środa, 5 maja 2010

Desperacja...


Scenka pierwsza.
Natarczywy dzwonek do drzwi. Iwi spogląda przez judasza. Jakiś mały chłopczyk. Nie zna go. Mimo swej pełnoletności - nie otwiera. Ciepło jest. Chodzi po domu w staniku i majtkach. Chłopiec nie daje jednak za wygraną. Dzwoni kolejny raz. "Otwórz Ty - jesteś ubrany" Iwi zwraca się  do swego Niemęża.
- Dzień dobry. Czy jest pani Iwi? - usłyszawszy swoje imię Iwi wkłada na siebie gruby jasnozielony szlafrok, który miałam okazję zobaczyć swego czasu  na wyjeździe w Zakopanem i pokazuje się w drzwiach.
- Pani jest koleżanką mojej mamy.  Mam osiem lat. Mama napisała do pani karteczkę. Nie umiem czytać. Proszę.
"Cześć Iwi. Pamiętasz, chodziłyśmy razem do podstawówki. Mieszkam w klatce obok. Czy mogłabyś mi pożyczyć 20 zł do 10-tego?"
Iwi rozłozył  ten list na czynniki pierwsze. Faktycznie wie, że koleżanka z klasy mieszka w tym samym bloku. Nigdy się jednak nie przyjaźniły. Iwi się uczyła. Ona nie. Iwi chodziła na lekcje. Ona na wagary. Po zakończeniu szkoły podstawowej nie zamieniły ze sobą ani słowa... aż dziś... ten list.
Iwi spojrzała na malca. Ośmiolatek. Nie wygląda na tyle. Spojrzała raz jeszcze na kartkę. Na malca. Serce jej się ścisnęło. Pobiegła poszukać pieniędzy. Kto jednak dzisiaj gotówkę w domu trzyma, skoro wszędzie (podobno) można płacić kartami? Wysupłała jednak jakieś klepaki z dna torebki, kieszeni zimowego płaszcza i trochę ze skarbonki - całe 16 zł  wręczyła chłopcu.
- Dziękuję - grzecznie się ukłonił i odszedł. Iwi stała jeszcze kilka chwil w przedpokoju.
Oniemiała.

Scenka druga.
Urodziny. Uprzątnięto stół po sutym, typowo śląskim obiedzie: czorne kluski, modro kapusta, rolady zawijane..z sosem.  Biesiadnicy napchani po uszy, ale co to za obiad bez deseru. Na stół wjechały  zatem ciasta. Takie, siakie, owakie.
Je się. Pije się.  Gawędzi się Opowiada się. Ogólna imprezowa wesołość panuje.
Dźwięk dzwonka do drzwi przerywa rozmowę w pół zdania. Odrywa od stołu gospodynię.
- Dzień dobry. Czy ma może Pani coś do jedzenia?  - głos należy, na oko,  do dziesięciolatka.
Pani Te znana z dobrego serca i poczucia obowiązku, że głodnych nakarmić trzeba, szybko zakrzątnęła się w kuchni. Wyjęła dużą torbę i zapakowała co tam mogła i miała. Dorzuciła jeszcze ciasto urodzinowe ze stołu,  na które ochoty, ani siły  nikt już nie miał (zaczęto bowiem przekąszać i zakąszać)
Chłopak wziął w dwie ręce reklamówę z wałówą, podziękował i poszedł.
Za chwil kilka rozległ  się ponownie dzwonek.
- Pewnie chłopak  przyszedł powiedzieć, że dziękuje, ale ciasto nieświeże - rzucił jeden z biesiadników, a   goście poddali sie ogólnej wesołości.
- Proszę pani, proszę pani... a czy mogłaby pani dać jeszcze cukier i proszek do prania?

                              ...czy może bezczelność...?

Iwi opowiedziała. Ida zanotowała.

Dzisiejsze ziarnka:
:) naleśnikowa niespodzianka
:) czternaście lat minęło, jak jeden dzień..:)
:) kubek gorącej herbaty w zimnie przedpołudnie

22 komentarze:

  1. dzieci muszą wiedzieć, jak sobie radzić w życiu :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze w akich syuacjach sobie mysl... dobrze, że o nie ja, że to nie moje dzici...
    Może i mnie czasami naciągają... ale co tam...

    OdpowiedzUsuń
  3. i gdzie się cholibka kończy umiar starych i wysyłanie dzieci?

    Wiem, że wzbudzanie litości, to już perfidia, Rumunka z dzieckiem na ręce, a mąż za rogiem popija z kolegami i przegrywa w karty kasę... kurcze jakie to trudne

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej - ja też oniemiałam...

    OdpowiedzUsuń
  5. Latarniku, z życia żywcem...

    lelevino, przeraża jak...

    Nivejko, zawsze tak myślę, ale zawsze dzieciaków żal..

