sobota, 11 maja 2013

"FACHOWCY" - jak jasny szlag!

Od dwóch tygodni mieszkam jak za króla Ćwieczka!
Bez bieżącej wody w łazience,  bez ciepłej wody w całym mieszkaniu.
Dobrze, że oddzielny pion jest na kuchnię, bo d
Wstaję o 4.30 - grzeję wodę na gazie w garze. Zanoszę do łazienki. Mieszam wrzątek z zimną wodą wiadra.
Myję wpierw głowę. Polewam się potem  kubeczkiem.
Nie wspomnę o spłukiwaniu czegoś grubszego w toalecie! Czerpie wodę z kuchni.
zięki temu zimna jest w kuchni.
Pierworodny mówi, że już się psy za nim oglądają, bo wszystkie spodnie kilkakrotnie użyte.
O praniu w pralce mogę jedynie pomarzyć.
Usuwanie awarii trwa od 28.04.br.
Przed długim weekendem dwóch lokatorów nie wyraziło zgody na kucie ścian w łazience. Bo nie. Może samo przejdzie.
Najwygodniej było więc pracownikom spółdzielni zakręcić wodę. A ...uj z tym, że to dłuugi wekend. Nie ich problem!
W czwartek  popołudniem była u mnie sąsiadka z 6 że jej cieknie po ścianie (ktoś z lokatorów nie wytrzymał i wiedząc gdzie jest zawór odkręcił). Pierworodny skorzystał. Bo był w domu.
Zadzwoniłam do spółdzielni i zapytałam o termin usunięcia awarii  i zapytałam też czy będą u mnie wymieniać ten pion, bo sąsiadce cieknie po ścianie.
Ja nie jestem potrzebna. 7 piętro nie jest brane pod uwagę.  Wymiana nastąpi od podłogi na 6 piętrze do dołu. W moim humanistycznym bądź co bądź umyśle zawrzało.
Pytam więc pana odpowiedzialnego za usunięcie awarii   DRUKOWANYMI GŁOSKAMI, że dlaczego zaczynają od podłogi w dół, skoro sąsiadka na 6 piętrze ma mokrą ścianę?!
 
GROCHEM O ŚCIANĘ!!!
Ja swoje - pan swoje. Usterka miała być usunięta dzisiaj, bo   pan z 5 piętra nie wpuszczał ich do mieszkania, i ostatecznie się zgodził na najbliższy termin sobota 11.05.
Dodam, że on  opiekuje się mieszkaniem ojca, więc jemu wsjo rybka, czy będzie umiał spłukać kupę, czy też nie.

Dziś o ósmej rano usłyszałam kłucie, pukanie, wkręcanie, zacieranie... i cisza...o 13  odkręciłam kran.
JEST WODA! CIEPŁA. Jeszcze koloru marchewkowego z domieszką brązu, ale leci!!!.
Radość moją podzielili pewnie i inni lokatorzy,  bowiem ciśnienie miałam tak małe, że mi się piecyk gazowy odpalić nie chciał. Woda ledwo ciurkała.
Do południa łaziłam w  szlafroku licząc na to, ze w koncu będę mogła delektować się szumem lecącej wody stojąc pod prysznicem...  nagle usłyszałam łomotanie do drzwi! Sąsiad z dołu przyszedł wyklinając fachowców - ŚCIANA MU NADAL PRZEMAKA!!!
Zgłaszał oczywiście fachowcom w czasie usuwania awarii, że rura powinna być wymieniona co najmniej od sufitu, bo ściana im moknie . W odpowiedzi usłyszał, że  oni nie są dziś  przygotowani (prace zlecono firmie pewnie zaprzyjaźnionej z zarządem spółdzielni), że mają polecenie wymienić od podłogi - i tak też zrobili.

Powiedzcie mi Kochani, jakim kurna mać fachowcem trzeba być, by wiedząc że ścianę zalewa, decydować się na wymianę rur  poniżej usterki???????!!!!

A poza tym czy naprawdę spółdzielnia nie ma narzędzi by przymusić lokatora do obowiązkowej obecności w celu usunięcia usterki. Ewentualnie wezwania odpowiednich służb i zrobić to pod jego nieobecność?

