Wnętrze dawało od pewnego czasu jakieś przedziwne sygnały, które powoli przerodziły się w nieuzasadnioną, jak się okazało - panikę.
Internetowe opisy krzyczały "idź do lekarza!". Posłuchałam. Zorganizowałam się jakoś. I poszłam.
Mój internista po krótkiej rozmowie dał skierowanie m.in. do poradni genetyki, by sprawdzili, czy jestem w grupie zwiększonego ryzyka, czy nie.Udało mi się złapać termin nawet w miarę szybko, bo pierwotnie mowa była o październiku...
Trzy godziny spędzone w poczekali onkologicznej przytłoczyły mnie masakrycznie, a... odpowiedź pani doktor:
"to badanie jest zbyt drogie, proszę przyjść jak JUŻ PANI BĘDZIE MIAŁA RAKA"pozbawiła mnie złudzeń....
Mojego lekarza też . Bo on z tych, co ze świecą szukać. Dotychczas przyzwyczajona do oschłego "słucham" rzucanego w powietrze znad kartoteki poprzedniego pacjenta, oniemiałam podczas pierwszej wizyty napotkawszy od progu życzliwe spojrzenie i usłyszawszy uśmiechnięte "I co słychać?"
Mam nadzieję, że owej pani doktor nigdy więcej nie spotkam.
Nie potrafię jednak zapomnieć twarzy młodziutkiej dziewczyny, która dowiedziała się, że ma guza przysadki mózgowej... Termin rezonansu magnetycznego komputer wyznaczył na MARZEC 2012....
.. rzec się chce "k.. jego mać!".
ps..: zrobiłam sobie inne płatne badanie. Wyszło ok. Uff.