niedziela, 31 stycznia 2010

Polska ! Biało-Czerwoni!

Krzyczeli na mnie w pracy, krzyczeli, że jak mogę? Jak mogę nie oglądać mistrzostw w piłce ręcznej. Mówili z wyrzutem,  że przegapiam mecze, że takie emocje, takie bramki....że to takie fascynujące....
No to oglądałam posłusznie urywki w internecie, które dla mnie wyszukiwali... no i wciągnęło mnie... (swego czasu, po Mundialu 82  byłam zagorzałą fanką piłki nożnej...ściany oblepiłam plakatami naszych piłkarzy i ich żonami (idyjotka!), oglądałam każdy mecz reprezentacji, a potem biegałam z tatą na stadion kibicując lokalnej drużynie sportowej  he he).
Obejrzałam Polska - Francja - przegrali biało czerwoni.
Obejrzałam wczoraj Polska - Chorwacja - i znów to samo...
Przegrali.:-(.
Po pierwsze to nie na moje nerwy.
Po drugie to zastanawiam się znowu, czy ja nie przynoszę faktycznie pecha? Dopóki nie wiedziałam, że mistrzowska impreza się toczy - szło naszym szczypiornistom jak po maśle. Zaczęłam oglądać... i... dupa...
Ale pretensje koledzy mogą mieć do siebie.
Po co mnie wciągali w tę rywalizację i zarazili emocjami.?

Meczu  o brąz dziś oglądać nie będę - tak na wszelki wypadek.
(No chyba, że jednym okiem) ;-).

sobota, 30 stycznia 2010

Przy ilu stopniach Rosjanin się wnerwi?

Umiem Zimę odmieniać przez przypadki, ale nie miałam pojęcia że aż tyle ma ODMIAN.

 + 20°C
 Grecy zakładaja swetry (jeśli je tylko mogą znaleźć).

+ 15°C
 Jamajczycy włączają ogrzewanie (oczywiście, jeśli je mają).

+ 10°C
Amerykanie zaczynają się trząść z zimna. Rosjanie na daczach sadzą ogórki.

+ 5°C
 Można zobaczyć swój oddech. Włoskie samochody odmawiają posłuszeństwa. Norwedzy idą się kąpać do jeziora.

 0°C
W Ameryce zamarza woda. W Rosji woda gęstnieje.

 - 5°C
Francuskie samochody odmawiają posłuszeństwa.

 - 15°C
 Kot upiera się, że będzie spać z tobą w łóżku. Norwedzy zakładają swetry.

 - 17,9°C
W Oslo właściciele domów włączają ogrzewanie. Rosjanie ostatni raz w sezonie wyjeżdżają na dacze.

- 20°C
 Amerykańskie samochody nie zapalają.

 - 25°C
Niemieckie samochody nie zapalają. Wyginęli Jamajczycy.

 - 30°C
Władze podejmują temat bezdomnych. Kot śpi w twojej piżamie.

 - 35°C
 Zbyt zimno, żeby myśleć. Nie zapalają japońskie samochody.

 - 40°C
Planujesz przez dwa tygodnie nie wychodzić z gorącej kąpieli. Szwedzkie samochody odmawiają posłuszeństwa.

 - 42°C
 W Europie nie funkcjonuje transport. Rosjanie jedzą lody na ulicy.

 - 45°C
 Wyginęli Grecy. Władze rzeczywiście zaczynają robić coś dla bezdomnych.

- 50°C
 Powieki zamarzają w trakcie mrugania. Na Alasce zamykają lufcik podczas kąpieli.

- 60°C
Białe niedźwiedzie ruszyły na południe.

 - 70°C
 Zamarzło piekło.

- 73°C
Fińskie służby specjalne ewakuują Świętego Mikołaja z Laponii. Rosjanie zakładają uszanki.

 - 80°C
 Rosjanie nie zdejmują rękawic nawet przy nalewaniu wódki.

 - 114°C
 Zamarza spirytus etylowy. Rosjanie są wnerwieni.


piątek, 29 stycznia 2010

IDYjotka

Ukryć się nie da.Człowiek ma dni, w których błyskawicznie kojarzy, rozwiązuje, tworzy, błyszczy intelektem.. I dni, w których  podręcznik "myślenie dla opornych" wypadałoby mieć wciąż pod ręką.
I ukryć się też nie da, żem dziś taki mniej kumaty dzień miała.

Godzina 11.30. W pracy. Dzwoni telefon.
 - I ... O... eS... Słucham (błyskawicznie wymawiam wyuczoną od lat dwunastu regułkę przedstawiając się imieniem,  nazwiskiem i nazwą firmy)
- Dzień dobry. Tu Apolonia Mróz. Chciałabym rozmawiać z szefem - usłyszałam beznamiętny, spokojny głos w słuchawce. Oho, tydzień bez telemarketeea, to tydzień stracony... nie bedzie to jednak TK 04- pomyślałam..
- Dzień dobry. Niestety nie mogę połączyć w tej chwili. Czy mogę zapytać w jakiej sprawie?- zadałam standardowe pytanie.
- W BARDZO WAŻNEJ SPRAWIE - usłyszałam. Zdziwiłabym się, gdybym usłyszała co innego..
- No, tak rozumiem, ale proszę powiedzieć w jakiej,  to ja przekażę. A może to ja będę mogła pomóc - wyszłam z inicjatywą... i.prawie ...z siebie...
- CHCIAŁABYM  ROZMAWIAĆ Z PREZESEM W SPRAWIE BARDZO WAŻNEJ -  pani po drugiej stronie była nieugięta i... do kurczaczka... - bardzo stanowcza
- W tej chwili połączyć niestety nie mogę, ale zanotuję sobie Pani imię i nazwisko i przekażę...  Apolonia Mróz  (notowałam na małej karteczce, którą jednym ruchem wyjęłam z mojego bogato wyposażonego w różnego rodzaju gadżety biurowe, przybornika...- dzwoni pani z firmy...? 
- Zawieje i Zamiecie...  - zatkało mnie na miniułamek sekundy,   usta odruchowo wygięły się w banana, ale siłą woli powstrzymałam śmiech, myśląc sobie, że cholera, kobieta se ze mnie najzwyczajniej w świecie kpi.  Seria przekleństw cisnęła mi się na język,  jednak certyfikat jakości zobowiązuje -  nie chciałam być  chamska, postanowiłam dbać o wizerunek firmy kosztem własnego żołądka, w którym wrzody powoli zaczynały się uaktywniać niczym pół wygasłe wulkany gdzieś tam... odezwałam się jednak uprzejmie:
 - A skoro z takiej firmy, to już na pewno Pani nie połączę - dodałam z uśmiechem (a jednak)
- ALE TO JEST BARDZO WAŻNA SPRAWA
- pani była twarda jak skała i wydawała się być coraz bardziej niecierpliwa. CHCĘ ROZMAWIAĆ Z PREZESEM.! prawie krzyknęła , a ja zaczęłam mieć milion skojarzeń. Bo jeśli to ktoś z rodziny szefa, albo z pracowników? Jakaś żona ze skargą? Z pytaniem? Wstydzi się powiedzieć po co dzwoni? Może znajoma z NK? Cholera jasna!
 - Czy jeśli przekażę Pani imię i nazwisko szefowi, to on będzie wiedział o kogo chodzi? - wykrzesałam z siebie resztkę   uprzejmości...
 - ALE TO JEST... WAŻ..... nie pozwoliłam kobiecie dokończyć.
 - PRZYKRO MI! NIE POŁĄCZĘ PANI! ....ALE MOGĘ PANI........CIULNĄĆ! - powiedziałam jadowicie, bowiem w momencie coś przeskoczyło  w tym moim ptasim (dzisiaj) móżdżku!
Nagle akcent petentki wydał się znajomy, wewnętrzny numer telefonu z którego przełączono do mnie tę rozmowę też jakoś podejrzanie się skojarzył, no i najważniejsze  odwrócony ciągle  do mnie plecami był Dział Księgowości, który zazwyczaj w czasie takich rozmów przerywa swoją pracę, okręca się na swym obrotowym fotelu o 90 stopni, patrzy na mnie wielkimi uśmiechniętymi oczami i z szeroko rozdziawioną japką i czeka jak sobie poradzę z natrętem.
- ZABIJĘ jak dorwę! I jedną i drugą! - krzyknęłam ze śmiechem do słuchawki mierząc wzrokiem ciskającym błyskawice, krztuszący się herbatą Dział Księgowości.
@@ WREDNE! Tak mnie wkręcić!

A gdy chwilę potem znalazłam tuż obok klawiatury kwadratową  karteczkę  z wyskrobaną adnotacją:
"Apollonia Mróz
Zawieje...
"
Poszlam zrobić siku...
Idyjotka!
No! Idyjotka!
.

Piękna 2










..i tyle...

czwartek, 28 stycznia 2010

Wymownie

Za oknem biało. Zawiewa i zamiata. Już myślę nad odpowiednim obciążeniem, by umieć zachować pion w drodze na przystanek...
Ale zanim tam docierać będę oporządzałam się jak zwykle przed lustrem. Podciąganie na urodzie i takie tam. A i zęby pucowałam dziś z podwójną zawziętością, bowiem zdaję sobie sprawę, że zbliża się kontrolna wizyta u dentysty... a po takich kontrolach zazwyczaj ubożeję, ubożeję i ubożeję...
I tak w trakcie wymiatania i kołowania szczoteczką po powierzchniach zębowych dostępnych bardziej i mniej.tak mi się przypomniało:

Scenka rodzajowa - krawat.
Występują:
Ja - ja
A - Allegrowicz

Dzwoni komórka. Spoglądam na nią. Numer nieznany.  Odbieram. Słyszę męski bulgoczący, gruby głos w słuchawce:
A: właśnie kupiłem u pani krawat.
Głos zabrzmiał mi znajomo, tak znajomo jak głos kolegi z pracy, który wygłupia się czesto. Odpaliłam więc zatem od razu:
Ja: Nie sądzę by był panu potrzebny krawat, bo do pracy chodzi pan bez.
W słuchawce znowu zabulgotało, jakby groźniej:
A: Jak to?! Dlaczego?! Kupiłem u pani krawat i chcę podać numer zdjęcia!
Dalej przekonana, że kolega się wydurnia, ale juz jakby mniej dumna z faktu, ze nie dałam się nabrać, postanowiłam na wszelki wypadek sprawdzić.
Ja: Chwileczkę proszę zaczekać. Zaraz sprawdzę.
Migiem usiłuję otworzyć moje konto na allegro. Oczywiście wtedy kiedy trzeba nie umiem się zalogować, tipsy włażą mi między klawisze i raz po raz po raz pojawia się obrzydliwy komunikat :logowanie nieudane.
Ale za którymś razem udaje się.
Cholera! Cholera!…. facet gadał prawdę…blondynka! Idiotka - przezywam się w myślach, po czym dodaję bardzo skruszonym, najsłodszym moim głosem:
Ja: Faktycznie! pan taki i taki?Oj, Przepraszam pana najmocniej, myślałam, że kolega se jaja ze mnie robi”
W słuchawce znowu zabulgotało jakby trochę radośniej (choć może słyszałam już to,  co chciałam bardzo usłyszeć)
A: Nic nie szkodzi. Właśnie wróciłem od dentysty i trochę seplenię.

Uśmiechniętego dnia!:-)

ps. Premiera scenki miała miejsce na "Gotowych" w sierpniu 2008 roku.

środa, 27 stycznia 2010

Zaćmienie

Taki Jeden chciał se szafkę kupić.Pod zlew. Zwykłą szafkę. Z drzwiczkami. Uchwytem. Wybredny nie był. Miała spełniać jeden jedyny warunek. BIAŁA. Miała być BIAŁA.
No to pojechał Taki Jeden do Praktikera czynnego w piątek i świątek.  Wybrał mebelek w dziale łazienkowym.. Poprosił o transport.  Powiedział WYRAŹNIE obsłudze,że koniecznie BIAŁA być ma..  Inna NIE. Zapłacił. I pojechał zadowolony. Autobusem do domu.
Chwilkę później dojechała szafka. Taki Jeden uradowany niezmiernie otworzył więc delikatnie karton. Nie chciał jej uszkodzić. Tak od razu.
W końcu to  jego BIAŁA szafka...
Rozciął karton i zobaczył .... NIEBO... . NIEBIESKĄ mu przywieźli.
Zadzwonił zatem do znajomego, który był szczęśliwym posiadaczem własnych czterech kółek. Zapakowali szafkę w karton. Karton w auto.  I pojechali. Z reklamacją.
Taki Jeden bardzo zły wrócił się do pani w Informacji:
 - Wyraźnie mówiłem, by szafka była koloru B I A Ł E G O (przeliterował), a nie NIEBIESKIEGO! (to już wykrzyczał)
 - Pani spojrzała na karton, na niego, potem raz jeszcze na karton  i jeszcze raz na niego... po czym odrzekła z politowaniem: 
- FOLIĘ zdjąć trzeba było....

Ha ha ha... i  UFF...:-)

wtorek, 26 stycznia 2010

Iks, Igrek, Zet i szyszki.

Pełniący Obowiązki  wrócił z Czwartku Jakości. (został oddelegowany  w zastępstwie szefa, który z powodu niedyspozycji pojechać nie mógł)
Wrócił Uśmiechnięty i zadowolony. W porywach,  to wyglądał nawet na szczęśliwego. 
- Towarzystwo znamienite. Same szyszki . I ja.  - opowiadał z błyskiem w oku.   -  Tylko mi  jakby firmy brakowało.
Usiłowałam wyciągnąć od niego to i owo... ale że piętnasta była, tośmy się hurtowo wymykali do domu.
- I dokładnie tak zachowują się pracownicy  Igrek- przemówił .
- Igrek?
- Igrek określa pracowników,  którzy wykonują  bardzo dobrze swoje zadania ale tylko OD-DO. Nie angażują się poza zakres swoich obowiązków.
- Czyli co? od 7- 15? I niech no 20 sekund później zadzwoni telefon... to dzwonić będzie do jutra?...- zadałam idiotyczne pytanie.
- Też. W przeciwieństwie do grupy Iks.- Pełniący Obowiązki  podjął temat chcąc zabłysnąć poszkoleniową wiedzą.
- ???
- Iks, to pracownicy uwielbiani przez swoich szefów - tu już wiedziałam, że to nie o mnie, ale gdy dodał:
-To PRACOHOLICY, którzy każdą wolną chwilę najchętniej spędzali by siedząc za biurkiem - pewność moja sięgnęła stu procent.To JUŻ nie o mnie.
 - No i jest jeszcze jedna grupa - PO rozgadał się na dobre - Tak zwana grupa Zet.
- Zet? - zapytałam, bo głoska ta kojarzy mi się wyłącznie ze stacją radiową, która z oślim uporem nie reaguje  na wysyłane przeze mnie esemesy...
 - Zet to grupa pracowników, którzy przychodząc do pracy w poniedziałek myślą już o  piątku. - wyjaśnił.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
Pomimo późnej pory  (piętnasta zero pięść się zrobiła) wzięliśmy się ochoczo za bary z tym niewątpliwie skomplikowanym  równaniem z trzema niewiadomymi.
Iks odpadł tuż po starcie.
Walkę zażartą stoczyły Igrek i Zet...
Minimalną przewagą wygrało jednak Zet (żal nam się zrobiło, że tak na końcu alfabetu)
Czasem czasu trzeba,  by:
Zmądrzeć. Zasertywnieć. oZdrowieć.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Nie chwal dnia

 ... przed zachodem słońca. Ani teściowej za życia - mawiają.
Ale jak tu,  do kurczaczka, nie chwalić (dnia ma się rozumieć). 
Wróciłam w czwartek z wywiadówki w realu.
Zachowania Pierworodnemu nie obniżyli.
Wśród nazwisk rodziców, którzy mieli zostać po zebraniu w związku z rozróbą na wuefie nie znalazło się  moje.
Żadnego karnego jeżyka!
Oślej ławki.
Kary w kozie!
Pogadanki na dywaniku!

