Wracając pewnego dnia z pracy zauważyłam pod moim blokiem pana, który mówił coś do... drzewa...
Na chwilę przystanęłam nawet, by się przyjrzeć temu niecodziennemu zjawisku... i wtedy spostrzegłam, że jakiś kot wlazł sobie na wierzbę i było mu tak dobrze, że nie chciał zleźć.
Jakimś cudem pewnie (siłą perswazji, negocjacji, przekupstwa) udało mu się panu ściągnąć go na ziemię, bo wczoraj zauważyłam tego kotka hycającego po na wpół skoszonej łączce. Za nim na wspólnym sznurku hycał jego (jak się domyślam) pan:-).
Ja tam wolę jak koty chodzą własnymi (absolutnie omijając moje) drogami.
Pewnie w poprzednim wcieleniu byłam myszą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz