poniedziałek, 28 września 2009

Nohavica

Byłam dziś na jego koncercie w teatrze Korez w Katowicach.
Jak mogłam nie wiedzieć kto to?
Facet tak genialny...
Dzięki Ci Boże, że koleżanka zachorowała i zwolniła ten bilet... i za to, że tak szybko podjęłam decyzję, że jadę...
I że koncert odbył się w tym moim ulubionym kameralnym teatrze...
Dwie godziny wzruszeń, i śmiechu...zachwytu (jedną babę - starą - jak się później okazało - chciałam zamordować bo cały czas cykała zdjecia z lampą błyskową - aparat se kupiła chyba i się wczuwała w rolę. Że też artysta był tak kulturalny....)
A te gitarowe dźwięki...
zapomniałam o wszystkim...

sobota, 26 września 2009

4art

... a gdy cię chandra gdzieś w dołku ściśnie, tu dusza stanie się tkliwa,
nie dużo trzeba... przyjść, usiąść, słuchać...najlepiej przy kuflu piwa..."

Obyło się bez piwa.
Przy rewelacyjnym grzanym winie z goździkami i kawałkiem pomarańczy.
W doborowym towarzystwie (ze 101 zmarszczek od śmiechu mi przybyło)
Przy dźwiękach muzyki jazzowej... na żywo...
Doskonały wieczór...
To nic, że w klubie muzycy zdecydowanie zaniżali średnią wiekową...
To nic, że teraz od dymu papierosowego głowa mi nawala...
Było cudnie...

środa, 23 września 2009

Praca na wsi

ma swoje dobre strony....
Awarie zasilania elektrycznego zdarzają się częściej niż w mieście...
A w dzisiejszych czasach gdy prądu nie ma - w pracy nie ma co robić.
Tym samym w ten przepiękny pierwszojesienny dzień już o 12.30 byłam w domu.
Jak pięknie.
Obiad ugotowany. Mieszkanko ogarnięte. Pranie wywieszone.
I do 15-tej jeszcze trochę czasu...
Ale błogo.
To nic, że jutro trza będzie zostać dłużej i odrobić....
Jutro to jutro...
Dziś było genialnie...:-))))

Żałoba narodowa

Generalnie jestem przeciw.
Uważam to za bezsensowny przymus.
Nikt nie zrozumie rozmiaru rozpaczy rodzin, dopóki sam nie przeżyje czegoś podobnego.
Śmierć bliskiej osoby jest tragedią dla rodzin, przyjaciół i znajomych. Bez względu czy nastąpiła w wyniku choroby (do tej, uważam, można się trochę przygotować), wypadku samochodowego czy innego kataklizmu...zawsze jest szokiem i boli tak samo...
Oczywiście współczuję rodzinom górników.
Zdaję sobie sprawę, że są to najgrosze dni w ich życiu, że dla niejednej z nich zawalił się świat... ale wiem na pewno, że dokładnie w tym momencie, w tej minucie, sekundzie, setki innych rodzin w Polsce przeżywa z powodu śmierci kogoś bliskiego taki sam ból i rozpacz choć nie rozdmuchany na krajową skalę...

Jak to jest

z tymi horoskopami...
Pisze toto pewno ktoś na kolanie.
Miliony czytają.
Wierzą bądź nie.
Generalnie wszyscy mówią, że oczywiście nie.
W podświadomości jednak "coś tam się koduje".
Jest źle.
Albo dobrze.
A jest jak jest.
TAk uśmiechniętego wtorku dawno nie miałam:-).

poniedziałek, 21 września 2009

Kocham prace w poniedziałki

kocham pracę w poniedziałki, kocham pracę w poniedziałki....
Powtarzałam sobie dziś cały dzień... inaczej nie szłoby go przeżyć ...
To nic, że szef już nakręcał się w pracy od 6 rano - a że towarzystwo zwykło się zjeżdżać na 7.10-20 (jednym słowem zwykło się spóźniać) to do tego czasu tak się wkręcił, że spokojnie można by nim w czasach kamienia łupanego wzniecić ogień.
Można by, gdyby nie fakt, że sam ogniem konkretnym buchał...
Nawet ja z koleżanką, która siedzi 1,5 metra obok, rozmawiałyśmy za pomocą gg, bo nie chciałyśmy drażnić rekina... (no dziś to raczej Smoka) - choć tak po prawdzie jedno i drugie pożera swe ofiary - więc różnicy nie ma..
Na szczęście Smok zwołał naradę bojową, na którą obie nie byłyśmy zaproszone (na szczęście!), bo Iw to księgowa - i jej nie dotyczyła - a mnie wybawiło z tej wątpliwej przyjemności zawijanie coponiedziałkowych 380 sztuk sreberek...
Pozytywny horoskop na najbliższy tydzień usposobił mnie dziś radośnie i ani szef ani nawet ból głowy, który gdzieś tam w międzyczasie się pojawił nie zepsuł mi nastroju..
A ponieważ przypalił mi się w domu mus na szarlotkę... to zebrawszy z wierzchu to co pozostało w pięknym złotym kolorze - wyczarowałam na jutro obiad - ryż z jabłkami.
I motto na dziś:
We wszystkim trzeba widzieć tę dobrą stronę:-).

niedziela, 20 września 2009

Pantofelek

leży jak ulał - pójdziesz z nami panienko do króla... - rzekli królewscy strażnicy chodzący od ulicy do ulicy szukając gdzie ta nóżka niewielka...
i tak dalej i tak dalej... któż nie zna tego fragmentu bajki o "Kopciuszku"
Ja to chyba pójdę jeszcze dalej niż ci królewscy strażnicy.... na przykład mieszkać pod namiot przed blok... bo syn założył hodowlę pantofelka.
Jednym słowem litrowy słoik + woda z bajora + sucha trawa + inkubatoryjne warunki, czyli dzień i noc naświetlanie i ogrzewanie lampką biurkową....
Efekt:
Smród zwala z nóg.

sobota, 19 września 2009

Dziennik elektroniczny

czyli
pełna inwigilacja.
Kod dostępu już mam.
Klikam i co widzę?
Ano ocenki syna widzę (na czerwono z prac pisemnych).
I jego frekwencję widzę (usprawiedliwioną czy nie)
I plan lekcji...
I oceny semestralne...
I uwagi...
I korespondencję od pani...
To wszystko w zasięgu kliknięcia. Przynajmniej przez najbliższych 5 lat. (patrz. post "Świat staje na głowie" na gotowych na (prawie) wszystko).


piątek, 18 września 2009

Pierwsza wywiadówka

Już za mną.
Wychowawczyni swojska i sympatyczna.
I ludzi się nie boi.
A ja?
Zadrżałam jeden raz, gdy usłyszałam słowo ELiTARNA.
W tym momencie zabrzmiały mi w uszach słowa piosenki "co ja tutaj robię" , a co gorsza "co mój synek tutaj robi?"
Ale to było przez jedną krótką chwilkę... marketing wiadomo...ble, ble, ble.
Szkoła robi wrażenie.
Mimo, że budynek stary (trochę wewnątrz przypomina mi starą poczciwą "dwójkę") to jednak sale - wyposażone rewelacyjnie (dotacja unijna).
Na Daw zrobiła wrażenie sala językowa i komputerowa (sprzęt Mac Aple rozkłada na łopatki).
I nawet windę zewnętrzną budują.
Generalnie jeśli tylko moje dziecię wyrosło z rozrabiania i będzie nadal pałać taką samą jak teraz chęcią do nauki przez najbliższe 280 dni...
będzie git.

Gołębie

Wiadomo wszem i wobec, że ich po prostu nie znoszę.
Na ich widok robię się nerwowa bardziej niż zwykle.
Rzucam czym popadnie (jeśli się oczywiście znajdą w zasięgu mojego rzutu - a w szkole rzut piłeczką palantową raczej nie należał do dyscyplin sportowych, w których osiągałam dobre efekty - wiec raczej blisko muszą być)..
Klnę jak szewc.
I w ogóle...
Ale są takie gatunki które naprawdę lubię...
Trzy razy TAK dla:
1. farszu mięsno ryżowego zawijanego w sparzone liście białej kapusty w sosie pomidorowym...
2. grzybków z bordowymi lub zielonymi kapeluszami które wyśmienicie smakują prosto z blachy pieca węglowego...
i
3. jednego jedynego w swoim rodzaju g o ł o m b k a.

