Przechodziłam dziś przez handelek.
W pewnym momencie poczułam intensywny zapach.
Nie umiałam w pierwszej chwili skojarzyć co to.
Spojrzałam na stragan.
Grzyby.
Piękne dorodne kanie.
Smak dzieciństwa.
I Tata, który był mistrzem w zbieraniu grzybów (uwielbiał to robić) i wyczarowywaniu z nich potraw...
Zupa z grzybami, sos grzybowy, grzyby duszone, grzyby smażone, suszone, przypiekane na piecu..
I kanie... długo moczone w mleku. Panierowane i smażone jak kotlety...
Pycha...
A ja lubię rydzyki ochhh i to jak bardzo ;) takie zebrane o poranku w deszczu. Kładziemy rydzyki na blasze węglowego pieca u Babci i smażymy posypując solą. Co jakiś czas zbieramy łyżeczką gotujący się soczek i ... do buzi. PRZEPYCHA no a na koniec .... jemy usmażone, przepięknie rydze. Ehhh szkoda, że ich tak mało ostatnimi czasy po lasach ... no i dom z piecem Babci też już zburzyli ...
OdpowiedzUsuńSłony gotujący się soczek...mmmmm....przepycha fakt!:-)
OdpowiedzUsuńniestety te czasy nie wrócą,a ja tak czasem za tym tęsknię, a szczególnie za pierogami ze świeżych grzybów(różne oprócz trujących).najlepsze były bedki,one są siwe, żółte, prawie brązowe i czerwone ale te są gorzkawe - są to grzyby blaszkowe- mówia na nie pieczarki.Bardzo dobre są też tak jak rydze pieczone na blasze.Wcześniej trzeba obrać ze skórki. IRA
OdpowiedzUsuń