Przechodziłam dziś przez handelek.
W pewnym momencie poczułam intensywny zapach.
Nie umiałam w pierwszej chwili skojarzyć co to.
Spojrzałam na stragan.
Grzyby.
Piękne dorodne kanie.
Smak dzieciństwa.
I Tata, który był mistrzem w zbieraniu grzybów (uwielbiał to robić) i wyczarowywaniu z nich potraw...
Zupa z grzybami, sos grzybowy, grzyby duszone, grzyby smażone, suszone, przypiekane na piecu..
I kanie... długo moczone w mleku. Panierowane i smażone jak kotlety...
Pycha...
…a ja Młodym szczęścia życę!
Tak oto inteligentnie twórczo “zabłysnęłam” dzisiaj przed starostą weselnym, kiedy to razem z Iwi (koleżanka z pracy) postanowiłyśmy zrobić bramę Marcinowi i Asi, którzy właśnie co wzięli ślub.
To był mój pierwszy raz!
Facet zaskoczył mnie tym swoim “wierszyk proszę” . Tom palnęła coś, co mi się nasunęło w pierwszej chwili.
Kurde - fajne to. Robienie bramy.
Pół literka za dwuwiersz…
To ile byłoby gdybym zaczęła rymować “Kopciuszka”?
Skrzyneczka, bym się zamknęła?
Sprawdzę w przyszłą sobotę.
Nasz kolejny inżynier się żeni:-).