czwartek, 19 listopada 2009

ZWZ

Daw chory. Leży z gorączką od wczorajszego wieczora.
Matka jak zwykle musiała do pracy.
Musiała, bo audit. Musiała, bo export. Musiała, bo kto dokumenty zrobi.
Popołudniem niemiecki.
Wszystko miałam zaplanowane. Po pracy błyskawiczny powrót do domu.
Wizyta u lekarza i szybko na zajęcia (książki miałam Piękny plan. Tyle że:
Wszystko poszło nie tak.
Od samego rana mnie wkurzali. Jeszcze nie zdążyłam usiąść przy biurku i już kolejka do mnie się ustawiła. Milion rzeczy do załatwienia na już. Sto tysięcy odpowiedzi na e-maile. A kiedy zrobić dokumenty na 270 pozycji eksportowanych detali, z czego jedna trzecia to nowe, którym trzeba zakładać kartoteki w programie komputerowym... i żeby jeszcze odpowiednio wcześniej dowiedzieć się które to detale, gdzie tam...
I jeszcze Zet eN Pe, które mnie nakręcało poczwórnie.
O trzynastej już wiedziałam, że nie wyjdę punktualnie do domu. I nie zdążę do lekarza z Dawidem. I poczułam się nagle taka zmęczona i bezradna i wściekła na cały świat...
A najbardziej na siebie.
Co ze mnie za matka. Wyrodna. Dziecko z gorączką samo w domu do 19.30...
Po prostu odlot.
A ja w przez ten cholerny audit muszę nawet w sobotę do roboty.
A potem poszłabym na L4.
Może znajomy lekarz wypisze mi je na Zespół Wypalenia Zawodowego... ZUS nie jest podobno w stanie sprawdzić, czy to prawda czy nie...
Potrzebuję wolnego - ale jak se pomyślę, żę każdy dzień potem będę musiała odpracować... bo tyle zaległości mi narośnie ...
Błędne koło...

2 komentarze:

  1. A musiałaś na ten niemiecki iść? Ja bym nie poszła!

    OdpowiedzUsuń
  2. Był test.
    Nawet nie przyszło mi to do głowy.
    Jak mówiłam. Wyrodna.

    OdpowiedzUsuń