziwą walkę przy regaliku. Rozsądek walczył z chęcią posiadania. Przebierałam jak w ulęgałkach, a w głowie  już miałam poukładane który ofiaruję komu i z jakiej okazji.... Bo tak naprawdę to sprezentowywanie ich  sprawia mi równie wielką frajdę jak kolekcjonowanie... a może większą?...
Ale  najbardziej ....
Najbardziej to lubię jednak je dostawać... miła jest świadomość, że  Ktoś znalazł  czas,  by się im przyjrzeć i wybrać ten tylko dla mnie.... taki, który ma mi coś powiedzieć...

Mówi i przyciąga.

Dzisiejsze ziarnka:
:) nowy magnesik na lodówce (no dobra - trzy!)
:) zreanimowanie upadłego tulipana
:) piątek

środa, 10 marca 2010

...i nastała

Godz. 5.30.
Łypnęłam lewym okiem.  Łypnęłam tym samym raz drugi. Jakoś inaczej niż zwykle. Chwilę potrwało zanim przez zaspane jeszcze zwoje dotarło.
JASNO!
Drugie się natychmiast obudziło i rzuciłam spojrzeniem za okno. Nic to, że trawnik gdzieniegdzie przyprószony śniegiem. Nic to, że skrobią skrobaczkami szyby. 
JASNO!
Nic to, że spóźniona nie przemknę niezauważona bez makijażu.  Nic to, że mrozik, że jeszcze rajstopy.
Nic to.
Ważne, że JASNO!


Dzisiejsze ziarnka:
:) uśmiech o 11.24
:) podwójnie odrobione lekcje
:) kubek gorącej czekolady


Zdjęcie znalezione Tutaj

wtorek, 9 marca 2010

Licho

Zdarza się, że złe wiadomości przyczajają  się w przestrzeni.Czasem trwają w tym stanie długie lata. Powoli,  powoli, ale konsekwentnie zbliżają jednak swoje macki do ofiary...Czekają do końca, aż jej czujność się  uśpi... Aż życie wyda się znowu piękne, marzenia do zrealizowania, aż wiosna rozkwitnie pąkami... i wtedy trach... wybucha znienacka, przytłacza do ziemi swym niesamowitym ciężarem , nie pozwala oddychać.. nie pozwala wstać... tu jest twój szereg! i rzuca na głęboką wodę wtedy, gdy brzeg wydaje się na wyciągnięcie ręki... twarz się kurczy, blaknie spojrzenie, włosy coraz bardziej srebrne... trwasz... jeśli masz kruszynę szczęścia w nieszczęściu... utrzymasz się na powierzchni... ale tuż za zakrętem tor z przeszkodami...  podniosą cię? ... zwyciężysz... 
Złe śpi. Tylko do czasu.


Dzisiejsze ziarnka:
:) oślepiający blask wschodzącego słońca
:) teatralne plany

poniedziałek, 8 marca 2010

Dzień pełen niespodzianek

... słodkich, kwiatowych i esemesowych...:)
Z koleżankami stawiałyśmy zakłady kto będzie o nas pamiętał w tym roku. I było tak:
Koledzy z pracy. Wprawdzie nie wystąpili w slipeczkach (na co po cichu liczyłyśmy, bo w końcu razem z niejednego stołu się razem jadło), nie mniej jednak było bardzo przesympatycznie wszystko sKoordynowane. Życzenia, buziaki, róże i czekoladki,  znaczące więcej niż tysiąc słów. 
Później Kontrahent, który nie dość, że przybył zasilił kasę gotówką, to jeszcze obdarował nas szarmanckim cmoknięciem w dłoń i tradycyjnym kwiatkiem.
Przesympatyczny posłaniec z bukietem tulipanów dla każdej z nas... (już wiemy Kto:))
Życzenia (i znów migdałowa róża) od kolegów z kursu niemieckiego.. (wierzyłam w nich)
Magnesik od Pierworodnego.
I na koniec dnia...
Natka jest niesamowita:). Jej chłopaki też:) Natka ZAWSZE JEST.
 Dziękuję Wam ślicznie Kochani za uśmiech od ucha do ucha:)

Rozczarowanie? Epizod, Epizodzik. W  miłym dniu.
Naiwna jestem. I już. Nic nie poradzę, że wierzę w człowieka,  choć inni się ze mnie śmieją.
Może następnym razem...koloru  żółtego... tulipan choćby...


Dzisiejsze ziarnka:
:) kolejki płci męskiej w kwiaciarniach
:) złociste gwiazdy nad głową
:) zabłąkany (?) esemes z życzeniami

niedziela, 7 marca 2010

Nie tylko ósmego marca


K'woli przypomnienia... Co niektórym... Jakby...





Dzisiejsze ziarnka:
:) pobudka przez radośnie świergolące  ptaszki
:) popołudniowe spotkanie w Platanie
:) płynące obłoczki po moim niebie

sobota, 6 marca 2010

Pity, licytacja i babcia

Walczę od samego rana z pitami. (z małymi przerwami na lekturę blogów). Czytam, interpretuję, szukam faktur,  zestawiam, zliczam... telefonuję... "A, to pani od dwóch złotych" słyszę uśmiechnięty głos w słuchawce, gdy po raz dwudziesty trzeci telefonicznie wykorzystuję Dzień Otwarty w Urzędzie Skarbowym... zastanawiam się, czy gdyby  pani urzędniczka miała identyfikację numeru, to czy odbierałaby nadal moje telefony?
Nie mniej jednak - jestem bliżej niż dalej. Nawet całkiem bliziutko. Do całkowitej finalizacji mojego rocznego rozliczenia brakło mi jedynie kartek na wydruki.
Nie lubię tak na ostatnią chwilę... jak Grześ... ten to rokrocznie wrzuca mi rozliczenie 29 kwietnia i twierdzi z uporem maniaka, że ma do północy 30-stego  jeszcze duuuuużo czasu.

W międzyczasie wyskoczyłam na pocztę, na której spędziłam długie  40 minut. Dwie starsze panie - jedna z laską, druga z parkinsonem (przynajmniej tak mówiła) o mało się nie pobiły podczas licytacji która bardziej chora i która którą przepuścić powinna...
Przyglądałam się im z zaciekawieniem kątem oka obserwując innych kolejkowiczów... uśmiechali się pobłażliwie...mówi się, że to młodzież przepełniona agresją...

- Julka, to jest twoja ciocia? Usłyszałam  chcąc nie chcąc  odbierając chwilę później  z treningu tanecznego dziewięcioletnią córkę moich znajomych.
- No chyba nie BABCIA !- odrzekła rezolutnie dziewczynka. Uśmiechnęłam się, choć...

Skąd niby przyszło jej do głowy  akurat TO skojarzenie?


Dzisiejsze ziarnka:
:) mój tulipan przygląda się zza szyby wirującym płatkom śniegu
:) sączę lampkę swojskiego wina
:) tak sobie słucham

piątek, 5 marca 2010

Pranie

Piąteczek.... nareszcie. Jak miło.
Choć pogoda  wyprała świat ze złudzeń. Zawiało i  zamiotło, że ho ho. Ale tak sobie myślę, że nawet dobrze... bo przecież, gdy prawdziwa wiosna rozgości się już na dobre, na polach , w sercach , placach zabaw i  skwerach  zachwycę się Nią po stokroć bardziej. 
Pogoda wyprała świat,. A ja ....wyprałam moje golfiki. Ulubione. Białe. Ecru. Były.
Teraz są jakby blado różowe... :)
Nic to.
Jutro kupię dekoloryzator i poddam  reanimacji. . A jak nie...
Jak nie...  to i tak nie będę płakać.
Kupię nowe!
Może nawet kolorowe:)


Dzisiejsze ziarnka:
:) szelmowski plan aniołków
:) likwidacja zaległości w pracy
:) endorfiny wciąż szaleją, szaleją...

czwartek, 4 marca 2010

Jak to leciało?

Godzina 17 minutami Do zmierzyła gorączkę. 40 stopni.
Rozpaloną i powłóczącą nogami Koo wpakował do samochodu i powiózł w te pędy do właściwej im przychodni.
- Nie no o tej porze, to już nie ma lekarza, ale mamy podpisaną umowę z pogotowiem, proszę tam się udać.
Mąż zapakował  zatem słabnącą Do w auto. I popruł  na drugi koniec miasta,  na pogotowie.
- Nie, nie... to nie u nas.. u nas jest tylko dyżurny onkolog, radiolog i (ktoś tam jeszcze, kogo nie spamiętałam). Ale prosze spróbować w Wojskowym... tam na pewno się uda...
Zdesperowany mąż wziął kolejny raz Do pod rękę, pomógł wsiąść do samochodu i kolejny raz wcisnął gaz... na szczęście daleko nie było.
 Zaparkował. Zaprowadził Do  do poczekalni... posadził na krześle a sam poszedł do recepcji i zaczął tłumaczyć , że poszedł  tu i tu ,  i stamtąd posłali go tam, a stamtąd posłali go tu, a Do ma 40 stopni gorączki i nie wiedzą co zrobić.
- Dobrze, dobrze,  proszę poczekać,  zaraz przyjdzie lekarz.
Koo wrócił więc do Do i przeprowadził ją gdzie indziej. Pod drzwi gabinetu. A tam dwie panie w moherowych beretach (zagadka - co robią o tej porze dziarskie emerytki u dyżurującego lekarza) stoją oparte o futrynę drzwi do gabinetu i wieszają psy po sobie, która to pierwsza ma wejść...
- Lutnij jej - wyrywa się jednemu z czekających i obserwujących zdarzenie młodych pacjentów.
Do nie ma  sił, Słania się już  na nogach, gdy po dwóch godzinach oczekiwania wchodzi do gabinetu.
- Wejść z tobą? pyta Koo.
- Nie wejdę sama. Po czym po pięciu minutach wychodzi z załzawionymi oczami. Szybko bierze Koo za rękę i wychodzą.
W domu Do relacjonuje wizytę u lekarza:
- Nie, ja nie mogę pani przyjąć... złamię prawo. Nie z nami pani przychodnia ma podpisany kontrakt. Absolutnie nie mogę. Pani musi tam a tam... na pogotowie najlepiej...
- Ale ja nie przyszłam po L4, tylko po to, by pan mi pomógł zwalczyć chorobę, ale jeśli tym sprawiam panu kłopot, to dziękuję... Do sięgnęła drżącą ręką po kartotekę... w tym momencie lekarz wyrwał ją z jej ręki. Przeprowadził 3 minutowy wywiad, po czym był  wdech i wydech i recepta na antybiotyk. 

Koo z miejsca  trafił szlag.
Do wiedziała,  co robi nie pozwalając mu wejść ze sobą.
Zamiast recepty pewnie otrzymywaliby wezwanie do sądu za splucie wulgaryzmami  i zdemolowanie pomieszczenia...

"Przyjmuję z szacunkiem i wdzięcznością dla moich Mistrzów nadany mi tytuł lekarza i w pełni świadomy związanych z nim obowiązków przyrzekam:
  • obowiązki te sumiennie spełniać;
  • służyć życiu i zdrowiu ludzkiemu;
  • według najlepszej mej wiedzy przeciwdziałać cierpieniu i zapobiegać chorobom, a chorym nieść pomoc bez żadnych różnic(...) mając na celu wyłącznie ich dobro i okazując im należny szacunek;
  • nie nadużywać ich zaufania i dochować tajemnicy lekarskiej nawet po śmierci chorego;
  • strzec godności stanu lekarskiego(...)postępując bezstronnie i mając na względzie dobro chorych;

    PRZYRZEKAM TO UROCZYŚCIE!"
Chyba doktorkowi (i całej reszcie też) się zapomniało , że TAK to leciało....

Dzisiejsze ziarnka:
:) uśmiechnięte oczy w lustrze
:) snowboardowe zwycięstwo Pierworodnego
:) wiosenne myśli sprzed lat

środa, 3 marca 2010

Pożyję jeszcze

- Chciałaś mieć córunię, no to ją masz! - powiedział zdecydowanie niegrzecznym  tonem Pierworodny  natychmiast po wyjściu od fryzjera.
Wczoraj zaprowadziłam go  tam niemal siłą, ponieważ dość miałam  patrzenia na raz po raz wpadające do talerza włosy.
- Do końca marca nie idę do szkoły! Będę czekał w domu aż mi odrosną! - gdy tylko otwarłam drzwi mieszkania, wszedł, złapał za czapkę leżącą w przedpokoju,  ubrał ją  i rzucił się na łóżko.
Siedziałam cichutko... bo co, cholera chłopak miał rację. Spitroliła mu fryzurę, że hej. Sama,  nie wtajemniczona w arkana sztuki fryzjerskiej  ciachnęłabym lepiej. Pocieszałam biedaka jak mogłam. Że to niby nie zęby, że odrosną szybko... i takie tam pierdoły... uspokoił się nieco... do chwili, w której znów zobaczył swe odbicie w lustrze... Dla 14-latka niewidzialny prawie pryszcz to tragedia, a co dopiero włosy, które na swej długości sporo straciły..
Pamiętam z resztą jak sama  kiedyś , będąc o wiele starszą, wyłam przez godzinę, bo wizja mojej fryzury różniła się zdecydowanie od tej, którą wyczarowała mi  mistrzyni grzebienia i nożyczek... 

Nic no. Ubłagałam fryzjerkę,  do której zazwyczaj chodzę ja, by nas wcisnęła w swój napięty DZIŚ harmonogram...
Uratowała mi życie...:)

Dzisiejsze ziarnka:
:) powitał mnie cudnie błękitny poranek
:) dusza uśmiechała się wciąż

:) kupiłam sobie czerwone tulipany

*Zdjęcie znalezione Tutaj

wtorek, 2 marca 2010

Ziarnko do ziarnka

Podobno trzeba codziennie nazwać po imieniu rzecz dobrą, która się stała,. Zanotować  skrupulatnie każdy najmniejszy jej uśmiech, a na koniec miesiąca otworzyć księgę, spojrzeć przez  różowe okulary... by powiedzieć, jak  fajnie jest być.



Zaczynam od dzisiaj.


:) na skwerku w mieście zakwitły żółte krokusy
:) w drodze do pracy towarzyszyło mi budzące dzień słońce
:) cieplejszych wspomnień powiał wiatr

poniedziałek, 1 marca 2010

Wszystko co dobre...

... szybko się kończy...

Mimo wszystko warto  od czasu do czasu spojrzeć na życie  z innej perspektywy.
Przenieść się w głąb zaczarowanego lustra. W zupełnie inny, nieznany dotąd wymiar. Pozwolić atmosferze nabrać tchu... roześmianym bańkom myślanym wznieść się wysoko... wysoko...
Ponad to.

Jesteśmy super.

 
Dopiero co.... ale dziś... 
Dziś nawet kosmita nie byłby w stanie wyprowadzić mnie z równowagi :)