Za chwilę pewnie znów zakręcą wodę. :(








Zdjęcie z sieci.

wtorek, 7 maja 2013

To by było, gdyby...

Od czasu owego sms minęły ponad dwa miesiące.
Wszystko we mnie jednak żywe. Czasem wydaje mi się, że emocje nieco wyblakły.
A następnego ranka wciąż gadam do lustra, gdy pomyślę...

 co by było gdyby...

gdybym owego dnia pojechała normalnie na zajęcia...
gdybym nie zaufała mojej intuicji...

...nie pamiętam kiedy się tak bardzo bałam,  że komuś stanie się krzywda...

 Zostałam potem nazwana wstrętną manipulantką...

nie żałuję jednak...
że pojechałam z odsieczą...
że wezwaliśmy ostatecznie policję...
że pomogliśmy się wyprowadzić...




żałuję jednego i jakoś nie umiem sobie wybaczyć...

żałuję,  że kilka miesięcy temu uwierzyłam Puelli w bajeczkę o siniaku na policzku... powstałym niby w wyniku zderzenia z oknem...

I zagadka na dzisiaj:

Wiecie, co robi Psychopata-Dżentelmen rozpoczynając "wykładanie swoich racji" (czyt. rozmowę, a raczej bardziej monolog".?

-  zdejmuje ukochanej okulary... niech ta drży w świadomości, że wkrótce padnie cios...

.Sku....wiel.



niedziela, 5 maja 2013

Miejsce w życiu

- Mogę przenocować u Ciebie? - usłyszałam otulona w kołdrę po uszy w telefonie znajomy głos.
- Jasne. Czekam - pytania były zbędne.
Wizyta Puelli w samym środku tygodnia, prawie w środku nocy? Zdziwiła mnie bardziej niż trochę, ale z autopsji wiedziałam, że w życiu przedziwne rzeczy czekają za zakrętem.

Trzydzieści minut  później Puella  siedziała  na mojej kanapie z kubkiem herbaty w ręce, przemarznięta i zrezygnowana. Wyglądała trochę jak balonik,  z którego uszło powietrze.

Otrzymany pół godziny wcześniej sms uświadomił Jej bowiem , że tej nocy do domu nie wejdzie.

"Miejsce szmaty jest na wycieraczce" 


piątek, 22 lutego 2013

Takie rzeczy...?


Piątek. Godzina 12.20. 
Telefon od jednego ze współpracowników.
"Zostawiła pani okno otwarte w aucie od strony pasażera..."
Pobiegłam na parking... Zobaczyłam...
I..... wzięłam zmiotkę i zabrałam się za czyszczenie wnętrza samochodu  ze świeżo nawianego  śniegu... :D

Ten sam piątek. Godzina. 16.40.
Na parkingu pod marketem przepchałam przez zaspy wózek pod samochód.
Pilot zrobił "pik pik".
Trochę mnie zdziwiło, że zamek bagażnika nie wydał dźwięku odblokowując się.. ale chwyciłam klapę i otwarłam...
I.....
Oniemiałam.... 
Ktoś wsadził do bagażnika mojego autka jakieś papierowe wypchane torby?  Tylko kiedy??? I  Kto????!!!
Zamknęłam klapę. Ponownie otwarłam.
Nie zniknęło. Zamknęłam czym prędzej i zanim udało mi się wpaść w panikę, rzuciłam kątem oka na rejestrację...

Moja corsunia, notabene bliźniaczo podobna,   była zaparkowana o dwa auta wcześniej....
:D.

Takie rzeczy tylko mi?

Miłego wekendu. :).
Tylko mi? 

poniedziałek, 11 lutego 2013

Gdzie są kina z tamtych lat...