Tfu, tfu, tfu. Na psa urok!
Milego tygodnia!

niedziela, 24 stycznia 2010

Za ślady po nartach na śniegu...

Od samego rana wczoraj obliczałam, wyliczałam, drukowałam, archiwizowałam... Papiery i segregatory rozrzucone po podłodze tworzyły tak zwany bałagan twórczy...
Gdzieś w okolicach 14.30 zaczęłam mieć serdecznie dość i poczułam, że mi się uleje, gdy jeszcze raz zajrzę w program  rozliczeniowy i po raz milionowy spróbuję złamać hasło do Płatnika,  postanowiłam zrobić sobie dobrze i pójść na zimowy spacer. Mroziło.. Jednakże mój osobisty termometr wskazał przyzwoitą temperaturę. Poniżej -15 nie było (wdech nie zamarzł w nosie, który wychyliłam przez chwilę na balkon)... Okutałam się w polar i szalik  i powędrowałam poszukać ...śladów tego co było....a może tego, co będzie...
A skrzypiało pod butami. A skrzyło się w zachodzącym słońcu. A tak pięknie biało było...
Łapnęłam tę chwilę. Cudnie.
Moje Teraz.

piątek, 22 stycznia 2010

Kontrola

-Kontrola jakości, proszę! - zawołał gromkim, jeszcze niezmutowanym,  głosem Pierworodny... co oznaczało, że powinnam oderwać się od swoich zajęć i udać się do  jego pokoju,  by ocenić  efekt  powstały po wysprzątaniu owych minimetrów kwadratowych .Zostawiłam więc w łazience pana Pickera i pozwoliłam mu swobodnie wchodzić w intymne związki z licznymi dzikimi lokatorami muszli klozetowej  i stanąwszy  w drzwiach pokoiku Pierworodnego   rzuciłam okiem SPONAD okularów (świadome wyzbycie się ostrości widzenia).
Rzut odbił się od półek, parapetu i biurka... wyglądało na to, że OK. Wtargnęłam więc z mopem pod biurko.
- To ma być porzadek!? - wrzasnęłam wymiatając spod niego resztki rysików od ołówków, połamanych kredek, obgryzionych gumek, poszarpanych kartek, wyschniętych mandarynkowych skórek i pogniecionych papierków po cukierkach... wszystko to w oblepione kićkami kurzu i roztoczy zdecydowanie bardziej widzialnych niż nie...
- Mamo, masz tendencję do przesadzania... ze stoickim spokojem odpowiedziało me dziecię. Po czym podeszło  do lodówki odczepiło  z niej magnesik  i podsunęło mi pod nos:

- Przecież sama  mówiłaś, że to święta prawda...

czwartek, 21 stycznia 2010

Rozmowy przed snem


 - Wiesz mamo, takie chodzenie z dziewczyną jak ma się  czternaście  lat to jest raczej bez sensu...
 - A  możesz tak bardziej szczegółowo?
 - No mogę. Bo przecież wątpliwe, że to  JEJ mężem się BĘDZIE, a ONA ma już teraz pretensje, że zamiast z nią do marketu,  wybiera się człowiek z kolegami na rower...
 - Synu! Nie zaczyna się zdania od "BO" .  Bo Faktycznie.
Bez sensu.

 

środa, 20 stycznia 2010

Hiperdoskonałość

Dlaczego niektórym się wydaje, że jeśli wymóżdżają coś nowego to musi to być zaraz przepełnione po brzegi bajerami i dodatkowymi funkcjami, których i tak się nigdy nie wykorzystuje. Weźmy na przykład telefon komórkowy. Ha, teraz to raczej urządzenie wielofunkcyjne z milionami pikseli, których nawet niejeden aparat fotograficzny nie posiada.... Urządzenie, z którego MOŻNA zadzwonić. Albo pralkę. Wybierając ostatnio - chciałam   by miała milion jeden programów (jakby się dało to i włącznie z  takim  do pieczenia ciasteczek) a ostatecznie korzystam z dwóch, może trzech... w porywach na dodatek.
Albo....zainstalowałam sobie przed chwilą Gadu Gadu wersję nr 10. Toż to koszmar. Gdzie tam miejsce na normalne klikanie? Okienek, kolorów, dymków, awatarów, odnośników, migających napisów od cholery, a okienko do edycji tekstu maleńkie... prawie niewidoczne...
Dziękuję, wolę starą poczciwą wersję bez udziwnień.
Antyk jestem. I już.

wtorek, 19 stycznia 2010

Budowa

Nie zdawałam sobie sprawy, że tak mi tego brakowało...
Miesiące żalu, goryczy, niespełnionych nadziei. Swoich i innych. W sumie beznadzieja. Wstyd i lęk przed powrotem. Ogólne zniechęcenie. Zawieszenie.
Bałam się jak ognia. Tego powrotu. Niby wyleczona, a jednak. Głowa wciąż pełna złych emocji. Oddalałam wciąż na nowo myśl o powrocie.
Jeszcze nie czas. Jeszcze nie.Nie dam rady.

Dziś wróciłam. 
Z gębusią wywiniętą w rogalik ku niebu, z poczuciem zadowolenia i satysfakcji, że jednak...
Że znów poczułam, że to jest to...
I jest Mój Ulubiony IPe, który chciałby mi jeszcze tyle pokazać.
Wirowałam.
Nie tylko na śniegu.

Lubię  moją budowę. :-)

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Po niedzieli

Ta migrena mnie wykończy.
Wczoraj rano oczy otwarłam z trudem. Podreptałam do łazienki spojrzeć, czy nie zapomniało mi się rozebrać rzęs z czarnej koszulki do snu. Ale nie. Nagie.
Pokręciłam się po kuchni.
Zerknęłam tu i tam. Światłowstręt. Położyłam się.  Przespałam pół dnia.
Dziś pozbierałam się do kupy. Trza było. Do roboty.
Na parkingu  facet wycofywał swoje cacuszko raz po raz łomotając w bok jakiegoś cinkusia. Gdy zaczęłam mu przed maską wymachiwać łapami, żeby przestał, bo wali w cudze auto, a nie wyimaginowaną bryłę lodu, zwinął się prawie w miejscu i śmignął obok mnie  nosa nie wyściubiwszy nawet. Umysł tępy miałam jeszcze, przytłumiony tabletkami przeciwbólowymi, ale bez problemu zapamiętałam ciąg cyfr i liter stanowiący jego numery rejestracyjne.
Dupek jeden.

W robocie szef grał z nami w jakąś grę typu "mamy cię".

Jak dobrze, że jutro wtorek.

niedziela, 17 stycznia 2010

Od przedszkola

się zaczęło.
Pierworodny już od początku był zafascynowany robotami stolarskimi wszelkiego rodzaju.
Uwielbiał patrzeć jak jego tata tnie, rżnie i piłuje, wierci i skręca. Zwracał uwagę na wszystko, co było z drewna zrobione.
Do przedszkola trafił jako dwulatek. Mały. Słodki. Rezolutny. Ulubieniec personelu.
Kiedyś tak przychodzę po niego. Odbierany biedaczek był jako ostatni (wyrodna pracująca matka - wspominałam już o tym). Siadam wiec zdyszana w szatni na mini-ławeczce. Kolanami niemal stukam o zęby (mimo, że nogi mam co najmmiej o 20 cm krótsze od wymarzonych). Po chwili dosiada się do mnie pani dyrektor i zachwyca się moją pociechą.  Że niby zdolny, mądry, ciekawski i taki rozgadany. Instynkt samozachowawczy podpowiada mi, że gdzieś tu jest haczyk. Długo nie muszę czekać.
Pani cytuje słowa mojego dziecięcia:
- pjosę pani! My tez mieliśmy w domu taką boazelje. ... ale tata wypiejdojił.
...i zaczyna się głośno śmiać. A moje kolana rozjeżdżają się automatycznie. Siłą woli powstrzymuję się od wsadzenia między nie głowy. Chcę umrzeć! Uśmiecham się tylko niewyraźnie i myślę jak fajnie byłoby czasem być siostrą strusia.
A dostało się... tatusiowi :-/.

sobota, 16 stycznia 2010

Pomyłka

Wchodzę Ci ja właśnie na wywiadówkę on line.