    Margo, starzy umiaru jak widać nie mają... za to jeść potrzebują, i kasy na to popijanie... ech!

    marpil, zupełnie jak ja, gdy historie usłyszałam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ido, może to i to, taki mix po prostu...;)

    OdpowiedzUsuń
  7. a ja uważam, że jeżeli MOŻNA - TO ZAWSZE TRZEBA POMAGAĆ DZIECIOM - mi nie pomagano, ale ja chcę inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czasem dam się naciągnąć, ale bardzo rzadko. Gdy wysyłają dziecko, mówię dziecku,że to mama musi przyjść. Nie ma obawy, nigdy nie przychodzi.Ale na mój widok na ulicy przechodzi na drugą stronę.
    Ostatnio jej powiedziałam,że jeśli potrzebuje na picie lub papierosy, to niech na mnie nie liczy, bo raz pożyczyłam, a nie oddała.

    OdpowiedzUsuń
  9. To na serio się stało? ja piórkuję...

    OdpowiedzUsuń
  10. no cos po rodzicach trzeba odziedziczyc, to jest tak zwana niezaradnosc wyuczona,po prostu nie chce sie chciec,sa ludzie ktorzy zawsze beda na lasce innych,bo tak jest wygodniej,czy to bezczelnosc???hmmm raczej brak wstydu i krepacji

    OdpowiedzUsuń
  11. Chłopczyk ze scenki drugiej był przeee cudny, jak dla mnie to mógłby tak dzwonić do drzwi i jeszcze ze 3 razy :)), albo i więcej :).

    OdpowiedzUsuń
  12. Pees. Najlepszego dla Pierworodnego :))

    OdpowiedzUsuń
  13. Też daję, pożyczam na "wieczne oddanie".. Tylko czemu potem czuję się taka wykorzystana.. Powinnam być z siebie dumna. Przecież.

    OdpowiedzUsuń
  14. Przypomnial mi sie Meskyk i zebrajace dwulatki. Serce mi sie sciskalo, bo ledwie toto umie chodzic, a juz podchodzi z wyciagnieta reka, lapie za torebke. Straszne. Zawsze myslalam "co w tym czasie robia rodzice?" Owczesny mial odpowiedz "nastepne dziecko".

    OdpowiedzUsuń
  15. Beatto, niech bedzie mix...

    Holden, dzieciom zawsze. Szkoda, że wiedzą o tym ich rodzice.

    anabell, mam tak jak Ty. Raz, dwa - potem stop.

    Tomku, serio serio:)

    Gucio, i dlatego mamusia go wysłała po proszek:)
    Dzięki:)

    kate, wiesz, ja mam taką koleżankę, która pożycza ode mnie, ale tak by mąż nie widział, a potem dzwoni w imieniu męża i pyta, czy pożyczę im, tyle tylko, by on się nie dowiedział, że ona już pożyczyła...:)

    Stardust, i Ówczesny miał rację, pewnie...:)

    OdpowiedzUsuń
  16. wyginająca opowieść..... to chyba wierzchołek wielkiej góry lodowej!

    OdpowiedzUsuń
  17. Jak odmówić dziecku, kiedy prosi o jedzenie?!
    Nie umiałabym.
    Ale proszku bym nie dała.
    A tak serio, to współczuje dziecku. Zepchnięty do roli żebraka. Jeszcze ma czas na "utrzymywanie" rodziny.

    OdpowiedzUsuń
  18. Biedactwa... :( Na szczęście są jeszcze wrażliwi ludzie na świecie... Chociaż Iwi w okularach ponoć się zmieniła na... -autorka wie jak na Nią mówiła :P-, ale serducho wciąż ma to samo - tak samo dobre i pomaga komu może- :) Milusiego Idunia :D :* W przyszłym tygodniu NAPEWNO się zjawię :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Trudno powiedzieć, kiedy powinna kończyć się litość, a zaczynać zdrowy rozsądek. W jednej miejscowości przez którą przejeżdżam jest dom dla samotnych matek. Przed laty chciano tam zrobić Monar, ale mieszkańcy bali się HIV i protestowali. Teraz plują sobie w brodę. Zawsze wysiada tam z autobusu grupka niedomytych, głośnych wyrostków. Z jednej rodziny kilkoro dzieci notorycznie wystaje na przystanku i łapie samochody na stopa, niby to do miasta. Zdarzyło się jednemu takiemu "dobremu człowiekowi", że dwójka dzieciaków zaszantażowała go: "jak nam nie dasz 50 zł to powiemy że nas molestowałeś". No cóż ...

    OdpowiedzUsuń
  20. doro, góry, która podejrzewam szybko nie stopnieje...

    Gosiu, dzieci te potem innego życia nie znają i trudno im zaistnieć w "normalnym świecie"

    Ynko, milusiego i dla Ciebie. Tak by mi się krzyczało za Tobą WRÓĆ!
    Na herbatkę zapraszamy:)

    myszko, dużo jest zła. Dużo za dużo. Jedna skrajność drugą goni. Kurcze...

    OdpowiedzUsuń
  21. No właśnie, nie miałabym serca odmówić jedzenia dziecku, ale niestety - są rodzice, którzy będą w ten sposób dzieci wykorzystywać i wysyłać "po łupy", robiąc z niego żebraka, który ujmuje ludzi na litość :\ Dlatego podejrzewam, że raz czy dwa razy pomogłabym dziecku, trzecim razem poprosiłabym o przyprowadzenie rodzica.

    Z resztą, to też inna sytuacja, kiedy ktoś prosi o jedzenie, a inna, kiedy ktoś prosi o pieniądze...

    OdpowiedzUsuń