środa, 16 września 2009

Kasztanki

Znalazłam dziś rano w drodze do pracy...
Dwa.
Piękne, dojrzałe... świeżością błyszczące..
Może przyniosą mi szczęście?
Może...
Może jutro...

wtorek, 15 września 2009

Pływak

Nasłuchałam się o nim ostatniej soboty.
Pomyślałam więc, że dzisiaj sobie z nim pogadam.
Jak kobieta z...
no właśnie...
Nie będzie mi tu powodem do zdenerwowania takie....takie byle co...
Trzeba było nie lada sprytu, by się do niego dostać.
Schowało się toto... zaklinowało...
Pokryło rdzą i kamieniem...Obrzydliwstwo...
ale jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć Be... I tak dalej...
No więc zakasałam rękawy, podciągnęłam kiecę i zwróciłam się o pomoc do zaprzyjaźnionego francuza...
(w końcu od tego oni przecież są).
Pływak nie był nawet w takim złym stanie...
Poszturałam go trochę... rozruszałam nieco...
Ale dalej nic... ani drgnął... co gorsza już nawet nic sączyć nie chciało... a co dopiero tryskać
Nie poddawałam się mimo chwili zwątpienia... i grzebałam dalej...
Okazało się że oko od jego kolegi nieco zaszło swoistą grubą zaćmą...
Zeskrobałam ją energicznie nożykiem, którym zazwyczaj obieram ziemniaki...
To, co nie zeszło - wydłubałam z zapałem.
Potem... tu wcisnęłam, tam zahaczyłam, tam-tam dokręciłam, tu-tam zatrzasnęłam...
I oto proszę:
Jestem wielka!
Spłuczka działa!

niedziela, 13 września 2009

Żegnaj lato na rok...

ze smutkiem powtarzam słowa piosenki...
Stoi jesień za mgłą.
Widzę to szczególnie porankami, kiedy po przebudzeniu zupełnie nic nie widzę.
I teraz... 19.40 a za oknem czarno...czarniuteńko (i absolutnie nie jest to wina smogu, bo odkąd pozamykali huty wcale na tym moim Śląsku tak źle nie jest)...
Ja sama blaknę.
Zaczęłam już golfiki wyciągać z szafy - a co gorsza nie tylko wyciągać, ale i ubierać...
W sobotę obkupiłam sie w rajtuzy i podkolanówki, bo w nieodziane stópki już zimno...
I wyciągnęłam dżinsy długie z szafy...
A tu niespodzianka - jakby na osłodę - w lewej tylnej kieszonce, ciutkę odbarwiony(wyprany), znalazłam banknocik kolorku niebieskiego... :-))).
Przeszukałam z werwą resztę spodni, których nie nosiłam od wiosny - ale ani grosika więcej... dobre i to!
Najważniejszym teraz jest, by nie popaść w nastrój szarego koloru...
Zapodałam więc sobie prześliczny drink z soku bananowo-czarnoporzeczkowego.
Wygląda rewelacyjnie.
Smakuje jeszcze lepiej:-)

Liczyć tylko na siebie.

Umiem.
I to bardzo umiem. Ale...
w tym roku nowa szkoła Daw zaoferowała zakup kompletu podręczników dla klas I.
No to stwierdziłam, ze po co będę sobie spędzać sen z powiek i zdzierać zelówki, ewentualnie zawracać głowę wyszukiwaniem odpowiednich pozycji w internecie i ochoczo przystałam na propozycję szkoły.
I co się okazało?
Nie zamówiono żadnych ćwiczeń (które oczywiście są wymagane).
Podręczniki do języków trzeba było kupić we własnym zakresie (zero informacji o tym wcześniej)
Połowy potrzebnych książek nie było.
Efekt taki, że do dnia dzisiejszego Daw jest bez książek do języków (do niemieckiego dostać nie można, bo wydrukowali za mało), do plastyki również.
Ani w internecie, ani w księgarniach.
Za ćwiczeniami latałam po księgarniach (bo na już! potrzeba), albo robiła to moja koleżanka.
Nienawidzę takich sytuacji.
Nauczyłam się kiedyś nigdy nie mówić NIGDY.
W tym jednak przypadku mówię!
Będę liczyć wyłącznie na księgarnie internetowe i siebie.
I tym sposobem już w czerwcu komplet podręczników do następnej klasy będzie leżał na biurku syna.
Tak jak bywało to do tej pory.
Grunt to dobra organizacja.

sobota, 12 września 2009

Kto rano wstaje

ten chodzi niewyspany i ma podkrążone oczy...
Zdecydowanie.
Ustawiłam sobie w komórce sześciodniowy tydzień pracy (idyjotka!) i dziś o piątej zadzwonił alarm. Wrrr.
Jak się obudzę to już zasnąć nie potrafię. Szczególnie, że ostatnio miewam sporo do myślenia...
No więc, pokręciłam się w łóżku jeszcze przez godzinkę i o 6 rano już stałam przy desce do prasowania.
Ba, nawet nie tylko stałam, ale i prasowałam(!).
Nie znoszę tego robić, ale tym samym mam już o tej porze spokój.
W sumie wszystkie gospodarcze prace zaplanowane na dzisiaj zostały wykonane.
Drugą kawkę sobie zrobiłam i cieszę się, bo jeszcze cała długa sobota przede mną.
I nawet pogoda "weekendowa" mi nie przeszkadza.