W końcu półrocze dobiegło końca. Szaleńcza (jak zaklinał się Pierworodny) walka o poprawę ocen na semestr zakończona. Chłopak ma bajer ma po tatusiu więc z tym "szaleństwem"  jak widzę trochę przesadził. Ale źle nie jest.  Wprawdzie zdecydowanie poniżej jego możliwości (cholera mnie bierze). Jednak ciutkę  (chyba) lepiej od jego ambicji. Ambicji w dziedzinie szeroko pojętego zdobywania wiedzy oczywiście, bo  ambicji  na zdobycie stopiećdziesiątegodziewiątego  lewela w jakiejś tam grze ma od groma. A książki by poczytał! A z mamusią w scrable  pograł! Albo w Rummi! Przekonaj czternastolatka.
Wywiaduję więc dalej. Frekwencja w porządku. Żadnych nieusprawiedliwonych. i usprawiedliwionych, o których bym nie wiedziała.  Boję się otworzyć zakładki z zachowaniem. W szóstej klasie Pierworodny   przeczołgał mnie w tym względzie po wszystkich niemalże pomieszczeniach jego szkoły, tak że do dzisiaj mam awersję do wywiadówek in real. W przedweekendowe popołudnia modle się, by na wyświetlaczu telefonu nie pojawił się komunikat "Wychowawczyni" a przed oczyma do tej pory stoi mi napisane z rozmachem , grubym, czerwonym flamastrem,  zdanie: Proszę o kontakt!. Wolę  się jednak przygotować na czwartkowe spotkanie z wychowawczynią, by na ewentualną konieczność zminimalizowania chęci zamordowania własnego potomka zakupić odpowiednią dawkę środków uspokajających i odpowiednio wcześniej zacząć się wyciszać (np. od dziś)
Dzielnie więc klikam zakładkę ZACHOWANIE. Po czym sprintem biegnę do łazienki po chusteczki W5 (z Lidla, rewelacyjne do czyszczenia okularów). Wycieram szkła, przecieram  oczy... WZOROWE.... i nie wierzę. Pierworodny mnie uspokaja. Mamo, zaś takim aniołkiem nie jestem (tego to akurat mówić nie musiał) Wychowawczyni nas lubi. My ją też. Pół klasy wzorowe dostało. Po czym, na jednym wydechu,  zaczyna wymieniać  nauczycieli, którzy mu na pewno obniżą  na konferencji. Czuję,  jak powoli ciśnienie mi idzie w górę. Przy piątym nazwisku mówię STOP!
Po co psuć sobie tak fajnie rozpoczynający się dzień:-).

ps. ulubiona pani pracuje w bibliotece szkolnej.

piątek, 15 stycznia 2010

?

Usłyszałam dzisiaj od kolegi z pracy:
 "Ida, ty jesteś taka stara, że jak z muzeum wychodzisz to się alarmy włączają"

Bardzo, kurna, śmieszne.

Wypadł sobie

Najbezczelniej w świecie. W upalne lato. W wytęsknione wakacje.
Pierworodny był akurat u ciotki na wsi ( stare dobre czasy, gdy chciał tam jeszcze jeździć na całe dwa miesiące).
Wypadł sobie  w sobotę.  W Moje Urodziny. Wypadł tak po prostu.  Bez słowa uprzedzenia. Zbuntował się. I Wypadł. 
Bolało. Cholera. Jak bolało. Zanim Odkryłam Bezruch. Ni minidrgnienia. Ni oddechu. Zasnęłam. Rozpłaszczona na podłodze.
Obudziłam się głodna. Jeść.  Chciałam się spionizować. Padłam.  Popełzłam do lodówki.  Na wyciągnięcie ręki znalazła się marchewka. Zjadłam.
Siku. Popełzłam znowu.W przeciwnym kierunku.  Kibel za wysoki. Nogi drżały. Nie wstałam. Wiaderko.Nasikałam.
Wciąż mnie Bolało. Cholera. Nie dam rady. Dzwonię.
S - O - S.
STOP POMOCY!
Nie przyjadą. Przecież nie umieram. Każą IŚĆ do lekarza. W poniedziałek.
Bez łaski. 

Przetrwałam. Jakoś.

Kończyłam wtedy   33 lata.
Wprosiły się na chama:  Skolioza i Dyskopatia.                

czwartek, 14 stycznia 2010

Szlag trafił

...mnie. Dzisiaj. O szóstej zero pięć i czterdzieści sekund. Trafił , gdym usłyszała o kolejnym rewelacyjnym pomyśle NFZ. Tym razem dotyczącym bezpłatnej mammofrafii.  Trafił mnie w chwili, gdy nawijałam szczoteczką po moich zębach i   przekląć nawet konkretnie nie mogłam, bo usta  pełne piany. Wtedy już nie tylko od pasty do zębów. 
Genialnie! Genialne!
Jak cię  boli - SPADAJ! albo za badanie płać!
A tu, moje panie,  rada: Jeśli bezpłatnie przebadać się chcesz, musisz mieć:
1. Pół wieku na liczniku
2. Ćwierć wieku  opłacania składek.
3. Zaliczony kurs (we własnym zakresie i dobrze rozumianym własnym, interesie  -  co najmniej z wynikiem dobrym) "Asertywność u lekarza, czyli na jakie pytania odpowiadać NIE"
 

w przeciwnym razie oleją cię..

To taka PROFILAKTYKA. PO POLSKU.

środa, 13 stycznia 2010

Wyklikać wyróżnienie

Klikam sobie.
Bo lubię stukać w klawiaturę.
Uwielbiam, gdy klawisze muskane opuszkami palców uginają się oddając kształtne litery monitowi i wydając przy tym cichutkie klik-klik.
Uwielbiam słuchać  kliknięć wolnych i rytmicznych...
wesołych i smutnych czasem...
W wieczory, gdy pierworodny już śpi  i  ust do kogo otworzyć nie mam,  układam palce na klawiaturze i patrzę jak literki składają się w wyrazy.
Wyrazy w zdania.
Zdania w życie moje.
Klikam sobie.
O marzeniach.
Zdarzeniach.
Wydarzeniach i wkurzeniach.
Fantazjach.
Lub ot tak.
Motylkach i chmurach.

Bez telewizji mogę się obejść.
Ale jak ludzie mogli żyć bez internetu?


Dziękuję Wszystkim, którzy tu zaglądają.
Zostawiają swój ślad, uśmiech i komentarz.
Cieszę się, że jesteście.