Zachciało mi się wczoraj kina. No może raczej filmu. 
Na dodatek musicalu.
Poszłam więc.
Nędznicy. Film, którym takiegosobie nastroju, raczej się nie poprawi... ale w zamian miało być  dużo dobrego, przestrzennego dźwięku.
Był. I owszem... 
Przez pierwszą godzinę dobiegały z korytarza kinowego dzikie wrzaski dzieciaków świętujących urodzinki. Zaś tuż obok mnie, z miejsca nr 13,  słychać było  regularne  "chrup, chrup, ciamk ciamk, liup liup".
Nosz, do jasnej cholery...
O ile popkorn jestem jeszcze w stanie zdzierżyć... to ani zapachu, ani dźwięku spożywania naczosów (czy jak im tam) - ni chu chu. 
Być może budzą się już we mnie powoli cechy starszej upierdliwej pani... ale po braku reakcji na moje zniesmaczone westchnienia po kolejnym "chrup chrup, mlask mlask" zapytałam  (nawet w miarę uprzejmie):
"czy mogłaby pani chrupać ciszej"?Osoba obok okazała się na tyle kulturalna, ze obiektywnie muszę stwierdzić - faktycznie starała się konsumować nieco ciszej. Jednak nie potrafiłam się maksymalnie skoncentrować na filmie, oko mimowolnie zezowało w kierunku dziewczyny i bacznie obserwowało ruch ręki do pudełka z chipsami.  Ucho moje zaś  w napięciu oczekiwało na kolejne "chrup chrup"...
Po  godzinie zmagania się samej z sobą,   pozbierałam manatki i przesiadłam się dwa rzędy niżej... pan obok zajadał orzeszki. Ale a szczęście bezdźwięcznie. 

Swoją drogą ... idzie człek do kina, na  poważny film a nie jakąś dziką komedię...nastawia się głębsze refleksje, odpowiednią atmosferę...
a tu .... chrup chrup... i ohydny,  mdły  zapach tych meksykańskich sosów...

Nagłośnienie w  salce kinowej Cinema City  też raczej pożal się Boże...
Przypominam sobie "upiora w oprze" oglądanego kilka dobrych lat temu w Multikinie...
Tam dźwiękiem byłam przesiąknięta od stóp do głów...i na dodatek regularnie odziewałam się  w gęsią skórkę...

a tu....

jakby mono...

Po dwugodzinnoczterdziestominutowym seansie opuszczałam salę z uczuciem niedosytu... 

Chyba naprawdę się starzeję... 
Coraz trudniej mi dogodzić....



ps. a jak se pomyślę, że kino, w którym spędziłam w mojej młodości mnóstwo przemiłych chwil   zamienili na Biedronkę... to mnie po prostu trafia szlag!.



wtorek, 1 stycznia 2013

Lepsiejszego 2013!

Sylwestra spędziłam zaopatrzona w gorącą herbatę z sokiem malinowym, mandarynki i ciasto z jabłkami własnej roboty pod milusim kocykiem.
W towarzystwie bardziej lub mniej poharatanych psychicznie bohaterów "Miłości i innych dysonansów" tudzież częściowo bliższych i dalszych znajomych  zalogowanych na gadu czy fejsbuku. Sąsiedzi z dołu około 18-stej wynieśli się na jakąś imprezkę, bo muzyka ucichła - a szkoda - fajnie grali...
Nawet nie usiłowałam włączyć tv.


2013 rozpoczął się  zaś serią interesujących zdarzeń, tak cobym  miała świadomość, że ta "trzynastka" na daremno w dacie nie widnieje.. A generalnie przesądna przecież nie jestem.
Rozbiłam termometr. Rtęciowy (tych alkoholowych czy jakich tam nie mam siły "strzepnąć"). Pozamiatałam z podłogi tylko okruchy szkła i srebrzyste kuleczki.
Chwilę później w to samo miejsce spadł mi talerz z drugim daniem Pierworodnego.  Żeby nie było  - do góry dnem. Z uwagi na ewentualne pozostałości po poprzednim incydencie jedzenie poszło w śmietnik. Zjedliśmy na pół moją porcję.  Docisnęliśmy mandarynkami.
Potem spaliła się żarówka w pochłaniaczu.
Nie mam sposobu na zarazę, która  rozgościła się w naszym eM w listopadzie. Ja pół biedy... ale Pierworodny...
Dlatego:
Żadnych podsumowań.
Żadnych planów.
Żadnych celów.
Pełna improwizacja. 

No.