środa, 9 września 2009

Pan z telewizji

przedstawił siedzącego obok siebie na ławce narzeczony Iwi.
Ta zmęczona i nieco zrozpaczona faktem, iż poprzedniego dnia jej facet w przypływie uprzejmości zabral autostopowicza zapomniawszy, że zawsze na tylne siedzenia samochodu rzuca portfel wypełniony nie tyle banknotami, co wszystkimi dokumentami z możliwych... i że po wysadzeniu autostopowicza ów portfel zniknął, i że za dwa dni wybierali się samochodem na wakacje...
(uff ale mi się długie zdanie rozpisało - ale mam nadzieję, że jakoś wątku nie straciłam)....no więc gdy wracając z pracy zobaczyła na ławce swego faceta w towarzystwie innego faceta i usłyszawszy "Pan z telewizji" wpadła w lekką panikę. Przyspieszyła kroku w biegu spojrzała w odbicie w szybie drzwi od klatki schodowej...z przerażeniem zauważyła podkrążone oczy i włosy w nieładzie... a tu telewizja... pewnie będą reportaż nagrywać...może nawet z cyklu "ktokolwiek widział, ktokolwiek wie..." w domu pewnie bałagan...
Dziewczyna dostała speeda...
Jej facet oczywiście podążył za nią z facetem, jak się okazało...
z telewizji.... ale KABLOWEJ... sieć przyszedł zakładać:-)

Równowaga

W przyrodzie.
Musi być.
Właśnie wczoraj coś mi się udało. Nawet optymistycznie pomyślałam, że może przełamałam złą passę.
Dzisiaj dostałam w łeb z drugiej strony.
Wyniki badań nie takie jakbym sobie życzyła.
Rzekłabym, że nawet mnie nieco zaszokowały.
Liczę na pomyłkę centrum analitycznego i niedbałość lekarza.
Ale póki co się nie przejmuję.
Robię swoje.
Będzie dobrze:-).

wtorek, 8 września 2009

Ibuprom max

Dziś bez niego ani rusz. Wspomagany wodą dającą power i kawą.
Totalny dół fizyczny.
Migrenowy ból głowy.
Ból brzucha - masakryczny (chyba coś z przedroskiem "klima" zaczyna mnie dopadać, bo daaawno tak nie bolało)...
Zwinięta w kłębuszek czekałam aż przejdzie.
Musiałam jeszcze wyjść na ważne spotkanie.
Zniewalacze bólu zadziałały.
I mimo moich lęków i oporów, że mi się nie uda zrealizować tego co zaplanowałam,
dzień zakończył się niezwykle nader sympatycznie:-).

sobota, 5 września 2009

Gotowanie

Razem ze szkołą podstawową skończyły się dla mnie dobre czasy.
Obiady w szkole.
Nie musiałam gotować.
Dziecię zapewnione miało ciepłe posiłki. Więc i sumienie miałam spokojne.
Nic nie poradzę na to, że nie lubię gotować.
Nie znaczy to, że nie umiem. Nawet nie znaczy, że nie sprawia mi to przyjemności.
Bo Sprawia. Czasem. Wtedy, kiedy mam wolne, kiedy mam luzik (i lista rzeczy, które są do wykonania w pierwszej kolejności jest zminimalizowana do dwóch punktów). Lubię gotować, kiedy mogę trochę poszaleć... powymyślać. Lubię by nasycił się nie tylko żołądek, ale i oko.
Ale gotowanie codziennie mnie przerasta.
Już sama świadomość tego, że przywlekę się do domu około godziny 16 - 16.30 i mam stać w kuchni przez najbliższą godzinę albo dłużej, potem zmywać - po prostu mnie wkurza.
Ale muszę coś wymyślić.
Aż tak wyrodna nie jestem.

piątek, 4 września 2009

Pora, którą lubię najbardziej

piątek wieczorem...
mieszkanko posprzątane...
pranie pierwsze powieszone, drugie się pierze..
lampka winka...
i spokój... błogi spokój...
(by móc cieszyć się nim musiałam bardzo dokładnie zamknąć drzwi do pokoju syna - zdecydowanie zdrowiej dla mnie - ciśnienie utrzymuje się w normie - i pewnie dla niego też - bo wziąwszy pod uwagę ten totalny bajzel - znów dostałby kary na wszystko co możliwe)
czuję zmęczenie z całego tygodnia...
jeszcze ze dwa łyki...
i będzie mi cudnie:-)

środa, 2 września 2009

Ósemka

Ząb mądrości - ktoś go nazwał.
Nie wiem.
Jeszcze mi się ani jedna nie wykluła do końca.
Hmmm...
Czy powinnam się tym martwić?
Ale upierdliwe to to maksymalnie.
Nie dość, że cholernie boli jak wyrasta...
Nie dość, że bezczelnie wciska się pomiędzy ostatni ząb trzonowy a koniec kości szczękowej...
Nie dość, że tak naprawdę to nikt go nie potrzebuje (i bez niego mądry człek dobrze wypada w testach IKu)..
To paskuda jeszcze nie przelezie do końca przez dziąsło i już jest zepsuty...
Dobry dentysta to skarb.
Zerknie na takie coś - co przecież nie boli, bo jak może boleć skoro nie wylazło...
I coś mu się nie spodoba.
I rozwierci.
A tam?
Dziura jak studnia!
Aż echo dzwoni.
A jakby tak przeoczyć ten fakt? Na zewnątrz ok... nie boli - po co ruszać?
To by bolało. I gęba by spuchła (drugi raz - bo pierwszym razem puchła jak się wykluwał).
I dopiero by było.
A tak.
Końska dawka znieczulenia i to koniecznie tradycyjnego na igłę.
(do 20-stej to prawą część twarzy miałam tak zdrętwiałą, że wydawało mi się iż warga dolna zwisa mi do brody, a w buzi jakbym cały czas miała śliwki węgierki)
40 minut.
Bezboleśnie i przyjemnie.
I tak powinno w każdym gabinecie:-)

Regulamin

zachowania na lekcjach matematyki.
Zeszyt formatu A 4.
Regulamin (szczególnie punkt dotyczący używania komórek na lekcji) - do podpisania przez rodziców. Akurat się zgadzam absolutnie w tym względzie. Podpisałam bez mrugnięcia okiem.
Konkretne wytyczne od ilu procent jaka ocena się należy i co się składa na tę ocenę.
Nieprzygotowania zgłaszać NA KARTKACH ze wskazaniem przyczyn nieprzygotowania. 2 razy w ciągu roku.
Ocena niedostateczna może zostać poprawiona wyłącznie 1 raz w semestrze.
Krótko i służbowo.
I pani nauczycielka, która uczniom z pierwszej gimnazjalnej każe się tytułować per "pani profesor", ewentualnie "proszę pani" - nigdy zaś nie należy zwracać się do niej po nazwisku "pani...Iksińska"...
Ojojojoj - nieźle się zaczyna.
Kiedy mi tak Daw opowiadał o swoim nowym wykładowcy królowej nauk... przed oczami stanęła mi moja pani tegoż przedmiotu z LO.
Kto zna - ten wie....brrrr.
Pocieszam się myślą, że do końca roku szkolnego pozostało jedynie 276 krótkich dni.

Godzina zero

wybiła.
Chyba mi bardziej żal wakacji, które minęły, niż mojemu synowi...
Był to piękny czas.
Teraz wszystko nowe. Nowa szkoła. Nowa pani. Nowe (proporcjonalnie większe oczywiście)wydatki. Nowe problemy.
Znów się zaczęło... kanapki, zebrania, zadania...
Nie rozumiem rodziców, (a uwierzcie mi tacy są), którzy się cieszą z rozpoczęcia roku szkolnego.
Ja, pewnie z uwagi na swoje wyrodnomatczyństwo (ale mi się słówko skleciło - he he he) zdecydowanie do nich nie należę.
Ale najważniejsze, że jeszcze dziś Daw idzie ochoczo do szkoły.
Jestem pewna, że za długo to nie potrwa, ale cieszę się każdym takim dniem.
Nowe przyciąga jak magnez, do póki się nie okaże, że to jeszcze gorsze niż to stare.
A może tym razem będzie inaczej?
Przecież po 7 latach chudych przychodzi 7 lat tłustych...
Najwyższa pora.

wtorek, 1 września 2009

Kwiatki dla An


Życzę Ci Najpiękniejszego z Najpiękniejszych dotychczasowych Twych Dni.. a wiem, że Najlepsze i Najpiękniejsze są jeszcze przed Tobą:-).
Sto lat!