Dzięki Damurek za to wyróżnienie:-).


wtorek, 12 stycznia 2010

Teletrele

"Dzień dobry! Jeśli dzwoni Pan/Pani w sprawie: oferty reklamy na portalu internetowym, prenumeraty czasopisma zawodowego, prasy fachowej bądź jakiejkolwiek WAŻNEJ INFORMACJI dla prezesa, głównego księgowego, służby bhp, czy działu kadr, informujemy, że mamy sztab własnych prawników czuwających nad prawidłowym, zgodnym z obowiązującym prawem handlowym, rodzinnym, karnym i jakimkolwiek innym funkcjonowaniem naszej firmy I NIE JESTEŚMY ZAINTERESOWANI, - powtarzam - NIE JESTEŚMY ZAINTERESOWANI oferowanym przez państwa produktem/wiadomością. Prosimy uprzejmie o wykasowanie numeru telefonu naszej firmy z Państwa bazy danych. Dziękuję"

Marzy mi się takie nagranie na mojej automatycznej sekretarce w biurkowym telefonie służbowym. Ostatnimi czasy firma nasza jest bombardowana TELETRELE- telefonami. Gorączki telepki dostaję, gdy na wyświetlaczu pojawia się "P" - oznaczająca numer zastrzeżony, lub warszawski numer kierunkowy. Ludzie po drugiej stronie aparatu są tak namolni, upierdliwi, nieustępliwi, uparci, odporni na odmowy... trza się nieźle nagimnastykować, by ich spławić. Kulturalnie spławić.(No, trza dbać o dobry wizerunek firmy). Dobrze, ze brzuchomówcą nie jestem. W czasie takich rozmów zaciskam mocno zęby i  przekleństwa, którymi miotam wewnątrz mojego organizmu zatrzymują się na wewnętrznej powierzchni moich siekaczy.
Z czasem wyćwiczyłam się trochę w asertywności:
-Dzień dobry, Tu Toyota-Bank. Oferujemy pani otwarcie rewelacyjnego rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego, rewelacyjne odsetki i rewelacyjne możliwości..  i takie tam bla bla bla bla bla bla  przez 5 minut.
- Bardzo chętnie! -  uśmiecham się w słuchawkę  i nie dając pani TELE dojść do słowa kontynuuję - Założę konto choćby zaraz , jeśli do tego rachunku toyotę yaris dorzucicie gratis. 
- No nie takiej oferty,  to  nie mamy - pani TELE dziwi się bardzo.
- No to proszę zadzwonić, gdy będziecie mieli. Do usłyszenia. :-)))))
Dziś jednak nie miałam czasu na zabawę w telefonowy filtr antyspamowy. Chcieli z kimś z działu kadr, tom połączyła bez słowa z numerem 901 i krzyknęłam przez ramię (pracujemy po amerykańsku, wszyscy na kupie) w stronę koleżanki stanowiącej jednoosobowo nasz DZIAŁ KADR.
- Ola, do ciebie.Spław!
Dział Kadr przykrył mikrofonik w słuchawce i wycedził przez zęby  "Ty świnio!",  Wziął jednak głębszy oddech, twarz ubrał w uśmiech (ja w tym czasie prędziutko przyciszyłam radio - w moim wieku słuch już nie ten) i zaczął rozmowę. Spodziewałam się czegoś w typie "Nie. Dziękujemy. Nie  jesteśmy zainteresowani,  itepe itede a tu słyszę:
- "Nie! Nie ma tej pani!" Zerknęłam na  Dział Księgowości w osobie Iwi. Trzęsły mu się plecy. Chichotał szeptem. No to i ja zaczęłam rechotać. Dział Kadr zaś wciąż trwał na posterunku ze słuchawką przy uchu i drżącym od powstrzymywanego śmiechu głosem kończył rozmowę: "Nie wiem kiedy ta pani będzie. Może za tydzień! Dziękuję."
-"No! Na tydzień mamy ją z głowy!" - dumnie dodał po odłożeniu słuchawki.

Tylko kto zadzwoni jutro!?

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Jazzowe kolędowanie

Jak żem powiedziała. Tak też czynić będę.
Zero zmarnowanych szans w 2010. Na tzw. "bywanie" też.
Dlatego  innej odpowiedzi niż  "JASNE - IDĘ!" dać nie mogłam.
Nie mogłam i nie chciałam!
I poszłam.
Było jak zwykle w tym towarzystwie  - rewelacyjnie wesoło.
Było jak zwykle w klubie 4Art - magicznie i  klimatycznie.
Aranżacje kolęd w wkonaniu XPRESS TRIO  - wyjątkowe.
Grzane wino z pachnącymi goździkami i kawałkiem soczystej pomarańczy- cud miód.
Wróciłam do domu przed ciut północą (Kurcze! prawie jak Kopciuszek)

Uchichrana.
Rozmarzona.
Zrelaksowana.

(Cholera! Że też zapomniałam buta zgubić!
Chociaż w tym śniegu potencjalny książę pewnie i tak by go nie zauważył).

Rozważna i romantyczna

Spędziłam przedwczoraj część przedpołudnia i popołudnia na sklepowym tournee.Ostatnio jakoś mam alergię na zakupy (chyba  hormony odpowiedzialne za kobiece zachowania zaczynają mi zanikać. O zgrozo!).
Szkoda mi na nie czasu i.,. pieniędzy też. Staram się być bardzo roztropna, no bo  kasa sama mi z nieba nie spadnie, a bank konto zablokuje jak przedebetuję... ale w odpowiedzi na pytanie "kupić? nie kupić?" zazwyczaj jednak wrzucam coś do koszyka.
Pojechałam z niechęcią ale musiałam już kupić kask snowboardowy pierworodnego , a potem już poleciało: śliczny polarek dla siebie (przecena 50% - żal nie skorzystać), słuchawki do skypa (w bloku moim słyszę jak sąsiad z dołu gra w jakąś strzelankę, po co on ma słuchać o czym nawijam przez skypa?),  zestaw pierwszej pomocy do notebooka (ekranik w końcu wyczyściłam i  kolory  nabrały żywszego odcienia) i inne duperele bez których z pewnością przeżyłabym, ale romantyczne oko przejść obok nich nie pozwoliło.
Rozważna wylazła też ze mnie... Czapka. Niby zwykła. Dziergana. Ciemnozielona. Z daszkiem.  Milusia. One size. Ile razy nie przechodziłam koło regału - tyle razy mierzyłam. Wyglądałam w niej nawet jak człowiek. (każda inna czapka ze mnie czyni maszkarę człekokształtną).Taka fajna! Ale cena? 99,90 złotych polskich nie byłam w stanie przełknąć.
Poczekam jeszcze.

Może przecenią.

niedziela, 10 stycznia 2010

Kto pracuje w niedziele

ten zarobi niewiele. Właściwie nic. Ale czasem  cel uświęca środki.
Mnie prześwięcił.
W trakcie klikania dokumentów eksportowych głowa zaczęła mnie gwałtownie boleć. Inaczej niż zwykle. Kłuło i pikało na samym czubku. Czułam że mi puchną mi nawet cebulki włosów.
Oczywiście w momencie zaczęłam snuć czarne scenariusze (życie mi ich nie oszczędzało, wiec czemu nie teraz).
Potem zaczęło mi pikać pod łopatką. Czarne stało się bardziej czarne.
W drodze do domu, w oczekiwaniu na przystanku dotknęłam mocniej bolącego miejsca.
Ała!
Ból uaktywnił chyba działanie szarych komórek.
No przecież!
Chcąc zająć miejsce rankiem w autobusie stanęłam na podest zbyt energicznie i przyfansoliłam czubkiem łba w rurkę, która zazwyczaj służy co wyższym pasażerom do przytrzymywania ię w czasie jazdy.
I czarne nagle stało się pomarańczowe.

ps. pomarańczowe jak ta rurka.

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy

Dzisiaj kolejny finał. Osiemnasty.
Brałam udział chyba w każdym z nich. Pamiętam styczeń, gdy pchaliśmy z Wi poprzez zwały śniegu wózek z naszym sześciomiesięcznym synkiem, by tylko dotrzeć na rynek, posłuchać, popatrzyć, wrzucić do skarbonki. Potem siedzieliśmy w domu do północy czekając aż sztab w tv ogłosi ilość zebranych pieniędzy. Przeżywaliśmy wszystko razem z Owsiakiem i jego ludźmi.
Dziś po stokroć bardziej przeżywam. Choć nieco w inny sposób. Spokojniej, ze wzruszeniem i wdzięcznością.
Wiem, że pomoc trafia do tych, którzy potrzebują.
Wiem, bo dzięki WOŚP dwuletni synek mojej chrześnicy może biegać  i funkcjonować prawie normalnie. Dostał od Fundacji pompkę insulinową. Towarzyszy mu  od trzeciego miesiąca życia. Stała się częścią jego małego ciałka. Niezbędna jak rączka czy nóżka.
Jest jego życiem.
Jestem jednym z muzyków i zarazem fanów tej  Orkiestry. Do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Warto.


sobota, 9 stycznia 2010

Kopciuszek

Moja ulubiona bajka. Nauczyłam się jej słuchając non-stop czarnej starej płyty analogowej odtwarzanej na jeszcze starszym adapterze znalezionym gdzieś na szafie (wylądował biedaczek tam, gdy w domu pojawił się wielki ciemnoszary magnetofon szpulowy). Opowiadam kiedy się wszystkim, którzy tylko chcą posłuchać. Dziś jednak chciałabym byście na dobranoc posłuchali sobie Kopciuszka po śląsku w wykonaniu Kabaretu Młodych Panów. 

ps. Chciałam, by tu już pokazała się właściwa stronka z You Tube, ale nie umiem jej wstawić. Smutna minka :-(

Kasuj!

Robiłam dziś trochę porządków na dysku w moim laptopiku. Wrzucałam odpowiednie pliki do odpowiednich folderów... przerzucałam z jednych do drugich.  Sporo jednak plików zakwalifikowałam pod  opcję "do kosza wrzuć" czyli pod magiczny klawisz DELETE. Że też w głowie nie mam podobnie działającego przycisku. Puknęłabym  młoteczkiem w odpowiednie miejsce raz i wszystko, co złe poszłoby w eter (na przykład). U mnie działa to wręcz odwrotnie. Im bardziej chcę coś wywalić  z głowy, tym głębiej to włazi i nie ma sposobu by wylazło samo. Stosuję wówczas inną metodę. Nie jest to, to samo co jeden delete-klik, by wszystko zniknęło w mig... Nie powoduje całkowitego wykasowania z pamięci tego, o czym chcielibyśmy zapomnieć. Nie mniej jednak jeśli się trochę poćwiczy, w irytujących sytuacjach, na które tak naprawdę i tak wpływu nie mamy - działa. 
Mianowicie: należy powtarzać uparcie i  w kółko jedno zdanie:

"Przełożyć z głowy do dupy".

piątek, 8 stycznia 2010

Zaproszenie

Przedwczoraj dostałam smsa tej treści (pisownia oryginalna):

"Witam Najmilsza Pania w S. (i tu wymieniona zostaje nazwa mojej firmy, tzn. firmy w której pracuję) Ćwierkają wróbelki, że na S (tu z kolei pada nazwa mojego osiedla ) Ktos wspaniale nalesniki smazy - kucharz wyborowy na dwie patelnie, a do tego grę scrable na deser serwuje ;-). Tak więc moze na sobote je usmazy?:-). Czujemy sie zaproszone!?"
Przeczytałam dopiero późno wieczorem tego smska, bom telefonu do pracy zapomniała zabrać zapomniała. Gębusia uśmiechnęła mi się  od razu od ucha do ucha. Wiadomym jest bowiem wszem i wobec, że:

Poświadczyć to może Moja Siostra Cioteczna Ze Strony Matki, którą to (i jej rodzinę) onegdaj uraczyłam przypalonym (z jednej jednak tylko strony) na węgiel kotletem.
Bośmy się zagadały.Ale oni dzielnie owego kotleta wszamali twierdząc, że jest dobry, a że węgiel  w pewnych sytuacjach ma zbawienny wpływ na ludzki organizm.


Wracając do wiadomości:
Ponieważ tylu pochwał pod moim adresem wyrażonych jedna po drugiej już dawno nie słyszałam,  następnego dnia raniutko odpisałam więc (nieco złośliwie), że naleśniki serwuję zazwyczaj o 7 rano w sobotę. I że zapraszam.Wiedziałam jednak,  że nadawczyni smska o tej porze  (jeśli nie idzie do pracy)  właśnie wchodzi w drugą fazę snu i nawet zapach najbardziej wymyślnych naleśników o tej porze z łóżka jej nie wyciągnie.
A tak serio serio.
Propozycja bardzo mi się podoba. I chętnie usmażę te naleśniki (choć teflon z moich ikeowskich patelni już  się trochę zestarzał i  wytarł... czasem więc wychodzi mi bardziej coś na kształt naleśnikowej wydzieranki  - zeskrobywanki, niż pięknego koła)... albo zrobię złote, kaloryczne chrupiące gofry.


Śnieg

Lubię chodzić po śniegu. Szczególnie wtedy, gdy dopiero co napada. Uwielbiam też, gdy na wydeptanych ścieżkach mocno skrzypi  pod butami ,  a okna w domach są pomalowane w bajkowo-białe esy floresy. Niezbity dowód na to, że i mróz wszedł do  gry.
I takie zimy  pamiętam z dzieciństwa spędzonego w górach (niskich bo niskich, ale zawsze  górach).
Dzisiaj irytują mnie niezmiernie, chodniki odgarnięte do samych  szarych płytek... albo, posypane piaskiem ślizgawki na alejce. Któż z nas nie pamięta jaką frajdą jest móc ślizgać się na butach. Dla tych co nie lubią przecież zostaje całe 3/4 szerokości. chodnika. Do szału doprowadza mnie natomiast posypywanie ich solą. Razem ze śniegiem tworzy  ona obrzydliwą szaro-burą bryję, po której chodzenie przypomina taniec na linie. I to po pijaku. Dwa do przodu trzy do tyłu.  Obuwie po takim dłuższym marszu najczęściej nadaje się do wyrzucenia. Czasem uda się zapastować obrzydliwe białe, nieregularne smugi. Ale i spod pasty widać że tam są.
Zimą czarne mają być tylko jezdnie. Cała reszta powinna tonąć w nieskazitelnej bieli.

czwartek, 7 stycznia 2010

Niańka

Dzieci lubiłam odkąd pamiętam. Wyniańczyłam pół mojego podwórka w moim rodzinnym miasteczku. I to było wtedy takie naturalne i takie normalne. Szłam do kobiety, (najczęściej kolegowałam się z jej starszym dzieckiem) z sąsiedniego bloku - pukałam pytałam czy mogę wziąc na spacer jej maleństwo.  No i zazwyczaj młoda mama z uśmiechem na ustach wyrażała zgodę. Ona miała święty spokój choć na godzinę a ja? Ja PRAWDZIWE DZIECKO W PRAWDZIWYM wózku. Nie tam  jakaś plastikowa (nawet zamykająca oczy w pozycji leżącej) lalka odziana w wydziergane przeze mnie sukienki. To było coś. To coś się ruszało. Śmiało. Płakało. Gaworzyło. COŚ.
I pamiętam też  gdy pierwszy raz dostałam zapłatę za to niańczenie. Jakże ciężko było mi... zjeść te czekoladki. A dokładniej galaretkę w czekoladzie. Wydzielałam sobie po jednej sztuce na dzień. By na dłużej starczyło.
Dziś nie wyobrażam sobie, by którejś z koleżanek Daw przyszło w ogóle do głowy zaopiekowanie się cudzym dzieckiem...., no i oczywiście nie wyobrażam sobie, że ja mogłabym jakiejś małolacie powierzyć urodzonego w strasznych bólach, oseska.
Na szczęście mój osesek już sam się zabiera na spacer.

Zakopane! Zakopane!

I spadło nam z nieba.
Nagle.
Ot tak.
Zaproszenie.
Jedno NIE! - dziesięć TAK!
I Jedziemy! 
Na trzy dni.
Na Kasprowy.
Na Narty.
Na sanki.
Na buty.
Na spacer.
Na dupoloty.
Może quady?
Co kto chce!
Na grzańca.
Chleb ze smalcem.
Oscypki.
Na koniec lutego.
Do Zakopanego.
Hej!

środa, 6 stycznia 2010

Piszpanna

W pracy już wczoraj i dzisiaj tak miło nie było. Bolą mnie plecy od siedzenia plackiem przy biurku przez całe długie osiem godzin. Nawet nie miałam bardzo kiedy iść siku.
Niemcy zarzucili mnie swoimi ulubionymi, a przeze mnie znienawidzonymi Lieferabrufami.
Jak to mówi dzisiejsza młodzież MASAKRA czyli robota głupiego, którą  niestety muszę wykonać osobiście ja. . Własnymi "ręcami". . Chętnego , by się jej nauczyć też nie ma:-/.
Więc siedzę sobie zazwyczaj co poniedziałek,  i wtorek i czasem środę i  zamieniam zgodnie z danymi wykazanymi na wyciągniętych z faksu kartkach dane w mojej  tabeli: miesiące na tygodnie, tygodnie na dni, dni na tygodnie, odejmuję ilości, dodaję ilości, wykasowuję,  włączam miliony filtrów, zmieniam datę na inną, i tak klepię, klikam i wstukuję cyferki i literki. ...jednym słowem zawodowa PISZPANNA.
Jeśli nikt mi nie przeszkadza, nie odrywa mnie od pracy - jakoś idzie... ale czasem bywa tak, że
mam wrażenie, iż żołądek wykręca mi się we wszystkie strony , a kwasy trawienne sięgają gardła... Wtedy koniecznie robię sobie przerwę.  Stawiam na biurku  pyszną gorącą kawę z mlekiem i cukrem w  moim empikowskiego pochodzenia kubku  (Aniołki wiedzą, że lubię te porcelanowe gadżeciki).
Biorę łyk.
I czytam:


wtorek, 5 stycznia 2010

Dzień

Pierwszy po urlopie Minął. Jak z bicza trzasnął.
W pracy nawet nie było tak źle.Choć kilka osób zadziałało mi na nerwy. Ale jakoże postanowiłam w tym roku być miłą dla bliźnich i panować nad negatywnymi emocjami, nikogo nie odprawiłam z kwitkiem i spełniałam każde życzenie (zawodowe oczywiście).  Nie wiem czy uda mi się  wytrwać w tym postanowieniu bez środków znieczulająco-ogłupiających, niemniej jednak próbuję.
Wczoraj nawet chyba się udało. :-).

poniedziałek, 4 stycznia 2010

ROMA

"Nie uwierzysz co dostałam pod choinkę!!! Jadę do ROMY!" usłyszałam w przenośnej słuchawce telefonu stacjonarnego nadleśnictwa Jeleśnia (siostra ze szwagrem mieszkają w leśniczówce) kiedy to w Boże Narodzenie leżąc sobie wygodnie w łóżku sączyłyśmy leniwie  z siostrą drinki (szwagier nie wiem czemu od nas prysnął)... "jadę do ROMY!" znów zapiszczało w słuchawce. Dzwoniła Kuzynka Moja Najbliższa vel Siostra Cioteczna Ze Strony Matki.
Nie wiem czy to  przez  wypity już alkohol, czy  spowolnione przejedzeniem myślenie, nie zaskoczyłam od razu . O co chodzi?!!! Wycieczka do Włoch?! Do Rzymu pojedzie?! Do Watykanu?!! Potem usiłowałam przypomnieć sobie czy ona może ma jakąś ROMĘ, koleżankę? Chce ją odwiedzić czy co?  Kurcze, chwalić się wycieczką zagraniczną  - rozumiem - ale przecież ja nie dzwonie z sensacją, że jadę do moich znajomych...
Oświeciło mnie dopiero,  gdy między wierszami padło magiczne słowo TEATR. Nie mogłam w to uwierzyć! Oczywiście dzwoniąc doskonale wiedziała, @ jedna, że wzbudzi moją  nie tak znowu małą zazdrość. Nie tak małą, ale niezłośliwą, niech będzie nawet, że życzliwą. 
Otóż ... osobisty  od piętnastu już lat mąż  mojej kuzynki podarował jej bilety do teatru ROMA w Warszawie na musical "Upiór w  Operze"...
I ona mi wtedy przez ten telefon szybko mówiła, że  na amen zaniemówiła jak je zobaczyła...zaniemówiła, bo wcześniej nic nie mówiła, że chce zobaczyć do widowisko rewelacyjne..to znaczy mówiła,... ale tylko do córki,  a mąż wtedy siedział i oglądał swoją ulubioną piłkę nożną.  (widocznie podsłuchiwał i tak mu się szczęśliwie zapamiętało).
Jak Kuzynce już po tym szoku mowa  wróciła to oczywiście zaraz do mnie zadzwoniła... I z radości  w tej słuchawce szalała. A Ja? Mimo niezłośliwej (a jednak)  zazdrości cieszyłam się razem z jej radości (to się mi porymowało).
Szczęściara jedna!

Skype

Ostatnio ulubiony komunikator mojego syna.
Potrafią z kolegami siedzieć godzinami przed komputerem (każdy oczywiście w swoim domu) i gadać walcząc wirtualnie przeciw wyimaginowanym wrogom.
Mamy jeden komputer, więc gdy Daw go okupuje ja nic zrobić na nim nie mogę. W styczniu mam nadzieję, zrobimy z tym porządek. I D kupi sobie wreszcie (bo w końcu ja  dorosłam do tej decyzji) swój osobisty.
Kiedyś wykorzystując moment, gdy pierworodny opuścił stanowisko,  usiadłam na chwilkę przy moim laptopiku by zerknąć co tutaj słychać -  zaklikała nagle skypowska wiadomość:
"Hej On!  tu Iks Iksiński  i h...j!"
"Dobry wieczór. Tu chwilowo mama Daw. Ch...j pisze się przez CeHa."
Normalnie nie umiałam się powstrzymać:-).

niedziela, 3 stycznia 2010

Koniec

Znacie to uczucie, gdy ściska w żołądku i jakiś wewnętrzny, trudny do zidentyfikowania niepokój ogarnia całe ciało?
Tak się  czułam dokładnie już po przebudzeniu. Uświadomiłam sobie, że to już KONIEC. Leniuchowania. Chodzenia w szlafroku do południa. KONIEC nawet wstawania o 6 rano i blogowania... KONIEC ze świadomością, że NIC nie muszę. Zero obowiązków. KONIEC życia w zwolnionym tempie. KONIEC z czytaniem książki przez pół dnia, czy nawet pół nocy. KONIEC  objadania się.
Teraz kiedy mój mały organizm przyzwyczaił się do wstawania o normalnej (dla mnie) urlopowej porze (ok. 8.30) będę musiała go zwlekać z łóżka co najmniej trzy godziny wcześniej. Ciężko będzie. Czuję to.
Jednak, jak tak pomyśle KONIEC jednego zazwyczaj bywa  POCZĄTKIEM czegoś innego. Może nowego? Może nieznanego?
Każda z nas pewnie czytała kiedyś Pollyannę i niejednokrotnie grała w jej zabawę w odnajdywanie przyjemności w każdej, nawet niemiłej sytuacji..
Zaczynam  w nią grać.
Od dzisiaj.
Będę z  uporem maniaczki powtarzać: CIESZĘ SIĘ, bo.... CIESZĘ SIĘ, że...
Zatem podejście nr 1.
Cieszę się, że...., że..., że jutro już poniedziałek (powiedziałam to! powiedziałam! hurra!)
Zobaczę w końcu koleżanki i kolegów z pracy. Fajnie będzie usłyszeć  Marcinowe: "Cześć ruda małpo!" (wiem normalna inaczej jestem, ale lubię,  gdy tak do mnie mówi i nawet traktuję to w charakterze komplementu - wcale a wcale się nie obrażam) i blablać z Iwi i Ka o tym jak minęły święta i w ogóle... Fajnie będzie...:-)))
Uff... nawet mi to całkiem nieźle poszło. Za pierwszym podejściem. Nie jest więc tak źle.
A teraz:
Gary w zlewie (z wczorajszej kolacji!) KONIEC z wami!
Nadchodzę!.

Kreski

Zerknęłam dzisiaj do lustra i zauważyłam trzy wyraźne poprzeczne kreski między brwiami... Nawet rzekłabym, że są to wgłębienia. Wgłębienia jak przyuliczne rowy, przy których w moim rodzinnym miasteczku rosło wiosną mnóstwo jasno żółtego podbiału i czasem słonecznych kaczeńców.
Od koncentracji, czy marsowej miny?
Cholera.
Coś z tym muszę zrobić.
Zdecydowanie.
Wenezuelskie (pewnie nie tylko) kobiety regularnie wstrzykują sobie w to miejsce botoks. Raz na 6 miesięcy. Widziałam jak to wygląda. Martyna Wojciechowska w swoim programie "Kobieta na krańcu świata" towarzyszyła z kamerą jednej z wenezuelskich missek w trakcie takowego zabiegu.
Słabo mi się zrobiło, gdy widziałam, jak lekarz wkuwa jej się ze trzy czy cztery razy igłą między brwi.Ohyda  i  w ogóle...
Botoks zatem odpada.
Wolę już te delikatne łukowato wygięte  wgłębionka wokół ust i drobne kurze łapeczki przy zewnętrznych kącikach oczu.
Spróbuję jednak poeksperymentować trochę  z metodami naturalnymi.
Zatem Ida:  mniej  złośliwości więcej życzliwości (nawet dla tych, którzy mnie wkurzają na maxa)
Uśmiech?
Taaak.Uśmiech.
(jakby to powiedziała Kasia z "Domu nad rozlewiskiem")

Uśmiech jest dobry na wszystko:))).

sobota, 2 stycznia 2010

Złośliwa

ta nasza polska zima - pomyślałam przed chwilą wracając od znajomych przez zaśnieżone uliczki mego osiedla.
Nawet złośliwa Bardzo.Teraz, gdy już myślę o tym, że pojutrze trza będzie  zerwać się z łóżka skoro świt i pomaszerować do roboty (jak mi się nie chce!)...
Nadeszła wreszcie.
W całej okazałości.
Piękna.
Dostojna.
Biała.
Delikatnie mroźna.
Harmonizuje z ozdobionymi jeszcze świątecznie balkonami.
Czaruje swym pięknem.
Mnie zaczaruje na pewno - taka już  jestem. Zachwycam się każdym płatkiem, który topi się na mojej twarzy, albo języku (czasem wystawiam go - a co! -  jak za dawnych lat i liczymy z Daw komu  uda się więcej złapać śnieżynek.). Nie myślę wtedy o zanieczyszczeniu powietrza i takich tam ekologiczno-zdrowotnych bzdurach którymi bombardują nas środki masowego przekazu. Najważniejsze, że bawimy się doskonale.
Znajdą się i tacy, którzy będą przeklinać  śnieg, mróz, szron... Idę o zakład, że już w poniedziałek marudzić będą moi współpracownicy.
Malkontentom dedykuję więc ten śliczny obrazek.

W styczniu pierwszeństwo mimo wszystko ma zima :-))).

Daj sobie szansę...

Jak co roku, jego początkiem coś tam sobie postanawiam.
Ostatnimi laty nawet udaje mi się (choćby częściowo) jedno z takich przedsięwzięć zrealizować.
I najciekawsze jest to, że nigdy nie jest to z tych konkretnie powiedzianych "MUSZĘ" ale z takich  nieśmiałych "CHCIAŁABYM". Na tej właśnie półce umieszczam moje maleńkie i większe marzenia, chęć sprawdzenia samej siebie i udowodnienia  trochę też innym, że dam radę. Takie moje  "ja sobie i wam pokażę!"
Niestety realizacja ich uzależniona jest zazwyczaj od pieniędzy, a że nie mam ich za dużo, to zawsze gdzieś tam bezlitosny rozsądek podpowiadał mi  "nie bierz się za to. Wymaga to dużych lub mniejszych nakładów finansowych. To wyrzucone pieniądze w błoto... jak powiesz A - trzeba będzie powiedzieć Be... a skąd na to brać... pieniądze nie spadają z nieba... a możesz mieć za to np. wymarzone łóżko, nowy telewizor, komputer czy aparat fotograficzny..." . Przyznam się, że ów rozsądek skutecznie studził mój zapał i blokował wszelkie działania. Ale kiedy pewnego razu musiałam niespodziewanie wyłożyć sporo kasy na nowe drzwi wejściowe, bo stare wywalili mi strażacy... (i tu wszystkich zainteresowanych zapraszam do lektury posta pt: "Mecz? Horror chyba! na www.gotowenaprawiewszystko.pl ), zepsuła się pralka i trza było kupić nową (choć uwzględniana nie była w budżecie na dany rok),...przewartościowałam pewne rzeczy i teraz najzwyczajniej w świecie daję sobie szansę. I nie patrzę, czy osiągnę przez to coś namacalnego...ważniejsza jest świadomość: SPRÓBOWAŁAM. A emocje, które temu towarzyszą,  małe wzloty i liczne upadki... są tylko moje. (no i trochę Wasze, jeśli tu o nich wyklikam).
A forsę się zawsze da jakoś zorganizować.
I tak będzie w tym roku!
Dam sobie szansę!

piątek, 1 stycznia 2010

Poślizg

Obudziłam się o... 9.45.
Oczom uwierzyć nie mogłam, gdy spojrzałam na elektroniczny zegar w kuchni.
Jaskrawozielone cyferki skakały mi przed oczami. 9:45. Nie chciało być inaczej. Mimo, że tarłam oczy do czerwoności.
Przez głowę przewaliło się w minisekundzie wspomnienie wczorajszego wieczoru.
Co się stało? Zmiana czasu była? Zapomniałam przestawić godzinę? Piłam? Szalałam?
Nie. Nic takiego.
O północy zgodnie z planem piłam razem z synem. Pepsi. "Za marzenia!".
I obserwowaliśmy z balkonu śmigające petardy, rakiety i sztuczne ognie (tak te też śmigały, bo ktoś z pięter nad nami odpalał je i zrzucał na dół). Zadyma była masakryczna.
Zastanawiałam się czy rano (raczej koło południa) to gęste mleczne COŚ za oknem to mgła, czy może pofajerwerkowe dymy...
Sami wystrzeliliśmy nasz arsenał trochę przed północą. Padał deszcz. Ale i tak było piękn.
Potem dzwoniły do mnie koleżanki.
Z życzeniami. Jedna powiedziała mi, że mnie uwielbia. Ha! Ha! Ciekawe czy pamięta to dzisiaj. Druga zaś musiała skończyć ze mną rozmowę - zemdliło ją. Bredziłam od rzeczy? Ja?
Wesoło u nich na pewno było. Że ho ho.
Poszłam spać wcześnie. Wcześnie jak na sylwestrowo-noworoczny wieczór.
O 1.30.
Więc skąd to dzisiejsze zaspanie?
Chyba jednak choroba mnie rozbiera. Wprawdzie gardło mniej boli. Ale z nosa kapie. Organizm zaczyna się buntować. Nie chce jeszcze do pracy. Ja trochę też.
Fajnie, że dziś dopiero piątek.

Rok 2010

Nadszedł.
Chcieliśmy czy też nie.
Jest.
Jest już z nami od ponad 12 godzin.
Złapałam go w przelocie za rękę, gdy obwieszczając swe nadejście stuknął raz w moje drzwi.
Wiedziona właściwym mi wścibstwem i babską ciekawością zapytałam go co też niesie w tej modnej, kolorowej torbie przerzuconej niedbale przez jedno ramię (strasznie mi się to podoba).
Oczy mu rozbłysły.
Uśmiechnął się promiennie ukazując zadbane białe zęby (niekoniecznie idealnie równiutkie) i wręczył mi telegram tej treści:

"Optymizm stop Szczęście stop Marzenia stop Siła
a nade wszystko
Wiara stop Nadzieja stop Miłość"

I poszedł.
W powietrzu snuł się łagodny i niezwykle delikatny zapach. Znałam go, choć w pierwszej chwili nie umiałam skojarzyć skąd.
"To pachnie Spokój" zaszeptało echo... i wypełniło mnie swym brzmieniem...
Uśmiechnęłam się leciutko.
Będzie dobrze.