kocham pracę w poniedziałki, kocham pracę w poniedziałki....
Powtarzałam sobie dziś cały dzień... inaczej nie szłoby go przeżyć ...
To nic, że szef już nakręcał się w pracy od 6 rano - a że towarzystwo zwykło się zjeżdżać na 7.10-20 (jednym słowem zwykło się spóźniać) to do tego czasu tak się wkręcił, że spokojnie można by nim w czasach kamienia łupanego wzniecić ogień.
Można by, gdyby nie fakt, że sam ogniem konkretnym buchał...
Nawet ja z koleżanką, która siedzi 1,5 metra obok, rozmawiałyśmy za pomocą gg, bo nie chciałyśmy drażnić rekina... (no dziś to raczej Smoka) - choć tak po prawdzie jedno i drugie pożera swe ofiary - więc różnicy nie ma..
Na szczęście Smok zwołał naradę bojową, na którą obie nie byłyśmy zaproszone (na szczęście!), bo Iw to księgowa - i jej nie dotyczyła - a mnie wybawiło z tej wątpliwej przyjemności zawijanie coponiedziałkowych 380 sztuk sreberek...
Pozytywny horoskop na najbliższy tydzień usposobił mnie dziś radośnie i ani szef ani nawet ból głowy, który gdzieś tam w międzyczasie się pojawił nie zepsuł mi nastroju..
A ponieważ przypalił mi się w domu mus na szarlotkę... to zebrawszy z wierzchu to co pozostało w pięknym złotym kolorze - wyczarowałam na jutro obiad - ryż z jabłkami.
I motto na dziś:
We wszystkim trzeba widzieć tę dobrą stronę:-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz