Dokładnie tyle ile spędziłam minionego weekendu w Zakopanem.
W tym czasie udało mi się:
1. Pierwszy raz w życiu (w wieku 39 lat!) złapać stopa.
2. Wyszaleć się do rana na imprezce w Europejskiej.
3. Wygrać z niedyspozycją żołądkową.
4. Dotrzeć do Doliny Pięciu Stawów.
5. Posłuchać niesamowitej ciszy siedząc na kamolu przy Wielkim Stawie.
6. Zachwycić się fiołkami.
7. Wszamać bigos (konstystencji kapuśniaka) w schronisku na szczycie.
8. Przeżyć burzę z piorunami na szlaku w drodze powrotnej (Nie polecam. Prawie umarłam.)
9. Pomieszkać w najwyżej położonej miejscowości w Polsce, skąd najbliżej do nieba.
I najfajniejsze:
10. Połknąć bakcyla górskich wędrówek. Wrócę tam. Na pewno.
A to wszystko dzięki ofercie Last Minute zaoferowanej przez koleżanki.
To był weekend pełen niezapomnianych ekstremalnych wrażeń.
Dzięki.
Dzisiejsze ziarnka:
:) pozostałości po pieruńskich zakwasach
:) uśmiechnięte wspomnienia
:) zdjęć oglądanie
Last minute najlepsze :)) Życie pełne niespodziewajek ;)
OdpowiedzUsuńZakwasy górą :P czuje się wtedy, że się żyje :) a tak poważnie :) gratuluję złapania stopa :) i cieszę się, że miałaś taki miły weekend :) każdemu się należy :) teraz odpoczynek? :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe 36 godzin :)
OdpowiedzUsuńBo takie spontaniczne, last- minutowe okazje są najlepsze:-)
OdpowiedzUsuńBardzo prosze. Dla Nas to też były niezapomniane 36 h. Polecamy się na przyszłość - Last Minute Extrim. :o) (o:
OdpowiedzUsuńLubię zakwasy, a stopa nie łapałam już od ohohohoo
OdpowiedzUsuńwięc tym bardziej podziwiam.I witam ponownie ;-)
Piękne przeżycia w pigułce! Dziękuję i życzę Ci powrotu na szlak :)
OdpowiedzUsuńmyszko, zgadza się - NIESPODZIEWAJKA.
OdpowiedzUsuńMi, masz rację. Uwielbiam zakwasy (niektórzy mnie w tym względzie o masochizm posądzają):-)))
aeljot, Horacy nakazał chwytać dzień. Tom chwyciła:)
ladybird, najlepsze z najlepszych.
Gucio - zdecydowanie extrim. POmimo niezdecydowania się na skok na bandżi:)
Kontrolerko, a witam witam. Kurcze jakoś mało czasu latem na blogowanie... nie mniej wkrótce długie zimowe wieczory... i powrócę tu już mam nadzieję regularnie:)
Margo, to ja dziękuję:)))
Dziękuję za opisane emocje!
OdpowiedzUsuńTo się wyspinałaś, że tak powiem...własnoręcznie ;)
OdpowiedzUsuń:)))))i od tego jest weekend!
OdpowiedzUsuńSuper wyprawa, super wspomnienia - bezcenne :)
OdpowiedzUsuńGratuluję udanego wypadu w góry! Mnie w tym roku żadna burza nie dopadła, ale domyślam się że to musi dostarczać ekstra wrażeń. Grunt, że cała wróciłaś. Pozdrawiam serdecznie! :)
OdpowiedzUsuńTakie wyjazdy są najlepsze! ;) Wrażenia niezapomniane i moc energii z nich zostaje! ;)) Rewelacja. ;))
OdpowiedzUsuńCudne wrażenia!!! :))
OdpowiedzUsuńJa też tam byłam, bigos jadłam, dolinę Pięciu Stawów zwiedziłam, burzy nie przeżyłam.
Mam nadzieję, że częściej sobie pozwolisz na takie wyjazdy, doskonale odświeżają człowieka, tylko potem tak trudno wrócić do pracy...
pozdrawiam pourlopowo!
Dolina Pięciu Stawów jest CUDOWNA! I ta szarlotka w schronisku -mmmm ;) Na burzę tam nie trafiłam, że pamiętam, jak na Zawracie otoczyły nas gęste, czarne chmury... było straszno, ale odfrunęły ;)
OdpowiedzUsuńChociaż wolę Bieszczady to powiem, że Ci zazdroszczę tego wyjazdu ... zazdroszczę niezapomnianych, ekstremalnych wrażeń (pozytywnie zazdroszczę ... zwłaszcza burzy:):)
OdpowiedzUsuń